Wsi spokojna, wsi wesoła, wsi niezmiernie irytująca. „Pewnego razu w małym miasteczku” – recenzja k-dramy

-

Jeden z wielu szablonów, przy pomocy którego leniwi scenarzyści tworzą komedie romantyczne, prezentuje się następująco: kobieta, singielka, zazwyczaj na wysokim stanowisku w pracy, opuszcza miasto i wyjeżdża na wieś. Czasem z własnej woli, innym razem z przymusu – nie ma to większego znaczenia. Ważne, że z dala od wyścigu szczurów i gwaru metropolii, odkrywa co to prawdziwe szczęście i miłość. To ostatnie oczywiście przy pomocy przystojnego, acz średnio zamożnego mężczyzny.

Czy odwrócenie płci może cokolwiek zmienić w tym schemacie?

Kabaret

Młody i przystojny weterynarz, Han Ji-Jul prowadzi dobrze prosperującą klinikę w Seulu. Dni upływają mu na szczepieniu słodkich szczeniaczków oraz kociąt, raz na jakiś czas pojawi się źle odżywiana świnka morska. Sielankę zakłóca jednak telefon: coś się stało dziadkowi głównego bohatera, trzeba szybko do niego jechać! Dramatyczna muzyka w tle, deszcz, kilka ujęć jadącego auta i już jesteśmy na miejscu, w niewielkiej wiosce Heedong. Tam zmartwiony mężczyzna dostaje małe bęcki od równie pięknej co on policjantki (An Ja-yeong), która wzięła go za włamywacza kręcącego się przy pustym domu.

Pustym, ponieważ szanowny dziadek, razem z równie szanowną babcią, popłynęli sobie w rejs dookoła świata. Telefon był natomiast przynętą, by Ji-Jul przyjechał na wieś, prowadzić przez dwa miesiące (w zastępstwie, aż do powrotu seniora) lokalną klinikę weterynaryjną. No spisek stulecia. Naprawdę miałem nadzieję, że główny bohater obróci się na pięcie i wróci do stolicy, nie dając się wciągać w te niedojrzałe gierki. Już w pierwszym odcinku widać, że to całkiem miły facet, gdyby ktoś go po prostu poprosił i dał trochę czasu na przygotowanie się, z pewnością przeprowadziłby się na jakiś czas i ogarnął wakat, by dziadek mógł odpocząć. No ale wtedy nie mielibyśmy tylu wspaniałych, przekomicznych scen, w którym dorosły mężczyzna ugania się za prosiakami, chcąc je zaszczepić. Brakowało tylko muzyki z Benny’ego Hilla.

pewnego razu w małym miasteczku
Kadr z serialu Pewnego razu w małym miasteczku / Netflix
Kozy, świnie, krowy…

Minęło piętnaście minut odcinka, a ja już wiem, jak to się skończy. Zresztą, wy pewnie też, nie oszukujmy się, to dość oczywiste. Han Ji-Jul oraz An Ja-yeong zakochają się w sobie, a weterynarz przeprowadzi się na wieś. Zwłaszcza że jeszcze w pierwszym odcinku (łącznie jest ich dwanaście) okazuje się, iż dwójka głównych bohaterów zna się z dzieciństwa, kiedy to chłopak spędzał u dziadków wakacje. Co z tego, że póki co tego nie pamięta, doprowadzając funkcjonariuszkę do irytacji? Prędzej czy później coś mu zaświta, przeprosi, foch zniknie i będą żyć długo i szczęśliwie.

Ale przecież nie jest ważny cel, tylko droga: Kevina samego w domu też oglądam co roku, a dobrze znam finał tej odwiecznej walki dobra ze złem. Wakacje na koreańskiej wsi zajęły łącznie trochę ponad sześć godzin ekranowego czasu, których… nie żałuję. Co prawda nikt nie namówi mnie do ponownego seansu, ale to całkiem dobry serial. Wszystkie składowe zadziałały ze sobą w stopniu bardziej niż zadowalającym: uwierzyłem w kreacje aktorów, zarówno tych pierwszo-, jak i drugoplanowych. W pełni zaakceptowałem wykreowany świat, nieco odciętą od cywilizacji wioskę pełną nazbyt ciekawskich mieszkańców. Rośliny, zwierzęta, scenografia, sprzęty rolnicze, używane samochody, własnoręcznie pędzony alkohol, ujęcia z drona, by pokazać piękne krajobrazy: wszystkie klocki wpadają w odpowiednie miejsca układanki. Poza jednym, ciosanym pośpiesznie starą, tępą siekierą: fabułą.

pewnego razu w małym miasteczku
Kadr z serialu Pewnego razu w małym miasteczku / Netflix
Wiara

Park Soo-yeong jako młodsza funkcjonariuszka An Ja-yeong nie boi się kamery, zresztą to jej nie pierwsza k-drama (śpiewa też w zespole Red Velvet). Jej bohaterka ma w sobie zdecydowanie najwięcej głębi, co też aktorka świetnie przenosi na ekran. Samotna dziewczyna uzależnia sens swojego życia od pomocy innym, boi się opinii sąsiadów, jeździ do pracy nawet w czasie wolnym. W drugim narożniku tej miłosnej walki stoi Choo Young-woo, jako weterynarz Han Ji-yul. Człowiek z miasta, wrobiony w pracę na wsi, chce jak najszybciej wrócić do siebie i uciec od zbyt głośnych i wścibskich lokalsów. Zakłopotanie i niema złość towarzyszą mu wręcz na każdym kroku, bardzo uwiarygadniając tą postać.

Mija pierwszy epizod, potem drugi, para głównych bohaterów spędza ze sobą coraz więcej czasu. Pojawiają się typowe w tym przypadku wątki fabularne, typu „zaszczepić prosiaki”, „przyjąć poród cielaka” czy „znaleźć psa uciekiniera”. Jest zielono, swojsko, momentami aż nazbyt: przed toksycznym humorem starych wiejskich ciotek niestety nie uciekniecie. Ale to samo w sobie też buduje świat, a przede wszystkim klimat tytułu. Niestety, samej treści starczyłoby raczej na dwugodzinny film niż dwunastoodcinkowy serial.

Kolejne zwierzęta uratowane, pies adoptowany, plotki się roznoszą… nic się nie dzieje. Nuda, marazm, stagnacja, niechęć, bo „on po dwudziestu latach mnie nie pamięta”. Ale Han Ji-yul nagle przeprasza i nagle powoli rodzi się miłość A nie, jednak nie, bo nagle olśnienia dostaje przyjaciel Ja-yeong, i wyznaje jej swoje uczucia. Ona nie wie co zrobić, waha się, romantyczna muzyka w tle, pies po raz kolejny raz ucieka, więc musi go poszukać razem z przystojnym weterynarzem… Ale do niego przyjeżdża exdziewczyna z Seulu, której po roku się o nim przypomniało! I znowu się od siebie oddalają. Do momentu, rzecz jasna, aż nie porozmawiają. Ale ponieważ to komedia romantyczna, nie zdarza się to często.

pewnego razu w małym miasteczku
Kadr z serialu Pewnego razu w małym miasteczku / Netflix
Na spokojnie

Tak naprawdę denerwuję się na ten serial, bo bardzo mi się podobał. Wieś sama w sobie była tak realistyczna, że aż dostawałem traumatycznych flashbacków z dzieciństwa. W pełni rozumiem też miejskiego weterynarza, który czasem oczekuje po prostu przestrzegania prawa i nie jest przyzwyczajony do tak bardzo otwartych sąsiadów. Współczuję również wykorzystywanej i nieco zagubionej w swym życiu młodszej funkcjonariuszce. Kibicowałem ich związkowi prawie od samego początku, tylko co z tego, skoro w każdym odcinku twórcy znajdują jakiś idiotyczny powód, by przedłużyć tę farsę? W kółko te same problemy, postaci pojawiające się znikąd, pourywane wątki rozpoczęte tylko po to, by choć na chwilę oddalić od siebie głównych bohaterów.

Nie, wcale nie wymagam zbyt wiele: jedynie nieco więcej zapału niż posiadają aktualni scenarzyści serii Listy do M. A w dodatku sam happy end trwa jedynie połowę ostatniego odcinka. Dramat. W sporej części głupiutka komedia romantyczna, no ale jednak wciąż dramat.

Inne recenzje azjatyckich produkcji:

podsumowanie

Ocena
6

Komentarz

Przeróżne uczucia targały mną podczas seansu tych dwunastu odcinków: ta miłość nie mogła zakwitnąć zdecydowanie zbyt długo. Nie żałuję, ale polecam tylko prawdziwym mieszczuchom, którzy uważają krówki i świnki za urocze, a pracę na polu za „obcowanie z naturą”.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Przeróżne uczucia targały mną podczas seansu tych dwunastu odcinków: ta miłość nie mogła zakwitnąć zdecydowanie zbyt długo. Nie żałuję, ale polecam tylko prawdziwym mieszczuchom, którzy uważają krówki i świnki za urocze, a pracę na polu za „obcowanie z naturą”.Wsi spokojna, wsi wesoła, wsi niezmiernie irytująca. „Pewnego razu w małym miasteczku” – recenzja k-dramy