Końca nie widać. „Dom z papieru” — recenzja 4. sezonu serialu

-

Trzeciego kwietnia (piątek) na platformie Netflix pojawił się czwarty sezon Domu z papieru. Tym razem, ze względu na obecną sytuację na świecie, premiera odbyła się bez spektakularnej i zadziwiającej promocji marketingowej – w miastach nie wywieszono listów gończych, nie postawiono nigdzie żadnych rzeźb ani dzieł sztuki nawiązujących do kultowych już masek Dalego.

Jednak spokojnie, amerykańskiemu gigantowi na pomoc w reklamowaniu kolejnego rozdziału przygód hiszpańskich złodziejaszków przybyli internauci. Posty na Instagramie, instastory, zdjęcia na Facebooku, cosplaye, układy taneczne do utworu Bella Ciao – można by rzec, że internet został zalany przez wpisy dotyczące Domu z papieru… No i super, ale czy cały szał i zachwyt względem tej produkcji da się jakoś uzasadnić?

Więcej, mocniej, głośniej

Czwarty sezon Domu z papieru zaczyna się tak, jak skończył się trzeci – Nairobi została postrzelona, a reszta bandy próbuje ją uratować. Czy im się to uda? Tego nie zdradzę, bo popsułbym wam seans. Jednak muszę przyznać, że to jeden z najciekawszych wątków pojawiających się w rozdziale tej historii. Poza tym Nairobi jest ulubienicą widzów, tak więc nie ma nic dziwnego w tym, że jej los jest dla nas bardzo ważny. Jednak czwarta odsłona serii nie opowiada  tylko o  tej bohaterce i jej walce o przeżycie. Tym razem cały gang będzie musiał się mieć oczy dookoła głowy, ponieważ nikt nie wie, z której strony nadejdzie atak ani kto go wykona. Hiszpańskie służby? Skrytobójca Gandia? A może jeden z członków drużyn?

Na żadne z powyżej wymienionych pytań nie odpowiem. Jednak z czystym sumieniem mogę napisać, że najnowsza odsłona serii jest pełna wartkiej akcji, wzruszeń, niezapomnianych chwil oraz co najważniejsze wszechobecnej niepewności i strachu. Więcej, mocniej, głośniej – tak zaskakującego sezonu tej produkcji jeszcze nie widzieliśmy!

Końca nie widać. „Dom z papieru” — recenzja 4. sezonu serialu
Kadr z serialu „Dom z papieru”
Cofnijmy się w czasie

Retrospekcje. Jedni je lubią, drudzy nie. Czy są one potrzebne? Kwestia sporna. Sposób, w jaki zostały one wprowadzone do Domu z papieru, jest dość ciekawy. Na początku, przez pierwsze dwa sezony, było to dość subtelne. Mieliśmy okazję zobaczyć przełomowe sytuacje dla każdego z bohaterów, takie, które ich scaliły, uformowały. W trzecim i czwartym za to… Nie wiem, naprawdę nie wiem, co niezbędnego wnoszą one do fabuły. Dobrze, dzięki nim mamy okazję bliżej zapoznać się z postacią Palerma czy ponownie zobaczyć na ekranie Berlina oraz poznać kolejnych bohaterów (jak się okazuje, Profesor posiada bardzo, ALE TO BARDZO wielu przyjaciół, którzy są gotowi wskoczyć za nim w ogień), to wszystko jest takie trochę na siłę, nużące, bez pomysłu oraz rozpraszające. Tak pół żartem, pół serio – gdyby usunąć z najnowszej części Domu z papieru wszystkie reminiscencje, to wtedy otrzymalibyśmy tylko trzy, może maksymalnie cztery odcinki, a nie osiem.

Kto tu rządzi? Nie wiem

Jak do tego doszło? Nie wiem. Wspomniałem wcześniej, że sezon czwarty jest tym najbardziej zaskakującym. Jednak nie wszystkie niespodziewane zwroty akcji oraz zmiany wewnętrzne bohaterów były na plus. Zacznijmy może od tego, że już w trzeciej części Domu z papieru Tokio zyskała jakiś niezrozumiały pociąg do władzy, przy tym ograniczyła swoje psychopatyczne zapędy i trochę złagodniała. Mam wrażenie, że producenci w dość subtelny sposób zaczynają ją kreować na „nowego profesora”, co nie do końca wychodzi tej postaci na dobre – straciła ona swój polot i nawet kilka ciekawych interakcji oraz dialogów między nią a Palermą czy Gandią nie uratowały bohaterki przed zmianą z szalonej w nudną. To bardzo przykre, bo mimo że nie cieszyła się ona ogromnym uznaniem wśród fanów, to wyróżniała się na tle pozostałych członków gangu. Ciekawym przeciwieństwem do Tokio, jeżeli chodzi o rozwój postaci, w najnowszej odsłonie jest Lizbona. O dzięki ci wielki niezastąpiony Netflixie za tę personę, bo bez niej ten serial nie byłby taki sam – jej wątek okazuje się być jednym z najciekawszych w całym serialu. Naprawdę czapki z głów dla scenarzystów i aktorki za stworzenie tak świetnie dopracowanej, ciągle ewoluującej i przemyślanej bohaterki. W trakcie seansu sami się przekonacie, że Lizbona nie jest tylko dziewczyną Profesora, a kimś znacznie ważniejszym dla całego skoku.

Końca nie widać. „Dom z papieru” — recenzja 4. sezonu serialu
Kadr z serialu „Dom z papieru”
Muzyczny mix

Przygotowując się do napisania recenzji czwartego sezonu Domu z papieru, pozwoliłem sobie sprawdzić, kto zajął się skomponowaniem muzyki do serialu. Jak się okazuje, nikt… Soundtrack jest jedynie mieszanką różnych utworów z lat 1990-2015 i o dziwo jakoś mi to nie przeszkadza. Mam wrażenie, że tutaj nie dałoby się tego inaczej zrobić, ponieważ to mogłoby dosłownie zabić klimat, który został zbudowany wokół postaci czy wydarzeń, w sezonie pierwszym. Tak czy inaczej, cała oprawa muzyczna jest dopięta na ostatni guzik, każda kompozycja świetnie odzwierciedla to, co widzimy na ekranie.

Zakończenie bez końca

Uwaga, mini spoiler! Czwarty część serii nie kończy się opuszczeniem banku przez bogatych i szczęśliwych bohaterów! To oznacza, że możemy sezonu spodziewać się piątego, szóstego pewnie też, siódmego i ósmego również… Co za dużo, to niezdrowo i o tym trzeba pamiętać. Dom z papieru, mimo swojej ciężkiej do określenia świetności, jest produkcją dość schematyczną, każdy sezon wygląda dość podobnie – akcja rozgrywa się głównie w dwóch lokacjach: mennicy/banku i policyjnym namiocie, profesor planuje skok, a jego drużyna go wykonuje. Teraz wydaje się to ciekawe, ale czy za kilka sezonów nadal takie będzie?

Końca nie widać. „Dom z papieru” — recenzja 4. sezonu serialu
Kadr z serialu „Dom z papieru”
Dom ze złota i krwi

Czy cały szał i zachwyt względem tej produkcji można jakoś uzasadnić? Nie. Przynajmniej ja nie jestem w stanie tego zrobić. Sam do obejrzenia Domu z papieru podchodziłem przynajmniej cztery razy i dopiero za tym czwartym jakoś się przemogłem. Jest to co prawda ciekawy serial, w którym spotykamy się z niecodziennymi przygodami nietuzinkowych bohaterów, ale nie ma w nim nic odkrywczego. Mimo że podobały mi się wszystkie cztery sezony, to nie wiem, czy jestem jakoś mega nakręcony na piąty i kolejne. Odnoszę wrażenie, że to, co zrobił Netflix z tą produkcją, można nazwać takim trochę odcinaniem kuponów, które kiedyś się skończą, a wtedy może pozostać jedynie ogromny niesmak, jeżeli nie wszystko potoczy się tak, jak oczekują tego widzowie. Niemniej jednak polecam zapoznać się z najnowszym rozdziałem tej historii, ponieważ umili ona wam te długie dnie i noce w domowym zaciszu.

Czwarty sezon Domu z papieru dostaje ode mnie ocenę 7/10.

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

„Dom z papieru” to produkcja, która ma w sobie coś przyciągającego, coś, co ciężko jest jakoś nazwać i określić. Muszę przyznać, że kompletnie niezrozumiały dla mnie fenomen stał się na jeden tydzień moją codzienną rutyną. Niestety po seansie, wszystkich czterech sezonów zacząłem się zastanawiać, czy obejrzałem tę produkcję, bo się nudziłem, czy dlatego, że naprawdę mi się podobała.
Damian Daszek
Damian Daszek
Miłośnik literatury fantastycznej, prozy polskiej, komiksów i gier wideo. Gra, czyta, pisze, ale tańczyć nie będzie, w ostateczności może coś zaśpiewać, ale na pewno nie za darmo.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Dom z papieru” to produkcja, która ma w sobie coś przyciągającego, coś, co ciężko jest jakoś nazwać i określić. Muszę przyznać, że kompletnie niezrozumiały dla mnie fenomen stał się na jeden tydzień moją codzienną rutyną. Niestety po seansie, wszystkich czterech sezonów zacząłem się zastanawiać, czy obejrzałem tę produkcję, bo się nudziłem, czy dlatego, że naprawdę mi się podobała. Końca nie widać. „Dom z papieru” — recenzja 4. sezonu serialu