W oparach obłędu. „Noc pożera świat” – recenzja filmu

-

Filmy opowiadające o pandemii zombie to najbardziej popularne horrory. Co roku powstaje ich kilkanaście. Wiele z nich to odgrzewane kotlety – niektóre mało skutecznie próbują powielać istniejące już skrypty, zaś inne starają się przedstawić tematykę z nieco odmiennej strony, rzadko ukazywanej w dotychczasowych produkcjach. Noc pożera świat Dominique’a Rochera należy do tej ostatniej kategorii.
Przełamanie konwencji

Francuscy reżyserzy przyzwyczaili nas do ukazywania brutalnej rzeczywistości, znacząco przekraczając granice dobrego smaku i ludzkiej moralności. Niemniej nurt Nowej Francuskiej Ekstremy w skali globalnej sprzedaje się świetnie. Czasami ich ortodoksyjna i ekstremalna filozofia przemycana jest na amerykański rynek filmowy. Rzadko się zdarza, żeby twórcy, którzy wydali na świat chociażby mistyczno-teozoficznego Martyrsa, zmieniali koncepcje i zamiast eksternistycznego obrazu serwowali nowatorską psychodramę. Noc pożera świat to próba przełamania istniejących tendencji utrwalonych w francuskiej kinematografii horroru. Nie mamy tutaj do czynienia z dynamiczną  rozgrywką  ani hordą wygłodniałych zombiaków rozrywających bebechy ocalałym jednostkom i zjadających łapczywie ich wnętrzności. Tempo akcji jest wolniejsze, dzięki czemu psychologiczne aspekty sytuacji zajmują więcej miejsca w koncepcji reżysera. Krwawa masakra została u Rochera zastąpiona wybujałą makabreską, akcentowaniem poczucia izolacji, kładzeniem nacisku na stopniowy proces popadania w obłęd oraz absurdalność zachowań głównego bohatera jako manifestacja stanu psychicznego oraz efekt alienacji.

W oparach obłędu. „Noc pożera świat” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Noc pożera świat”
Chowaj się!

Większość postapokaliptycznych filmów o zombie ukazuje próbę walki z zagrożeniem i poszukiwanie lekarstwa na zarazę. Mało które horrory za punkt wyjścia obierają zupełnie inną  perspektywę. Rzadko kiedy uda się znaleźć remedium na świat pogrążony w morderczym chaosie. Jednak wspólnym mianownikiem w części produkcji o żywych trupach jest szukanie schronienia, mogącego na jakiś czas stanowić azyl zapewniający tymczasowe przetrwanie. I tak bohaterowie 28 tygodni później stworzyli strefę wolną od biegających, wygłodniałych nieumarłych. Podobnie też było w remake’u Świt żywych trupów, gdzie garstka ocalałych skryła się w centrum handlowym. Noc pożera świat ponownie stawia na izolację, akcentując przy tym psychologiczne uwarunkowania alienacji od otoczenia. Główny bohater Sam budzi się po domówce, na którą został zaproszony przez byłą dziewczynę. W domu zastaje kompletny rozgardiasz, w mieszkaniu nie ma nikogo. Za oknem panuje totalny chaos. W czasie jednej nocy świat został pogrążony w pandemicznej zarazie. Mężczyzna nie podejmuje otwartej walki z istniejącym zagrożeniem, lecz skrywa się w budynku, uprzednio przeczesując dokładnie teren. Po chłodnej kalkulacji szans na zmianę sytuacji protagonista uznaje decyzję, że najlepszym rozwiązaniem, by przetrwać, jest pozostanie na miejscu.

Obłęd

I tutaj zaczyna się główny punkt programu. Nasz bohater, izolując się od otaczającej go rzeczywistości, początkowo stara się w absurdalny sposób zachować pozory normalnego życia. Gra na perkusji, biega po budynku, pali cygara i pije whisky. Do czasu. Jego spokój i sielankowy byt nie trwają zbyt długo. Przytłaczająca go samotność i natrętne wizje własnej śmierci doprowadzają go stopniowo do obłędu i dezintegracji osobowości. Jedynym jego towarzyszem niedoli jest zombie, którego znalazł podczas ekspedycji w budynku i uwięził. Ironia sytuacji i absurdalność zachowań mają swoje uzasadnienie i są dość interesującym sposobem na ukazanie psychologicznych mechanizmów popadania w obłęd.

W oparach obłędu. „Noc pożera świat” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Noc pożera świat”
Na początku był chaos

O ile pomysł ukazania sytuacji przetrwania z zupełnie innej perspektywy jest godny odnotowania, o tyle rozegranie tego na poziomie fabułypozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim niektóre zachowania ocalałego są przerysowane, pełne irracjonalności, co prawda wynikają one ze specyfiki położenia, ale wybór taktyki przeżycia nie do końca zdaje się być przemyślany. Sam miota się po opustoszałym budynku, śmieje się histerycznie, prawie rozwala sobie głowę, po czym jak gdyby nigdy nic, nuci piosenki i zaciekle gra na perkusji, dając upust złości i agresji. Wszystkim tym przejawom eksternalizacji zdezintegrowanego ego towarzyszy ambiwalencja uczuć, w wyniku czego bohater postrzegany jest jako osoba na skraju szaleństwa i rozpaczy. Nie oddaje to jednak powagi zagrożenia. Co więcej, z działań bohatera niewiele wynika. Nie próbuje nawet szukać pomocy czy ratunku. Zamiast tego pogłębia się jego proces alienacji i izolacji. Jak zastanowimy się nad tym bardziej, to zdecydowanie zachowawcza koncepcja, dająca pozorne, okresowe schronienie. Niestety można odnieść wrażenie, że jest to bezcelowe postępowanie, które aż razi w oczy. Zamysł twórców co do tego był z pewnością intencjonalny, choć postać została mocno zinfantylizowana. Wygląda to tak, jakby reżyser, wprowadzając sprzeczność ideologiczną, sam nie do końca potrafił zdecydować, w jakim kierunku ucharakteryzować bohatera. Takie zupełne rozchwianie sprawia, że i my mamy co do mężczyzny mieszane odczucia i odbieramy go jako osobę co najmniej irytującą.

Jednak nie wszystkie aspekty filmu są tak nieuporządkowane. Oprawa wizualna jest okazała, postapokaliptyczna rzeczywistość została dobrze odzwierciedlona, jeśli mowa o krajobrazie. Do tego płynne przejścia montażowe, ujęcia terenu wiernie oddają surowy klimat historii. Gra aktorska też stoi na całkiem niezłym poziomie, zwłaszcza popadającego w obłęd i szaleństwo głównego bohatera.

Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Fest Makabra

W oparach obłędu. „Noc pożera świat” – recenzja filmu

W oparach obłędu. „Noc pożera świat” – recenzja filmu

 

 

Tytuł oryginalny: La nuit a dévoré le monde

Reżyseria: Dominique Rocher

Rok powstania: 2017

Czas trwania: 1 godzina 33 minuty

 

 


INNE RECENZJE FEST MAKABRA

Problemy życia nie całkiem codziennego. „Wyleczeni” – recenzja filmu

Przyjaciół poznaje się w biedzie. „Mrok” – recenzja filmu

Marcin Panuś
Marcin Panuś
Zafascynowany horrorem od najmłodszych lat. Twierdzi, że pierwszy film grozy obejrzał już w wieku sześciu lat. Wierny fan Freddy’ego Kruegera. Od postmodernistycznego kina woli stare dobre produkcje klasy B. Typ aktywisty i sportowca, z milionem pomysłów na siebie. Ceni sobie szczerość i otwartość u ludzi oraz bliższe relacje z innymi. Stawia na samorealizację poprzez zainteresowania i pasje. Może kariery badmintonisty nie zrobi, ale ma zadatki by być dobrym pedagogiem. W wolnym czasie lubi zagłębiać się w poezji. Wciąż podtrzymuje obietnicę, że kiedyś wyda swój skromny tomik.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu