Utonąć w głębinach szaleństwa. „Poławiacz“ – recenzja książki

-

Każdy miłośnik horroru literackiego na pewno słyszał o protoplaście tego gatunku – Howardzie Philipsie Lovecrafcie. Echo jego wybitnych dzieł rozbrzmiewa po dziś dzień w dziełach podobnych mu pisarzy. Nie inaczej jest przy okazji Poławiacza autorstwa Johna Langana. Chcecie przekonać się w jaki sposób Samotnik z Providence wybrzmiewa w Poławiaczu? W takim razie zapraszam do lektury niniejszej recenzji.
Dwie historie, jeden sens

Książka została w ciekawy sposób podzielona na trzy części. Pierwsza i ostatnia skupiają się na historii Abrahama i Dana, dwóch wdowców, odnajdujących szczęście i ukojenie podczas łowienia ryb. Druga zaś, najdłuższa, ukazuje czytelnikom tytułowego Poławiacza i tajemniczego niemieckiego profesora, Rainera Schmidta. Ciekawym zabiegiem jest to, że historie tych postaci dzieją się w zupełnie innych czasach.

Abe (bo tak przez większość czasu nazywany jest Abraham) i jego przyjaciel to będący w średnim wieku pracownicy amerykańskiego MIT. Każdy z nich, w mniej lub bardziej tragiczny sposób, traci żonę, a tym samym sens życia. Ich początkowa historia nie jest specjalnie porywająca, na myśl przywodzi typowy, wyciskający łzy dramat niż horror, jednak to wszystko jedynie pozory, a jej prawdziwa istota okazuje się dużo głębsza i mroczniejsza.

Po przebrnięciu przez prolog, jakim są wydarzenia z życia Abrahama i Dana, przechodzimy do (moim zdaniem) najistotniejszej części całej powieści. Przenosimy się do Stanów Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku. Spotykamy tam familię Schmidtów, niemiecką rodzinę imigrantów, przybywającą do USA po niewyjaśnionym zwolnieniu Rainera z posady profesora na jednym z niemieckich uniwersytetów. Początkowo ich historia nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot – zwykli ludzie, szukający przyszłości w nowym kraju, jednak to właśnie wokół nich będą dziać się najbardziej „Lovecraftowe“ sytuacje. Obie linie czasowe, pozornie niepowiązane, tworzą spójną całość i ukazują tajemniczego Poławiacza takiego, jakim jest. Książka w ciekawy sposób dostarcza czytelnikom różnych rodzajów wrażeń, mamy zatem smutne momenty z życia dwóch pracowników MIT oraz niewiarygodne i przerażające sytuacje, stające na drodze rodzinie Schmidtów. Autor znalazł również miejsce na sporą dozę humoru, która w świetny sposób przełamuje napięcie i daje czytelnikom chwilę oddechu przed kolejnym skokiem na głęboką wodę. Bo tym właśnie straszy Poławiacz: bezkresnymi głębinami i czyhającym w nich prastarym złem przerastającym każdego, kto się z nim mierzy.

Obłęd pełen piękna

Nie ulega wątpliwości, że zawartość lektury jest rzeczą najważniejszą, jednak nie sposób pominąć jej pięknego wydania. Wydawnictwo Vesper przyzwyczaiło nas do solidnych twardych opraw oraz niepokojących, a zarazem intrygujących okładek i ilustracji wewnątrz książki. Nie inaczej jest tym razem. Wita nas obraz tajemniczego mężczyzny, łowiącego ryby pośrodku przytłaczająco ogromnego akwenu, kolorystyka utrzymana w zdecydowanie mrocznych odcieniach, dominuje tam czerń i szarość z przebłyskami nienaturalnej żółci i zieleni. W odpowiedni nastrój wprawia również dwustronna grafika umieszczona na pierwszych dwóch stronach – przedstawia ona szalejący sztorm, wzburzony jakąś nadnaturalną siłą. Wnętrze książki również nie rozczarowuje, co prawda nie można napisać, że jest ona bogato ilustrowana, jednak znajdziemy w niej znacznie więcej grafik niż w standardowych powieściach. Ich jakość i adekwatność powalają, najczęściej pojawiają się na koniec ważniejszego elementu rozdziału, wizualizując jakąś przerażającą postać lub scenerię. To wszystko sprawia, że książka prezentuje się naprawdę świetnie, w mojej ocenie jest to jedno z najlepszych wydań Vesper, z jakimi miałem do czynienia.

Jest pewne „ale“

Mimo że książka ogólnie jest bardzo dobra i zasługuje na wszystkie swoje pozytywne oceny, to znajduję w niej coś, co nie do końca mi odpowiada. Mam tu na myśli pewna nierówność pomiędzy częściami. O ile rozumiem, że historia Abrahama i Dana występuje w formie prologu i epilogu, to nic nie tłumaczy tego, że ich fragmenty są zwyczajnie nudne. Oczywiście może być to jedynie moje subiektywne odczucie, ale strasznie męczyłem się przez pierwsze pięćdziesiąt stron, zawierających perypetie dwójki przyjaciół, gdy kolejne dwieście, opowiadających o Rainerze Schmidtcie, z zapartym tchem pochłonąłem w może trzy wieczory. Jestem w stanie zrozumieć, że autor chciał tym zabiegiem zbudować narastające napięcie, jednak w początkowych fragmentach rosło ono zbyt wolno i powiewało nudą.

Kilka słów na koniec

Dawno nie bawiłem się tak dobrze podczas lektury jakiejś książki, John Langan świetnie operuje tu różnymi nastrojami i motywami, dzięki czemu uwaga czytelnika wciąż przykuwana jest przez nowe bodźce. Co prawda w niektórych miejscach zbyt drastycznie traci na tempie, przez co może zmęczyć, jednak zaraz po tym powieść znów wraca na „właściwe“ tory.

Na uwagę zasługuje również olśniewająca oprawa graficzna, mocno podnosząca klimat i wprawiająca w odpowiedni nastrój przed i w trakcie czytania. Wydawnictwo Vesper zrobiło kawał dobrej roboty przy wydawaniu Poławiacza, ciężko wyobrazić sobie, aby można było wykonać to lepiej, dlatego też jak najbardziej zachęcam do zapoznania się z tą książką.

poławiacz

 

Tytuł: Poławiacz

Autor: John Langan

Liczba stron: 341

Wydawnictwo: Vesper

podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

Głębiny szaleństwa jeszcze nigdy nie były tak piękne.
Filip Linski
Filip Linski
Miłośnik fantastyki, napędzany hektolitrami kawy. Ciągnie go zarówno do mroków lovecraftowego Innsmouth, jak i do piękna tolkienowskiego Rivendell. W prawdziwym życiu zajmuje się fotografią i zwierzętami, a najbardziej lubi łączyć oba te zainteresowania.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Głębiny szaleństwa jeszcze nigdy nie były tak piękne. Utonąć w głębinach szaleństwa. „Poławiacz“ – recenzja książki