Mike Flanagan już od wielu lat pokazuje, że jeśli chodzi o tworzenie kreatywnych, oryginalnych i wciągających seriali grozy, to nie ma sobie równych. Nawiedzonym domem na wzgórzu i Nawiedzonym dworem w Bly zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że prawie jej nie widać. Z innymi projektami bywało różnie, niekiedy wypadało super, kiedy indziej nieco gorzej. A na jakim poziomie jest Zagłada domu Usherów?
Co warto podkreślić, Flanagan inspirował się, ale nie adaptował twórczości wielkiego Edgara Allana Poego. Dla fanów pisarza ten serial to absolutny must-watch.
Sukcesja, ale to horror
W Zagładzie domu Usherów twórcy przenieśli motywy powieści o tym samym tytule we współczesne ramy, nawiązując przy okazji do aktualnych afer, problemów i skandali.
Serial rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych, ale przede wszystkim opowiada historię Rodericka Ushera (Bruce Greenwood/Zach Gilford), który wraz z siostrą bliźniaczką Madeline (Mary McDonnell/Willa Fitzgerald), stoi na czele skorumpowanej firmy farmaceutycznej o nazwie Fortunato. Cała zaangażowana w biznes rodzina jest postawiona przed sądem za wprowadzenie na rynek silnie uzależniającego opioidu odpowiedzialnego do śmierci masy ludzi. Ich imperium zaczyna się jednak walić, gdy jedno po drugim, w bardzo dziwnych okolicznościach, umierają dzieci Rodericka, a na miejscu zdarzeń zawsze można znaleźć tajemniczą kobietę (Carla Gugino) z przeszłości bliźniąt.
Pogodzony z losem Roderick postanawia wyspowiadać się głównemu prokuratorowi, Augustinowi Dupinowi (Carl Lumbly/Malcolm Goodwin). Prawie cały serial jest retrospekcją, która ukazuje kolejne makabryczne śmierci dziedziców Ushera, a także wydarzenia sprzed lat, przedstawiające jak Roddy i Maddy stali się pozbawionymi serca multimilarderami.
Bogaci, zepsuci, źli
Poprzednie dzieła Flanagana często łączyły grozę z takimi emocjami jak smutek, zakochanie, tęsknota czy żal. Tymczasem Zagłada domu Usherów to historia o chciwości (nie tylko do pieniędzy, ale też kontroli, sławy, uznania) oraz ludziach do szpiku kości złych, zepsutych i praktycznie niezdolnych do miłości. Przy okazji jest to także najbardziej krwawy, brutalny i obrazowy serial we Flanaganowskim uniwersum. Twórcy jasno dają do zrozumienia, jakie wnioski trzeba wyciągnąć po seansie – dążenie do sukcesu i bogactwa za wszelką cenę, kroczenie (dosłownie) po trupach niszczy człowieka do cna. I niezależnie czy jest to spowodowane traumami z dzieciństwa, jak w przypadku Rodericka i Madeline, czy przez sposób wychowania i wpojone wartości, prowadzenie życia, które kręci się wokół pieniędzy, luksusów, oszustw, narkotyków i seksu, nie może skończyć się dobrze.
Obrywa się również zepsuciu korporacyjnemu. Główny wątek jak żywcem przypomina o aferze Purdue Pharma i rodzinie Sacklerów, którzy przez sfałszowanie wyników badań przyczynili się do epidemii opioidowej w Stanach Zjednoczonych i śmierci około 500 tysięcy ludzi. Flanagan uświadamia widzów, że taki problem naprawdę istnieje, a bogaczom nadal pozwala się unikać odpowiedzialności, nawet jeśli ich wina jest ewidentna. Może momentami bywa to trochę zbyt łopatologiczne i wprost, ale chyba przy okazji takiego tematu czasami tak trzeba.
Im dalej w las…
Konstrukcja Zagłady domu Usherów jest bardzo prosta – każdy odcinek to pokazanie śmierci kolejnego dziedzica z opowieścią Rodericka o początkach sukcesu Fortunato w tle. Pierwszy, choć powolny, zarzuca haczyk na widza i ciężko nie chcieć wiedzieć jak właściwie dojdzie do tytułowej zagłady. Im dłużej się ogląda, tym mocniej wciągniętym się jest. Warto przebrnąć przez pierwsze dwa odcinki, by potem zostać wsadzonym na prawdziwy rollercoaster.
Łatwo też zauważyć, że choć wszyscy tak samo zepsuci, to rodzeństwo Usher różni się od siebie pod wieloma względami i widać to w tym, jak wyglądają dane odcinki. Kolorystyka, montaż oraz dźwięk są dostosowane do tego, o kim właśnie opowiada historia.
Zagłada Usherów, ale triumf obsady
Chociaż momentami scenariusz kuleje, a tempo jest nierówne, to całość wyciąga na wyżyny doskonała obsada. Nie ma tutaj złej roli, wszyscy aktorzy odgrywają swoje postaci doskonale. Usherowie, a w szczególności dzieci Rodericka, tak bardzo rozpieszczeni, egocentryczni i samolubni, mają irytować widzów i to właśnie robią, co nie oznacza jednak, że źle się ich ogląda. Na szczególne wyróżnienie zasługują choćby T’Nia Miller (odcinek 5!), Rahul Kohil i, jak zwykle u Flanagana, Kate Siegel.
Prawdziwe perły błyszczą jednak w starszym pokoleniu. Zdecydowanie najlepszy jest Bruce Greenwood, enigmatyczny i skradający ekran dla siebie, choć w scenach z Carlem Lumbly’m są wyrównanym aktorskich duetem. Z pań największa gwiazda to bez wątpienia Carla Gugino – elektryzująca, tajemnicza, a jednocześnie wszechstronna, że wprost nie da się oderwać od niej wzroku. Warto też wspomnieć o postaci Arthura Pyma, niepokonanego i nieustraszonego adwokata rodziny Usherów, a gra go Mark Hamill, czyli po prostu klasa sama w sobie. Jeśli jest jakiś element, dla którego warto obejrzeć ten serial, to właśnie obsada.
Flanagan znowu to zrobił
Podsumowując, Zagłada domu Usherów to nie jest najlepszy serial Mike’a Flanagana. Nie da się jednak odmówić mu oryginalności, autorskiego sznytu, zaangażowania doskonałej obsady i poruszania ważnego tematu. Pojawiają się tu przeciągnięte, nudne momenty oraz dialogi, monologi czy efekty, które są trochę za bardzo „wprost”, ale jeśli ktoś jest fanem poprzednich seriali tego twórcy, pisarstwa Edgara Allana Poego, albo szuka serialu idealnego na jesień czy spooky season, to trafił idealnie.