Od miłości do nienawiści. „Zabij i żyj” – recenzja filmu

-

Jak mówi stare, znane wszystkim porzekadło – od miłości do nienawiści dzieli jeden krok. Często nie zdajemy sobie w pełni sprawy z tego, jak bardzo pokrewne są to uczucia. Czasami wystarczy pojedyncza iskra, aby cały fundament, na którym opiera się intymna relacja, zapłonął ogniem, siejącym spustoszenie dookoła. Niekiedy ta cienka granica może doprowadzić do brzemiennych w skutkach zdarzeń. Historia filmów zna bowiem wiele przypadków destrukcyjnych właściwości sytuacji kiełkującego napięcia emocjonalnego między partnerami. Kolejnym tego typu obrazem jest Zabij i żyj, opowiadający o pozornej bliskości dwóch lesbijek.
Na śmierć i życie

Trzecia produkcja Colina Minihana konwencją przypomina bardziej thriller, choć można także go rozpatrywać jako survival horror. Reżyser, po przyjętych w zasadzie bez większego echa i rozgłosu dwóch poprzednich filmach, próbuje jeszcze raz swoich sił. Jackie (Hannah Emily Anderson) i Jules (Brittany Allen), z okazji rocznicy ślubu, wybierają się do należącego do pierwszej z nich domku letniskowego nad jeziorkiem z malowniczym krajobrazem. Szybko jednak na jaw wychodzą kłamstwa właścicielki posiadłości, odkrywając jej prawdziwą, psychopatyczną naturę, a romantyczny wypad zamienia się w krwawą walkę na śmierć i życie.

Od miłości do nienawiści. „Zabij i żyj” – recenzja filmu
Kadr z filmu
W oparach absurdu

W odróżnieniu od większości slasherowych konwencji, Zabij i żyj, w większej mierze, unika pompatyczności. Wielu horrorowych zwyrodnialców, w czasach swoich świetności w kinematografii, odznaczało się pewnym kanonem cech. Czarne charaktery z reguły znamionowała ogromna siła, niezwykła wytrzymałość czy nadnaturalne właściwości. Wzorzec ten, wraz z rozwojem współczesnego kina, został po części wyparty. Obecnie filmowi mordercy to ludzie z krwi i kości, przy których nie potrzeba watahy uzbrojonych policjantów, by ich zabić. Tak też się dzieje u Minihana. Choć i u niego w poczynania bohaterów wkradło się trochę irracjonalności. Czasami potrzeba jednak czegoś mocniejszego niż upadek ze skały (i to z dużej wysokości!) oraz postrzałów w nogę czy ramię. Niektóre rozwiązania fabularne, na które decyduje się reżyser, zakrawają o pełen ironicznych komentarzy teatr absurdu, pokryty gęstą warstwą pospolitości, a to nie zwiastuje nam solidnie zrealizowanego widowiska, wbijającego w fotel i pozostawiającego po sobie dobrego wrażenia.

Od miłości do nienawiści. „Zabij i żyj” – recenzja filmu
Kadr z filmu
Szablonowy survival horror

Zabij i żyj, w założeniach gatunkowych, nie wyróżnia się niczym szczególnym i pomysłowym. Fabuła przypomina kalkę wielu przewałkowanych survivalowych konwencji. Mamy brutalną walkę na śmierć i życie, malowniczy krajobraz, górzystą scenerię czy szablonowe zachowania bohaterów. Brak jednak psychologicznych więzów, które nadałyby głębi całemu spektaklowi. Bez nich obraz przemienia się w bezsensowną, mało dynamiczną i co najgorsze nudną oraz nieciekawą szarpaninę. Postacie, ze względu na wizję reżysera i zastosowane rozstrzygnięcia, wydają się być niezbyt wiarygodne, a przez co ich gra jest sztywna. Niestety Minihan, poprzez wybór takiej, a nie innej taktyki, sam rzuca sobie kłody pod nogi. Możliwości, jakie daje mu okazała scenografia rodem z sundance’owych produkcji, są naprawdę spore. Przede wszystkim stwarzają dużą  różnorodność kierunków, pozwalających rozwinąć historię, aby jakość otrzymanego tworu była zdecydowanie lepsza. Tymczasem reżyser wybiera najmniej efektywny wariant, czyniąc z opowieści sztampowy, survivalowy horror. Cały ten koncepcyjny rozgardiasz ratuje oprawa audiowizualna, zrównoważona pod kątem kolorystyki, budująca subtelnie poczucie zagrożenia oraz pozwalająca podążać widzom za zmianami perspektyw. Szkoda, że w zasadzie jedynym aspektem filmu, nad którym możemy się zachwycić, są zdjęcia i ujęcia operatora kamery, Davida Schuurmana.

 

 

Od miłości do nienawiści. „Zabij i żyj” – recenzja filmu

 

Tytuł oryginalny: What Keeps You Alive

Reżyseria: Colin Minihan

Rok powstania: 2018

Czas trwania: 1 godzina 38 minut

Marcin Panuś
Marcin Panuś
Zafascynowany horrorem od najmłodszych lat. Twierdzi, że pierwszy film grozy obejrzał już w wieku sześciu lat. Wierny fan Freddy’ego Kruegera. Od postmodernistycznego kina woli stare dobre produkcje klasy B. Typ aktywisty i sportowca, z milionem pomysłów na siebie. Ceni sobie szczerość i otwartość u ludzi oraz bliższe relacje z innymi. Stawia na samorealizację poprzez zainteresowania i pasje. Może kariery badmintonisty nie zrobi, ale ma zadatki by być dobrym pedagogiem. W wolnym czasie lubi zagłębiać się w poezji. Wciąż podtrzymuje obietnicę, że kiedyś wyda swój skromny tomik.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu