High fantasy po japońsku

-

Kiedy myślimy o high fantasy, najczęściej przychodzi nam do głowy Władca pierścieni – elfy, orkowie, krasnoludy i skomplikowane questy. Jeśli mamy stwierdzić, czy cokolwiek, co właśnie przeczytałyśmy czy obejrzałyśmy, możemy postawić na tej konkretnej półce, po prostu „przykładamy go” do tego najbardziej dla nas prototypowego tytułu i na tej podstawie podejmujemy decyzję.

Ale, jak zauważyła w swoim, opublikowanym na naszym portalu, tekście Iwona – sprawa jest ciut bardziej skomplikowana, głównie dlatego, że w zasadzie nie dysponujemy konkretną definicją tego, czym owo high fantasy (albo hero’s quest bądź epic fantasy) tak naprawdę się charakteryzuje. Gdy zaś spojrzymy na różnorodny dorobek autorów tworzących pod szerokim parasolem fantasy, no to robi się jeszcze ciekawiej.

W końcu od kiedy artyści przestrzegają jakiekolwiek granic, prawda?

A jeśli poszukamy innych, czasem mniej oczywistych przykładów high fantasy, jakie mogłybyśmy z wielką radością dodać do naszego „kulturalnego menu”, to nasz dotychczasowy system opisu, niekoniecznie się sprawdzi. Zróbmy więc krok w bok i spójrzmy na high fantasy nie jak na gatunek, a spektrum, na którym możemy umieszczać poszczególne tytuły, zależnie od stopnia światotwórczej pracy, jaką musiał wykonać autor. Na jednym krańcu mieścilibyśmy więc „high fantasy”, a na drugim „low fantasy”. To może nam trochę ułatwić pływanie w tym obszernym oceanie kulturowych dzieł – tych bardziej i tych mniej trzymających się schematów – i pozwolić poradzić sobie z, chociażby, charakterystycznymi dla japońskiego rynku i tam też bardzo popularnymi isekai, czy Grą o tron, częściej przypisywaną nurtowi dark fantasy, a jednak będącą przedstawicielem naprawdę porządnej, światotwórczej pracy George R.R. Martina.

Spróbujmy? Spróbujmy.

High fantasty

Wśród pochodzących z Japonii historii osadzonych w rozbudowanych, stworzonych przez artystów światach, posiadających własną geografię, historię, kulturę, a nawet systemy wierzeń, znajdziemy kilka naprawdę interesujących przykładów ludzkiej kreatywności. Zacznijmy od napisanego przez Ryo Mizuno Record of Lodoss War (Lodoss-tō senki), które przeniosło czytelników i czytelniczki do krainy pełnej magii, elfów, rycerzy i orków, oferując prawdziwie – no właśnie – magiczne przygody, wielkie przeszkody do pokonania oraz klasyczną wręcz drogę bohatera, jaką protagonista będzie musiał przejść. Na dodatek, jeśli komuś po przeczytaniu powieści było mało (albo przeczytać ich nie mógł, ponieważ nie są dostępne ani w języku polskim ani, poza pierwszym tomem, angielskim), zawsze mógł sięgnąć po serial anime, albo OVA – oba z przepiękną ścieżką dźwiękową – bądź gry – z czego ostatnia ukazała się nawet w marcu 2021 roku.

Po Record of Lodoss War przyszły, oczywiście, kolejne tytuły osadzone w światach wyobrażonych i trudno powiedzieć, żeby powstawać w ogóle przestały. Wśród nich możemy wymienić ukazujące się w Polsce, w porządku przypadkowym, choćby Yonę w brzasku świtu (Akatsuki no Yona) Mizuho Kusanagi, określane jako „ekonomiczne” Spice & Wolf (Ōkami to kōshinryō) Isuny Hasekury, Jū Ayakury i Keito Kōmego, zwariowane, jak wiele kierowanych do młodszych odbiorców historii, pełne magii oraz szalonych magów Fairy Tail Hiro Mashimy, czy czerpiące całymi garściami z Baśni z tysiąca i jednej nocy w sposób bardzo luźny Magi. Labyrinth of Magic Shinobu Ohtaki. Każda z tych opowieści osadzona jest w świecie innym niż nasz własny, choć bywa on czasem łudząco podobny do nam znanego. A potem na kadrach albo ekranie pojawia się gadający kot, smoki czy inni bohaterowie, którzy zdecydowanie do pozatekstowego porządku rzeczywistości nie należą.

fantasy dragon ball kakarot
Screen z gry Dragon Ball Z: Kakarot

Ponadto, jeśli traktujemy high fantasy jako pewne spektrum, określające poziom rozwoju świata, wówczas spokojnie możemy tę łatkę przyczepić i do tych tekstów kultury, jakie przesuwalibyśmy inaczej ku dark fantasy. W końcu nieraz światotwórczo są to utwory godne podziwu, stanowiące nie lada popis ludzkiej wyobraźni. Idąc tym tropem, spokojnie na spektrum umieścimy i Berserka Kenatorō Miury, i Claymore Norihiro Yagi – obie mangi zresztą często ze sobą zestawiane oraz porównywane. W przypadku tego pierwszego na pewno nie możemy mieć najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest to bardzo, ale to bardzo, mroczna historia. Właściwie wystarczy otworzyć tom Berserka, aby się o tym przekonać – ilość czerni na kadrach doskonale koreluje z „ciężarem” opowieści, którą snuł Miura.

Isekai, czyli biegamy po spektrum?

Jeśli powiemy jednak „a”, powiedzmy również „b” i na naszym kontinuum umieśćmy również isekai, czyli przedstawicieli specyficznego dla japońskiej twórczości trendu przenoszenia bohaterów ze świata rzeczywistego do fantastycznego: czy to równoległego, do wnętrza gry, czy jakiegokolwiek, bliżej niesprecyzowanego innego. W jakim miejscu dokładnie się znajdą, będzie zależało od pomysłu i wysiłku autora czy autorki. Wśród takich bardzo bliskich modelowi high fantasy, jaki wyrobiliśmy sobie myśląc o Władcy pierścieni, znajdzie się na pewno Jūni Kokki (Dwanaście królestw), pisane przez Fuyumi Ono i rysowane przez Akihiro Yamadę od 1992 roku. Główna bohaterka, licealistka, zostaje przeniesiona z pomocą magii do innego świata, w którym musi naprawdę się natrudzić, by przetrwać. Dwa lata od wydania pierwszego tomu tej powieści Shoji Kawamori, Hajime Yatate i Aki Katsu stworzyli pierwszy tom Tenkū no Escaflowne – Hitomi, protagonistka trafia do Gaei dzięki (albo przez) karty tarota. Trzecim przykładem podobnego isekai, o jakim należy wspomnieć w tym kontekście, to Magic Knight Rayearth grupy CLAMP. Fabuła tej mangi przypomina swoją budową przygodę w systemie RPG, a jej trzy bohaterki przenoszą się do fantastycznej krainy, by uratować porwaną księżniczkę. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z jakąś nieznaną nam rzeczywistością, posiadającą swoją historię, wierzenia, kulturę, a najważniejszym – niekoniecznie jedynym – elementem wiążącym je z tym, co znamy, są właśnie bohaterki i bohaterowie.

Magic Knight Rayearth fantasy
Kadr z anime Magic Knight Rayearth

O tym, gdzie na spektrum umieścić na przykład InuYashę Rumiko Takahashi czy Sora wa akai kawa no hotori Chie Shinohara, w których bohaterki przenoszą się w czasie, pierwsza: wpadając do studni, a druga zostawszy wciągniętą przez wodę, musielibyśmy troszkę dłużej podebatować. Z jednej strony bowiem te historie próbują nam powiedzieć, że są jednak osadzone w przeszłości, tylko nieco podkoloryzowane, a z drugiej zawierają pewne fantastyczne elementy: magię, duchy czy czarownice. Same zaś wydarzenia nienależące do porządku ponadnaturalnego trudno zweryfikować, ponieważ dotyczą albo okresu, z którego nie zachowało się wiele źródeł, albo bardzo wąskiego wycinka rzeczywistości, jakiej i tak by nie opisano w kronikach. Właściwie możemy postawić orzeszki przeciw orzeszkom, że poza kilkoma artefaktami, mającymi ułatwić nam zorientowanie się w czasie i przestrzeni, wiele więcej elementów historycznych w tego typu tytułach nie uraczymy. Jednakże ten świat przedstawiony, nawet jeśli skonstruowany przez autorki czy autorów na podstawie jakichś „zahaczajek”, elementów fantastycznych ma naprawdę niewiele – stanowią dodatek do opowieści, a nie podstawowy budulec świata przedstawionego.

Dyskusja wciąż trwa

Tak naprawdę pewnie jeszcze długo nie dotrzemy do konsensusu, jak definiować i traktować high fantasy. Zapewne zdecyduje uzus, zdecydowanie skręcający w kierunku uznania tego typu utworów za osobny gatunek (albo amerykańskie genre, a to ciut coś innego jednak). A to, zdecydowanie, postawi przed nami kolejne problemy definicyjne (nie ma łatwo!). Przy czym autorzy i autorki nie przestają tworzyć kolejnych powieści, komiksów, filmów oraz seriali, w których radośnie wyrzucają wszelkie łatki w powietrze i czynią cuda, łącząc, tnąc, zszywając na nowo motywy i rozwiązania. Właściwie najlepiej chyba odsunąć od siebie kwestie metodologiczne i po prostu cieszyć się popkulturą, zwłaszcza taką, która proponuje nam coś nowego niż zachodni mainstream.

I jeśli by ktoś pytał: nie, nie wiem, jak potraktować tutaj kwestię science fiction. Chociaż z czystej złośliwości chciałabym napisać, że Gwiezdne wojny to w sumie high fantasy, wziąć popcorn i zobaczyć, co się będzie działo. Może wy macie jakiś pomysł?

Miesiąc azjatycki na Popbookowniku (klik!)

High fantasy po japońsku

Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu