Miłość nie zna granic czasu, przestrzeni i logiki. „Wezwał cię czas” – recenzja k-dramy

-

Za oknem zapada zmrok, słońce powoli skrywa się za okoliczne bloki mieszkalne z wielkiej płyty. Przed chwilą wróciłem do biurka z kubkiem świeżej herbaty. Poprzednią już wypiłem, choć miała mi wystarczyć do napisania całej recenzji. Po raz szósty kasuję akapit ze wstępem i zaczynam od początku. Mam nadzieję, że ta wersja będzie już ostateczną.

W głowie mam kompletną pustkę. Spędziłem z tą dramą bite dwanaście godzin, dlaczego tak mało z niej pamiętam? Ba, nawet nie jestem pewny, czy zrozumiałem wszystkie zawiłości fabuły.

Skupcie się

No dobrze, spróbujmy rozłożyć to wszystko na czynniki pierwsze, zacznijmy od początku. Zwykle uprzedzam o niewielkich spoilerach, ale przy tej liczbie pobocznych wątków i nagłych zwrotów akcji, co tutaj… Inaczej: to tak, jakbym zdradził wam treść Władcy Pierścieni, opowiadając tylko fragment do opuszczenia Shire przez Froda i ekipę. Dużo nie stracicie, jeszcze sporo przed wami.

Czasy współczesne, duża, koreańska metropolia (bardzo rzadko w dramach to nie Seul, ale tu naprawdę nie jestem pewien). Wysoki biurowiec, a w nim firma zajmująca się wykresami i projektami wszelkiego rodzaju, jak zwykle w takich przypadkach. Tu natrafiamy na główną bohaterkę, Han Jun-Hee, szefową „działu”. Poznajemy jej współpracowników: nieco szaloną przyjaciółkę, kolegę z biurka obok, nowego stażystę – nic ponad normę. Wszystko to profesjonalnie ograne, w pięknej scenografii. A skoro widzowi wydaje się już, że protagonistka serialu jest szczęśliwa, pora wyciągnąć prawdziwe k-dramowe działa.

wezwał cię czas
Kadr z serialu Wezwał cię czas / Netflix

Z pracy Jun-Hee wychodzi nieco szybciej – nie chce spóźnić się na mszę żałobną. Mało? Proszę: w intencji jej chłopaka, zmarłego przed rokiem w katastrofie lotniczej. Zaznaczam „chłopaka”, a nie „narzeczonego”, bo ten chciał jej się oświadczyć, ale się nieco posprzeczali o wyjazd kobiety na delegację do Stanów Zjednoczonych. A o obrączce wspomina bohaterce niedoszła teściowa, oczywiście mimochodem.

Dygresja

Żarty na bok, ale wątek depresji głównej bohaterki po stracie ukochanego został tu bardzo dobrze przedstawiony. Jeon Yeo-Bin, która to wciela się w Han Jun-Hee, należą się naprawdę spore brawa. Zabrzmi to nieco dziwnie, ale na tak płynne przejścia pomiędzy wyparciem, złością, negocjacjami i akceptacją, aż przyjemnie było patrzeć. Nikt nie musiał mi w drętwych dialogach tłumaczyć, jak wielka to była miłość. Widzę to w mimice, gestach i ogólnych poczynaniach aktorki. W połączeniu z krótkimi retrospekcjami, przedstawiającymi wspólne życie zakochanych oraz wydarzenia, które doprowadziły do nieszczęsnej podróży samolotem, daje to Dramę przez duże D. Gdy tylko próbuję zagłębić się nieco bardziej w uczucia Jun-Hee, pęka mi serce i zaczynam jej współczuć. To ważne, ponieważ ten wstęp pozwala mi wytłumaczyć sobie jej późniejsze zachowania.

wezwał cię czas
Kadr z serialu Wezwał cię czas / Netflix

Jednak te dwie, powiedzmy, „linie czasowe”, przerywane są przez trzecią: rokiem 1998. Nastoletnia Jun-Hee popołudnia spędza pomagając w sklepie muzycznym swojego wujka. Nagle pojawia się dwójka chłopaków, jej rówieśników, zresztą w mundurkach tej samej szkoły. Bardziej nieśmiały z nich, Kang Hoon, jest ewidentnie zauroczony dziewczyną, ma jednak problem, by cokolwiek z siebie wydusić. Na ratunek przychodzi mu jego ekstrawertyczny przyjaciel, Ahn Hyo-Seop, kupując losową kasetę, dla preekstu do późniejszych odwiedzin. No, teen romance jak się patrzy, choć trochę głupawy. Przyznaję, nieco burzy mi to ten dorosły, poważny ton serialu, ale przecież widzę, że ten przebojowy kumpel to młodsza wersja partnera bohaterki, więc… macham na to ręką. Przynajmniej dowiem się, jak się poznali i dlaczego nie wybrała tego drugiego.

Ale zaraz, chwileczkę… Dlaczego dorosłe i nastoletnie wersje aktorów mają inne imiona? To to nie jest młoda Jun-Hee, tylko „Kwon Min-Ju”? W takim razie czemu postaci są grane przez te same osoby?

wezwał cię czas
Kadr z serialu Wezwał cię czas / Netflix
Zaczyna się

Szybki powrót do współczesności, gdzie ton całej produkcji skręca w stronę bardziej kryminalną. Dorosła bohaterka otrzymuje sms ze zdjęciem z nie swojej przeszłości, choć rozpoznaje na nim młodszą wersję zmarłego partnera. Z szaloną przyjaciółką przeprowadza małe śledztwo (przekupując przy tym firmowego informatyka), lecz nie dowiaduje się niczego konkretnego. No, może poza tym, że ktoś ewidentnie ma ją na oku i wie o niej niespodziewanie dużo. Twórcy starają się wrócić na wspominkowo-miłosne tory, ale nic z tego – czujności takiego starego wyjadacza dram, jak ja, nie tak łatwo uśpić. Nie musiałem długo czekać – kobieta otrzymuje tajemniczą paczuszkę. A w niej… stary walkman, z pewną konkretną kasetą. Wystarczy założyć słuchawki, wciśnąć play i ta da! Kobieta przenosi się do 1998 roku.

Skupcie się teraz: cofa się w czasie, ale jej jaźń znajduje się w ciele innej nastolatki. Jest w nie swojej przeszłości i choć początkowo nie wie, co się stało, zaczyna tracić swe XXI-wieczne wspomnienia. Potem jednak wraca do życia businesswoman, tylko po to, by ponownie, z własnej woli, opętać dziewczynę z przeszłości. Bo wiecie, tam jej chłopak wciąż żyje. Tylko, że to nie jest on!

wezwał cię czas
Kadr z serialu Wezwał cię czas / Netflix
Ratunku

A nie wiecie nawet jeszcze, że Kwon Min-Ju ktoś próbował zabić i teraz Han Jun-Hee chce ją uratować. Pomińmy też fakt, że taka podroż w czasie zdecydowanie nie spodobałaby się Bruce’owi Bannerowi z Avengers Endgame. Gmeranie w przeszłości zmienia przyszłość, zresztą to i tak tylko początek problemów głównych bohaterów.

Dramat miesza się tu z fantasy, horror wciska się pomiędzy pierwsze miłości nastolatków, a dorosła kobieta w ciele nastolatki to przecież świetny punkt wyjścia do komedii pomyłek. W Wezwał mnie czas znajdziecie wszystkie filmowe gatunki świata, i choć taki bigos nie wróży nic dobrego… całość, jakimś cudem, jest naprawdę dobrym serialem. A „koreańskie opakowanie”, stworzone z częstych scen wspomnień, przeciąganych dialogów czy ekspresywnej gestykulacji aktorów, nadaje tylko większej wiarygodności światu przedstawionemu. Ten natomiast wpada w oko, zarówno dzięki lokacjom i scenografii, jak i postaciom potrafiącym w przejrzysty sposób ukazać mnożące się wokół nas kontrasty. Nie tylko te związane z czasami, w których przyszło nam żyć, ale też choćby z pochodzeniem i wychowaniem.

Co z tego, że zawiłościami fabularnymi momentami dościga Incepcję czy nawet Tenet? To, że czegoś w pełni nie zrozumiałem, nie znaczy, że jest głupie bądź złe: starajcie się wystrzegać takiego podejścia. Otworzy wam drogę do niesamowitości popkultury.

Inne recenzje azjatyckich produkcji:

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Serial o morderstwie, podróży w czasie i nastoletniej miłości. Chociaż podczas seansu potrzebowałem tablicy korkowej i kolorowych sznurków, całkiem nieźle się bawiłem.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Serial o morderstwie, podróży w czasie i nastoletniej miłości. Chociaż podczas seansu potrzebowałem tablicy korkowej i kolorowych sznurków, całkiem nieźle się bawiłem.Miłość nie zna granic czasu, przestrzeni i logiki. „Wezwał cię czas” – recenzja k-dramy