Ciężko, ciężej, zaraz ktoś umrze. „Miecz zabójcy demonów” – recenzja mangi, tomy 18-20

-

Za przekazanie egzemplarzy recenzenckich mang Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no yaiba, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Waneko.

Ostateczne starcie trwa – nie ma wątpliwości, że seria nie tyle zbliża się ku końcowi, co już właściwie puka do drzwi ostatniego rozdziału opowieści o dzielnym Tanjirou i jego przemienionej w demona siostrze Nezuko. W odciętej od świata rzeczywistości Filary z kilkoma szeregowymi Zabójcami Demonów rozpoczęli najważniejszą walkę w historii.

Na krawędzi klęski, na krawędzi zwycięstwa

Siedemnasty tom kończy się w trakcie zaciekłej walki Tomioki (Filar Wody) i Tanjirou z Akazą, Większym Księżycem Trzecim odpowiedzialnym za śmierć Filaru Ognia, pana Rengoku. Obojgu nie jest łatwo, techniki krwi i umiejętności wręcz tego demona są prawie, że perfekcyjne, wciąż jednak się nie poddają. Dzięki uporowi oraz analizie starcia Akazy z Filarem Wody Tanjirou dokonuje kolejnego skoku rozwoju swoich umiejętności dociera do domeny przejrzystego świata – wyzbywa się woli walki oraz zaczyna dostrzegać ruchy mięśni przeciwnika, dzięki czemu to on wyprzedza teraz demona o krok. W innej części wymiaru, w jakim zamknięto Zabójców Demonów, Kanao po tym, jak jej mistrzynię pożarł Większy Księżyc Drugi, nie składa miecza – napędzająca ją wściekłość oraz wykraczająca poza ludzkie możliwości spostrzegawczość pozwalają jej dotrzymać kroku przeciwnikowi. Douma posiada w swoim arsenale jednak ogrom technik, zmuszających dziewczynę do utrzymywania dystansu – a tak w końcu nie będzie w stanie go zabić. Z pomocą, całkiem dosłownie, z sufitu spada Inosuke – jeden z bardziej nieobliczalnych Zabójców, a także ten, którego dość zaskakująco łączy przeszłość z Większym Księżycem Drugim. Gdzie indziej walkę toczą Iguro (Filar Węża) oraz Kanroji (Miłości) próbują unicestwić demona odpowiedzialnego za odcinającą wszystkich od świata kieszonkową rzeczywistość – nie idzie im to jednak najlepiej. Najcięższe starcie jednak dopiero przed nami: Tokitou (Mgła), Shinaguzawa (Wiatr), Himejima (Kamień) oraz Giyu zmierzą się z pierwszym po Muzanie najsilniejszym demonem: Większym Księżycem Pierwszym, byłym Zabójcą Demonów. Niestety, nie wszyscy wyjdą z tego cało.

Dużo shōnena w tym shōnenie (no w końcu!)

Z jednej strony skończył się czas na budowanie tej bardziej obyczajowej części historii Miecza zabójcy demonów, przez zbyt wiele przeszkód bohaterowie muszą się przebyć, by dotrzeć do swojego ostatecznego wroga. Koyoharu Gotouge rysuje walki po kolei: rozpoczyna jedną, rozrysowuje całą, a po jej skończeniu przechodzi do kolejnej, nawet jeśli rozgrywają się one w tym samym czasie. Zachowując dotychczasową gęstość swojej historii – nie rozwleka jej w nieskończoność, wypełniając niewiele właściwie wnoszącymi cokolwiek dialogami, w jakich walczący bohaterowie porównują, kto ma większy biceps. W trzech tomach zamykają się trzy pojedynki z najsilniejszymi Filarami – z czwartym zarysowanym i rozwiniętym zapewne w dalszych częściach. Są zaciekłe, dynamiczne, pełne cierpienia i poświęceń – narysowane w miarę poprawnie, dzięki czemu wiemy kto, co robi i kogo właśnie próbuje sieknąć bronią czy techniką. Moglibyśmy sobie jednak życzyć, aby Gotouge nieco bardziej się do nich przyłożyć na rzecz klarowności, ale ostatecznie dzięki dużemu zagęszczeniu wydarzeń – niedostatki w tej kwestii aż tak nas nie rażą.

Z drugiej Gotouge wciąż znalazł przestrzeń, by opowiedzieć nam, swoim czytelnikom, nieco przeszłości każdego pokonanego w tych tomach Większego Księżyca. Ten zabieg już znamy, mangaka już wcześniej opowiadał nam po ostatecznej śmierci przeciwników, jak stali się demonami, pozwalając im odzyskać nieco człowieczeństwa i pokazać różne drogi prowadzące ludzi do tego, by poddali się tak straszliwej w zasadzie przemianie. Wybrzmiewa to szczególnie w przypadku wysokich rangą sług Kibutsujiego, dążących do zdobycia większej siły czy przychylności swojego twórcy, mających w sobie tyle krwi pierwszego demona, że prawie zdolnych do dorównania mu. Pozwala to również Gotouge na coś jeszcze: pozwolić czytelnikom odetchnąć pomiędzy jedną a drugą intensywną walką, co z punktu widzenia samej lektury jest akurat rozwiązaniem korzystnym.

Już prawie-prawie!

Zbliżamy się ku końcowi – między 18. a 20. tomem będziemy obserwować trzy zaciekłe walki na śmierć i życie między zmierzającym do Kibutsujiego Zabójcami Demonów oraz próbującymi przeszkodzić im Większymi Księżycami. Atmosferę nadchodzącej ostatecznej walki czuć właściwie na każdej stronie – sami, czytając, zaczynamy wręcz przebierać nóżkami, chcąc zobaczyć, jak przebiegnie.

Pozostałe recenzje serii Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no yaiba:

Miecz zabójcy demonów - Kimetsu no yaiba

 

Tytuł: Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no yaiba 

Autor: Koyoharu Gotouge

Gatunek: akcja, przygoda, fantasy, supernatural, shounen

Wydawnictwo: Waneko

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Finał już puka do drzwi, Zabójcy Demonów przedzierają się przez kolejne przeszkody, płacąc krwią, cierpieniem i życiem, by wreszcie zakończyć tę okrutną wojnę.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Finał już puka do drzwi, Zabójcy Demonów przedzierają się przez kolejne przeszkody, płacąc krwią, cierpieniem i życiem, by wreszcie zakończyć tę okrutną wojnę.Ciężko, ciężej, zaraz ktoś umrze. „Miecz zabójcy demonów” – recenzja mangi, tomy 18-20