Ach, ta grzeczność… „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 4–5

-

Historie romansowe mają to do siebie, że lubią się gmatwać – zwykle przez nieporozumienia i egoizm protagonistów. Każdy ciągnie w swoją stronę, walcząc o serce ukochanej lub ukochanego, nieraz bardzo nieczysto. Tymczasem w Kocha… nie kocha… Io Sakisaki, uroczej mandze o świeżo upieczonych licealistach, relacje między czwórką głównych bohaterów owszem, zaczynają przypominać węzeł gordyjski, wynikający tak z niedomówień, jak i… wzajemnego poszanowania uczuć przyjaciół. A to nawet nie półmetek tej opowieści!

Ona kocha innego, on kocha inną

Pocałunek Rio zaskoczył Akari, burząc nie tylko ciężko wypracowane status quo, ale również pośrednio przydał zmartwień przyjaciołom. Zwłaszcza Yunie, zaniepokojonej stanem aktualnej relacji przyrodniego rodzeństwa. Nie wiedząc do końca, jak powinna się zachować wobec kogokolwiek, Akari wycofuje się i ucieka przed kontaktem z innymi. Na dodatek, wydaje się, że nie może znaleźć choćby chwili spokoju, aby uporządkować myśli – odrzucone zaloty poznanego na karaoke chłopaka doprowadzają do kolejnych nieprzyjemnych sytuacji. Od kiedy bowiem Kazu był świadkiem tego, jak Akari dawała nieznajomemu kosza, zaczął jej unikać – ba! nawet na nią nie patrzył.

Pozostawiona ze swoimi zmartwieniami Yuna postanawia dowiedzieć się od Rio, co dokładnie dolega jej przyjaciółce. Bohaterka nie przyjęła jednak wyjaśnień za dobrze, wstrząsnął nią egoizm ukochanego – na tyle, by chyba po raz pierwszy w życiu kogoś porządnie owrzeszczała. I, wydaje się, pozwoliło to bratu Akari wyrwać się z zaklętego kręgu żalu oraz niespełnionego uczucia, w jakim tkwił od dawna. Zanim jednak połączy kropeczki, dlaczego właściwie tak to na niego wpłynęło, chwilę mu to zajmie. A potem… a potem, jak już się zorientuje, że patrzy na Yunę inaczej niż dotychczas, stwierdzi, że w końcu przecież raz już ją odrzucił. Dlatego się wycofa. Jak się okaże – nie on jeden, dla dobra ukochanej osoby, postanowi skryć się w cieniu.

Miłosne rozterki w pełnej krasie

Nie dotarliśmy w nowej mandze Io Sakisaki do momentu, w którym problemy zaczynają się rozwiązywać, a fabuła przesuwać w stronę bardziej albo mniej szczęśliwego zakończenia. Na tym etapie możemy mieć w zasadzie nadzieję, że tę linię graniczną w końcu przekroczymy, na razie jednak czekają nas kolejne komplikacje w emocjonalnym życiu postaci. Mangace trzeba oddać, że tę sieć plecie spokojnie i bez uciekania się do sytuacji niemożliwych. Opierając się na już znanych czytelniczkom i czytelnikom cechach, wykorzystując chęć dbania o najbliższych oraz bardzo japońską i nastolatkową niechęć (a może: jeszcze nieumiejętność) rozmawiania o przeżywanych uczuciach. A przecież postawiła na dość ryzykowne rozwiązanie fabularne, gdzie Akari i Rio, niegdyś prawie-parę, połączyła więzami rodzinnymi, zaś historię rozpoczęła w momencie, gdy te uczucia wciąż zalegały, przynajmniej w jeszcze dość świeżo upieczonym bracie. I to właśnie ta niezakończona definitywnie sprawa popycha wreszcie chłopaka do pocałowania przyrodniej siostry. To wydarzenie zresztą, jak się okaże, doprowadzi nie tylko do zachwiania w homeostazie ich domowego miru, ale doprowadzi do kilku komplikacji, jak i – rozwiązań. Potrzebujący odrzucenia Rio znajdzie domknięcie dla swoich uczuć w dość niespodziewanym obrocie spraw, po części dzięki byciu obsztorcowanym przez już nie tak nieśmiałą, jak w początkowych tomach, Yunę.

Jednocześnie wciąż nie znajdziemy w Kocha… nie kocha… przedramatyzowanych scen – pod tym względem bohaterowie Sakisaki bardziej przypominają rzeczywiste osoby niż protagonistów romansowych opowieści. Dodatkowo, jeśli ktoś w mandze płacze, to nie służy to wywoływaniu poczucia winy, a wynika wprost z przeżywanych emocji i prowadzi do rzeczywistego katharsis, jak również do wyciągnięcia wniosków z tego, co do łez postać doprowadziło. Znajdziemy w tej historii także dużo rozmów – o konfliktach oraz możliwościach ich rozwiązania, jak również troszkę o uczuciach, ale tu prym wieść będą Akari z Yuną, które w czwartym i piątym tomie łączy już całkiem głęboka, przyjaciółkowa więź. Ta przyziemność czy życiowość nie tyle samych przeciwności czy problemów, a oddania relacji sprawia, że od Kocha… nie kocha… trudno się oderwać, łatwo za to poczuć się jak niewinna, zakochana piętnastolatka (tyczy się to też tych, którzy nigdy nią nie byli).

Jeszcze, dajcie więcej!

Właściwie największą wadą Kocha… nie kocha… jest konieczność czekania na ciąg dalszy – naprawdę chcemy wiedzieć, jak dalej potoczą się losy protagonistów tej serii. Romantyczny czworokąt, zarysowany przez Io Sakisakę, w czwartym i piątym tomie ciut bardziej się komplikuje, a gdy odłożymy ostatnią z omawianych tu części, możemy odnieść wrażenie, że nie ma szans, aby Yuna, Akari, Rio i Kazu wyszli z tego wszystkiego obronną ręka i szczęśliwi. A jednak, jak wiemy z poprzedniej pracy mangaki, zapewne im się uda – pytanie tylko, w jaki sposób oraz jak bardzo ten proces ich zmieni. Tak więc… gdzie ciąg dalszy?!

Kocha... nie kocha...
Kocha… nie kocha… – okładka tom 1

Tytuł: Kocha… nie kocha…

Autorka: Io Sakisaka

Gatunek: komedia, dramat, romans, szkolne życie, shoujo

Wydawnictwo: Waneko

 

 

 

 


Poznaj inne części serii Kocha… Nie kocha…

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Czwarty i piąty tom „Kocha… nie kocha…” nie zawodzą – wciąż dostajemy subtelną, wciągającą historię, która troszkę rozpuszcza nam serduszka jak letnie słońce lody, a trochę trzyma w napięciu i niepokoju, co będzie dalej z przedstawionymi w mandze postaciami.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Czwarty i piąty tom „Kocha… nie kocha…” nie zawodzą – wciąż dostajemy subtelną, wciągającą historię, która troszkę rozpuszcza nam serduszka jak letnie słońce lody, a trochę trzyma w napięciu i niepokoju, co będzie dalej z przedstawionymi w mandze postaciami.Ach, ta grzeczność… „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 4–5