Droga zemsty. „Niebieskooki samuraj” – recenzja serialu

-

Choć od premiery Niebieskookiego samuraja – epickiej opowieści o zemście, okrucieństwie i przeznaczeniu – minęło kilka miesięcy, tytuł wciąż nie schodzi z ust krytyków. Serial zdobył nie tylko uznanie widzów, ale także prestiżowe nagrody oraz wysokie miejsca w liczących się rankingach. Co odpowiada za sukces produkcji – kunszt wykonania czy trawiąca popkulturę „azjatycka gorączka”?

Ścieżki przeznaczenia

Japonia w okresie Edo to kraj kulturowo homogeniczny i ksenofobiczny. Oficjalnie na terenie Cesarstwa nie przebywają żadni Europejczycy. A jednak od czasu do czasu na świat przychodzą demony z niebieskimi oczami. Jednym z nich jest Mizu – metyska, dziecko Japonki i nieznanego Anglika. Dziewczyna wie, że w Kraju Kwitnącej Wiśni nie może zasłużyć na szacunek. Nie znajdzie tam również własnego miejsca. Pozbawiona alternatyw, wkracza na drogę wojowniczki. Za cel życia obiera znalezienie i rozprawienie się ze wszystkimi białymi, ukrywającymi się na terenie kraju, w nadziei, że jednym z nich jest jej biologiczny ojciec. Ale gdy serce płonie gniewem, nie ma w nim miejsca na inne uczucia.

Wątkiem pobocznym są losy dwójki innych bohaterów – Akemi, córki możnowładcy z prowincji,  oraz jej narzeczonego, mistrza miecza imieniem Taigen. Gdy ich drogi skrzyżują się z żądną krwi Mizu, nic już nie będzie takie samo.

niebieskooki samuraj
Kadr z serialu Niebieskooki samuraj / Netflix
Skazany na sukces?

Niebieskooki samuraj to animacja, która zadebiutowała na Netflixie na początku listopada zeszłego roku. Choć od premiery minęło już kilka miesięcy, produkcja wciąż zajmuje wysoką pozycję w rankingach. Pod koniec lutego utrzymywała się na 176. miejscu na liście Filmweba oraz zajmowała 13. pozycję wśród najczęściej oglądanych seriali na Netflixie. Produkcja została dostrzeżona także przez branżę serialową. W 2024 roku otrzymała aż sześć nagród Annie – między innymi za najlepszy animowany program telewizyjny, animację postaci, montaż dźwiękowy oraz scenografię. Ponadto była również nominowana do nagród Złotej Szpuli oraz Amerykańskiego Stowarzyszenia Montażystów.

Nie mogło być inaczej, skoro za scenariusz Niebieskookiego samuraja odpowiadają Michael Green (współtwórca Logana: Wolverine, Morderstwa w Orient Ekspresie i Blade Runnera 2049) oraz debiutująca Amber Noizumi. W pracach nad serialem wzięły udział także Maya Ersknine (Obi Wan-Kenobi, serial Pan i Pani Smith) czy znana wszystkim wychowanym na kanale Disney Channel Brenda Song, użyczając głosu głównym bohaterkom żeńskim – Mizu i Akemi.

niebieskooki samuraj
Kadr z serialu Niebieskooki samuraj / Netflix

Spotykając się z tak licznymi wyrazami uznania, można polemizować czy są one uzasadnione. Warto zauważyć, że Niebieskooki samuraj zadebiutował w momencie, gdy zachodnia kultura już osadziła się w swojej fascynacji orientem. Serial bez mrugnięcia okiem można polecić czytelnikom Trylogii Wojen Makowych Rebekki F. Kuang, Sagi o Zielonych Kościach Fondy Lee i miłośnikom serialu HBO Max Wojownik (od niedawna dostępnego także na Netflixie) – a to tylko trzy pozycje z brzegu. Niemniej, produkcja Michaela Greena broni się niczym Mizu przed wojskami Heji Shindo w drodze po Fowlera – a więc nadzwyczaj skutecznie.

Mistrzowska defensywa

W Niebieskookim samuraju widzowie spotykają ciekawe, kompleksowo zarysowane i sproblematyzowane postacie. Mowa tu nie tylko o głównej bohaterce – Mizu – ale także o jej towarzyszach z (pozornie) drugiego planu. Gatunkowo serial został sklasyfikowany jako „dramat historyczny” i jest to etykietka jak najbardziej do obrony. Przekonują nas do tego świat przedstawiony (razem ze zręcznie zarysowanym tłem społecznym i politycznym), a także wiarygodni bohaterowie, zmagający się z problemami charakterystycznymi zarówno dla epoki w dziejach Cesarstwa, jak i dla własnego statusu społecznego.

Zachwyty nad animacją również uważam za w pełni usprawiedliwione. Seans kolejnych odcinków to prawdziwa uczta dla oka – przynajmniej dla tych, którym nie przeszkadza odrobinę „gamerska” kreska (przywodząca na myśl równie głośny serial Arcane, na podstawie gry League of Legends). Oceniając aspekt wizualny warto pamiętać, że Niebieskooki samuraj to produkcja amerykańska, choć współtworzona na gruncie azjatyckim.

niebieskooki samuraj
Kadr z serialu Niebieskooki samuraj / Netflix

Najwięcej słów uznania zbierają fabuła, kreska i montaż, jednak moje serce bezsprzecznie podbił soundtrack autorstwa Amie Doherty (w serialu świetnie zgrany z fabułą, za co zresztą otrzymał nagrodę!). Tę irlandzką, nagradzaną kompozytorkę możecie kojarzyć z muzyką do serialu Disney+ She-Hulk oraz ze słynnym Mustangiem z Dzikiej Doliny. Na ścieżce dźwiękowej Niebieskookiego samuraja znajdziecie aż dwadzieścia cztery autorskie kompozycje oraz jeden utwór innej artystki. Tracki są stosunkowo niedługie (poza motywem przewodnim), a przy ich słuchaniu nie można się nudzić. Niemal każdą instrumentalną aranżację charakteryzuje zmienność w czasie. Jej warstwa melodyjna żyje, oddycha, zmienia się i przechodzi z brzmienia w brzmienie. Wielbicielom przeszywających, nostalgicznych nut szczególnie polecam wsłuchanie się w Mizu’s Theme oraz Mind Your Own Soul oraz Kinuyo’s Promise Fulfilled. Entuzjaści mocniejszych, dynamicznych brzmień z pewnością docenią  Tedium of a Siege, Journey To The Ninth Level oraz – rzecz jasna – For Whom The Bell Tolls.

Skazy na ostrzu

Niebieskooki samuraj nie jest animacją ze wszech miar idealną, jednak – jak mawiał Miecznik – to właśnie drobne skazy czynią stop metali silniejszym. Nie warto zrażać się pierwszymi intuicjami i dotrzeć przynajmniej do połowy sezonu… aby później niemal do samego końca nie móc się oderwać.

Ci, którzy spodziewają się przyziemnej, osadzonej w konkretnym kontekście historycznym fabuły, mogą być nieco rozczarowani. Już od pierwszego odcinka Niebieskooki samuraj epatuje przesadnie efekciarskimi, niekiedy wręcz przedramatyzowanymi scenami walki. Również wątek Mizu, oraz podjętej przez nią krwawej wendetty, rysuje się dosyć… sztampowo. Oglądając jej pierwsze poczynania, sama wywracałam oczami, myśląc: „Jakie to wszystko pretensjonalne!”. Niemniej, fabuła kolejnych epizodów dostarcza z gruntu sensownego i satysfakcjonującego backstory, dzięki któremu jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć motywacje bohaterki.

niebieskooki samuraj
Kadr z serialu Niebieskooki samuraj / Netflix

Same odcinki są dość zróżnicowane pod względem dynamiki. Niektóre przepełnia akcja. Ostrza śmigają, wrogowie padają bez życia, a ich kończyny toczą się bezwładnie po polu bitwy. Inne mają charakter retrospektywny, refleksyjny lub wręcz transformacyjny. Choć w pierwszym sezonie serce Mizu ogrzewa się tylko o kilka stopni, jako widzowie mamy duży wgląd w jej psychikę oraz możemy dostrzec zalążki tego, co czeka ją w kolejnej odsłonie.

Nie taka znowu wydmuszka

Choć zwykle hamuję entuzjazm – tu muszę oddać twórcom (i krytykom) sprawiedliwość. Niebieskooki samuraj to jeden z najlepszych seriali animowanych dla dorosłego odbiorcy, jaki widziałam. Przepełniony akcją, satysfakcjonujący zarówno wizualnie, jak i dźwiękowo, dostarcza rozrywki, a także działa na emocje.  Śledząc losy Mizu, Akemi i Taigena nie sposób nie zżymać się na kolonializm, rasizm, seksizm, ksenofobię, niesprawiedliwość społeczną i szereg innych problemów, przedstawionych na przestrzeni kolejnych odcinków. Nie jest to natomiast serial dla widzów wysoko wrażliwych lub o słabych żołądkach, bowiem trup ścieli się gęsto, a bohaterowie bynajmniej nie są oszczędzani przez los.

Jednak jeśli macie stalowe nerwy, kilka wolnych wieczorów i ochotę na naprawdę angażującą historię – nie mogę polecić wam niczego lepszego… przynajmniej w oczekiwaniu na kolejny sezon.

podsumowanie

Ocena
8.5

Komentarz

Drodzy malkontenci - nie zrażajcie się tym gradem pochwał. „Niebieskooki samuraj” nie jest nawet w połowie tak przereklamowany, jak sądzicie. To absolutny must-watch dla wielbicieli „Trylogii Wojen Makowych” oraz dobrych samurajskich historii. Nie pożałujecie!
Kaja Folga
Kaja Folga
Czarownica od strony matki. Potterhead od 10. roku życia, wciąż rozdarta między Ravenclawem a Slytherinem. Jak przystało na wiedźmę, ma domek w lesie, cztery koty, półki pełne książek i szafki pełne herbaty. Wraz z kolejnymi perełkami popkultury odkrywa nowe tożsamości. Wielbicielka RPG, LARP-ów i sesji opisowych, którym poświęca czas między artykułami. W tekstach przemyca podprogowy przekaz feministyczny, chociaż chętnie zaprasza na obiad.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Drodzy malkontenci - nie zrażajcie się tym gradem pochwał. „Niebieskooki samuraj” nie jest nawet w połowie tak przereklamowany, jak sądzicie. To absolutny must-watch dla wielbicieli „Trylogii Wojen Makowych” oraz dobrych samurajskich historii. Nie pożałujecie!Droga zemsty. „Niebieskooki samuraj” – recenzja serialu