Łatwo już było. „Miecz zabójcy demonów” – recenzja mangi, tomy 10–14

-

Gdybyśmy mieli ułożyć motto, opisujące dotychczasowe przygody Tanjirou – krótkie, zwięzłe, a jednocześnie nieco metaforyczne, wybralibyśmy zapewne doskonale znane polskie powiedzenie: „z deszczu pod rynnę”, dodając do niego: „ale dalej do przodu”. Ale cóż, życie chłopaka, który z całych sił walczy, by uratować swoją siostrę, walcząc z nadnaturalnymi, potężnymi, zjadającymi ludzi istotami, raczej nie mogło należeć do miłych, łatwych i spokojnych.

Walka, walka, walka i napad

Starcie z Szóstym Wielkim Księżycem, kontrolującą dzielnice uciech demonicą Daki stanowiło nie lada wyzwanie i to nawet w sytuacji, w której Tanjirou nie stawiał jej czoła sam, a jedynie służył za wsparcie Filarowi Dźwięku, Tengenowi Uzuiemu. Sęk w tym, że jak na razie młody Zabójca musi jakoś ograniczyć mordercze zapędy przeciwniczki, nim ta zrówna z ziemią wszystkich niewinnych cywili. Nawet coraz lepiej opanowana Kagura Boga Ognia wydaje się być niewystarczająca, a na dodatek niebezpieczna dla zdrowia Tanjirou. Wspomagany przez coraz bardziej poddającą się demonicznej naturze Nezuko bohater stara się wypełnić swoje zadanie, nie idzie mu jednak najlepiej, Daki to trochę za dużo dla tak niedoświadczonego wojownika. Na jego szczęście, Uzui wkracza na scenę w odpowiednim momencie, by uratować sytuację. I gdy wydaje się, że wszystko mają już pod kontrolą, Szósty Wielki Księżyc wyciąga swojego nieoczekiwanego asa z rękawa, który prawie przeważa losy bitwy na ich stronę. Starcie, przez które przeszli Filar Dźwięku, Tanjirou, Nezuko, Inouske i Zenitsu, nie pozostawi ich wcale w jednym kawałku oraz bez większych urazów. Ale też, jak pokaże późniejsza rekonwalescencja młodego Kamado w ukrytej wiosce kowali, w jakiej wypoczywają Filar Mgły, Muichiro Tokito i Filar Miłości, Mitsuri Kanroji – łatwo już było. Mekkę wytwórców najważniejszej broni Zabójców odnalazły bowiem sługi łaknącego ich ostatecznej klęski, Kibutsujiego.

Ani chwili wytchnienia – nie tylko dla bohaterów

Już od pierwszego tomu widzimy wyraźnie, że Koyoharu Gotouge opowiada swoją historię inaczej niż inni znani i popularni twórcy rysujący dla „Shōnen Jumpa”: Kubo Tite (Bleach), Eiichirō Oda (One Piece), Masashi Kishimoto (Naruto) czy Hiro Mashima (Fairy Tail). Autor Miecza zabójcy demonów stawia na duże skondensowanie akcji przy minimalnym wykorzystaniu bardziej obyczajowych elementów historii – i nie zawsze wychodzi to mandze na dobre. Zwłaszcza gdy czytamy więcej niż jeden tom na raz oraz w momencie, w którym poznajemy koniec jednych przygód i rozpoczynamy kolejne. W tym drugim przypadku w szczególności może nam zacząć doskwierać brak pozostawienia przestrzeni na bardziej obyczajowe sceny z życia bohaterów. Widać to wyraźnie w tych kilku rozdziałach, rozdzielających wydarzenia w dzielnicy uciech oraz to, co zadzieje się w wiosce kowali – chociaż Tanjirou spotyka całą plejadę nowych bohaterów, jego interakcje z nimi są szybkie, pobieżne oraz, niestety, płytkie. Nawet jeśli jako czytelnicy poznajemy stosunek protagonisty do nich, to tak naprawdę niewiele o nich wiemy. A szkoda, wielu i wiele z nich chciałoby się poznać trochę bliżej, zanim wciągnie wszystkich kolejny wir walki, jakiego potencjalnie mogą nie przeżyć.

Oczywiście, perspektywa odbioru zmienia się, jeśli poznawać będziemy Miecz zabójcy demonów tak, jak ukazywał się pierwotnie – po rozdziale na tydzień. Wtedy brak rozciągniętych scen walk, co świetnie ilustruje często powtarzany żart, że pięć sekund w mandze potrafi trwać trzy tomy, zdecydowanie stanowi zaletę historii. Nawet jednak, jeśli mamy do czynienia z bardziej realistycznym upływem czasu, nie tłumaczy to braku tych bardziej obyczajowych elementów. Po prostu trudno nam przywiązać się do postaci, współczuć im, a co za tym idzie – przejąć się ich późniejszymi losami.

Życie pełne starć, walk oraz desperackiego wręcz dążenia do uratowania siostry oraz bronienia ludzi to główne motywacje dla Tanjirou – chociaż popędzają go one do rozwoju, zdobywania nowych umiejętności na każdym kroku i czerpania z wiedzy innych ekspertów i ekspertek, wpędzają go również w kłopoty. Aktualne i przyszłe przygody tego bohatera nigdy nie będą ani nudne, ani spokojne.

Zbliżamy się do półmetka serii, każde kolejne wyzwania, jakie stają przed protagonistą stają się coraz trudniejsze – od kiedy Tanjirou przywdział czarny mundur Zabójców, już wielokrotnie stawał naprzeciw Dwunastu Księżyców, najpierw niższych, teraz wyższych. Dopiero teraz jednak zaczyna odnosić sukcesy, a i tak – nie sam. Wyraźnie widać, że za kadencji głównego bohatera serii status quomiędzy Zabójcami a demonami ulega zmianie – po raz pierwszy od wieku. A znając ogólny schemat mang „Shōnen Jumpa”, możemy podejrzewać, że finał przyniesienie nie ponowny powrót do tego, co działo się przed rozpoczęciem mangi, a większe bądź mniejsze rozstrzygnięcie tego problemu. Pytanie tylko – jakie i za jaką cenę. Kibutsuji, przywódca i twórca demonów, nie zamierza bowiem puścić płazem Tanjirou, podobnie jak całej organizacji Zabójców, jakiegokolwiek zamachu na jego niepodważalną pozycję oraz władzę. Po starciu w dzielnicy rozkoszy postanawia udowodnić swoim przeciwnikom, że nie mają szans z jego sługami. Zresztą, wszystko wskazuje na to, że Tanjirou i Kibutsujiego łączy więcej niż mogliśmy się spodziewać. Co jednak dokładnie? Gotouge jeszcze nie zdradził.

Stać się silniejszym – i to szybko

By dotrwać do finałowego 23. tomu, Tanjirou musi dość szybko stać się silniejszym, sprawniejszym, poprawić swoje techniki. I, jak to bywa w tego typu historiach, będzie miał ku temu okazję – tak otwarty na inne osoby bohater, uważny oraz bystry, w końcu wszędzie znajdzie sposobność do nauki. Nawet, jeśli będzie musiał za nią zapłacić poważnym odwodnieniem, jak się okazuje. Wciąż jednak daleko mu do poziomu Filarów, a co dopiero do takiej siły, jaka pozwoliłaby mu stanąć naprzeciw swojego największego nemezis, pod warunkiem, że byłby w stanie ponownie go znaleźć.

Jakkolwiek autor trochę za bardzo „ścina zakręty”, ograniczając bardziej obyczajowe wątki w Mieczu zabójcy demonów – jako ciekawy akcyjniak, praca skoncentrowana na oraz podporządkowana samym walkom, manga Gotouge sprawdza się nieźle. Im dalej jednak w las – niekoniecznie powala na kolana. Chciałoby się od niej po prostu trochę więcej.

Rozpal ogień w sercu i idź na przód. „Miecz zabójcy demonów” – recenzja mang 8–9Tytuł: Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no yaiba 

Autor: Koyoharu Gotouge

Gatunek: akcja, przygoda, fantasy, supernatural, shounen

Wydawnictwo: Waneko

 

 

 


Pozostałe recenzje serii Miecz zabójcy demonów:

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Nie ma wytchnienia dla Tanjirou – ledwo uszedł z życiem ze starcia w dzielnicy uciech, a tu już za rogiem (i to na własnym terenie!) czeka na niego kolejne zagrożenie. Na szczęście tym razem będzie asystował nie jednemu, a dwóm Filarom. Może przetrwa.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Nie ma wytchnienia dla Tanjirou – ledwo uszedł z życiem ze starcia w dzielnicy uciech, a tu już za rogiem (i to na własnym terenie!) czeka na niego kolejne zagrożenie. Na szczęście tym razem będzie asystował nie jednemu, a dwóm Filarom. Może przetrwa.Łatwo już było. „Miecz zabójcy demonów” – recenzja mangi, tomy 10–14