Uczuciowy galimatias „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 1–3

-

Polskie czytelniczki i czytelnicy znają już Io Sakisakę, to spod jej ręki wyszły Ścieżki pierwszej miłości – manga metaforycznie ociekająca urokiem, opowiadająca o ponownym i wcale nie prostym rozkwicie pierwszej miłości, ale również o przyjaźni, która bywa dość wyboista. W swojej kolejnej pracy mangaka znów zabiera nas do liceum, budując tym razem nieco bardziej skomplikowaną „geometrycznie” historię pełną uczuć, niespełnionych miłości i mijających się pragnień. No, przynajmniej na początku mijających.
Nowa przyjaźń, nowa szkoła, nowe wyzwania, nowe one

Zdarzyło się tak, że najlepsza przyjaciółka Yuny musiała się przeprowadzić tuż przed początkiem liceum. Gdy bohaterka szła na przystanek, aby pojechać i ją pożegnać, została zaczepiona przez przypominającego księcia z mangi chłopaka. Niestety nie po to, aby wyznać jej miłość, a żeby ostrzec, że zaraz wdepnie w kupę. Chwilę później, tuż przed bramkami metra, zaczepia ją kolejna osoba – dziewczyna, która również jedzie pożegnać kogoś dla siebie ważnego, ale zapomniała portfela i w akcie desperacji poszukiwała kogoś, kto pożyczyłaby jej pieniądze. Tak Yuna poznaje Akari, przebojową, pewną siebie prawie licealistkę, która wprowadziła się do tego samego budynku i od najbliższego roku szkolnego będzie jej koleżanką z klasy. Dziewczyny, choć w tym samym wieku, bardzo się różnią – Yuna jest nieśmiała i marzy o pierwszej miłości, jak z mangi, Akari zaś twardo stąpa po ziemi i nie czeka na mistyczne zakochanie, a flirtuje i poszukuje towarzystwa. Co, oczywiście, wywoła sporo nieporozumień, ale – przede wszystkim – dla obu może okazać się impulsem do zmian. A jeśli dodamy do tego fakt, że Yuna wstydzi się również rozmów z chłopakami (poza Kazuomim Inuim, kolegą z dzieciństwa), a brat Akari, Rio, okazuje się być wcieleniem komiksowego księcia… A to dopiero początek: Akari chce wyswatać Yunę z Kazu, Yuna – oczywiście – zakochuje się w Rio, Rio skacze z kwiatka na kwiatek z całkiem solidnej przyczyny, a Kazu ma własne uczucia, którymi nie da sterować.

Niby słodkie, ale jednak nie do końca

Postawmy sprawę jasno: mangi Sakisaki są przesłodkie – Kocha… nie kocha… nie jest tutaj wyjątkiem. Wystarczy otworzyć tom, aby się o tym przekonać: lekki rysunek, dominacja bieli, śliczni, młodzi bohaterowie i protagonistki o dużych, wyrażających emocje oczach wiele nam mówią co do tego, z jakiego rodzaju komiksem będziemy mieli i miały do czynienia. Gdy zaczynamy czytać, podobnie odbieramy fabułę – Yuna jest wcieleniem niewinności, tak charakterystycznej dla pewnego segmentu mang shōjo. Wierzy w pierwszą miłość, nachodzącą człowieka jak grom z jasnego nieba, łatwo się rumieni, nie potrafi rozmawiać z chłopakami (poza Kazu, ale on się nie liczy, znają się w końcu od dziecka), a wszelkie inne podejścia do związków traktuje jak cyniczną manipulację. Innymi słowy – jest bardzo, ale to bardzo naiwna. To jeden z powodów, dla których pierwsze rozdziały Kocha… nie kocha… czyta się dość ciężko. Yuna ze swoim osądzaniem i patrzeniem na świat przez pryzmat historii o miłości najzwyczajniej w świecie nas męczy i nieco wręcz odrzuca. A to początek opowieści, przez który trzeba przejść, aby zrozumieć, jak fundamentalne zmiany zachowania, ale i światopoglądu, czekają na całą czwórkę głównych bohaterów, nie tylko samą Yunę.

To jednak nie jedyna łyżka dziegciu w tej historii – Sakisaka postawiła bowiem na dość ryzykowny czworokąt uczuć, który wcale a wcale nie jest łatwo poprowadzić, zwłaszcza jeśli nie chce wykorzystywać wielce dramatycznych scen kłótni, uniesień, wzajemnego obrażania się i unikania. A zdecydowanie nie taki ma zamiar, co widać doskonale w wątku Yuny i Rio. Chłopak, choć wydaje się być rozwiązłym dupkiem, w zasadzie ma całkiem dobre serce, dlatego gdy nowa koleżanka siostry wyznaje mu w końcu swoje uczucia, traktuje ją uczciwie i z wyczuciem, a potem robi sobie wyrzuty, że niczego nie zauważył i… nie przestaje się z nią przyjaźnić, chociaż tak byłoby obojgu łatwiej. Tak zaplątane uczucia trzeba ostrożnie rozpisać oraz prowadzić, aby nie zirytować czytelniczek i czytelników – jak na razie Sakisaka radzi sobie z tym czworokątem naprawdę nieźle. Pytanie, co dalej, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko to, co dzieje się na linii Akari–Rio, bowiem ich wątek nie należy do najprostszych i stanowi ważny element całej tworzonej przez mangakę opowieści.

Będzie się działo i ja chcę na tę wycieczkę!

Kocha… nie kocha… zapowiada się na naprawdę interesujący licealny romans i to taki, w którym bohaterowie myślą nie tylko o sobie, ale i o innych, nie upierają się jak osiołki przy swoich zdaniach, a także nie boją się przyznać do błędu. Do tego ślicznie narysowany, doskonale sprawdzi się jako lektura dla nastolatków – dla których w ogóle powstała – ale również i dla dużo starszych czytelniczek i czytelników, poszukujących czegoś lekkiego, acz nie głupiego, odświeżającego, jak i dającego nieco odetchnąć od rzeczywistości. Trzeba tylko przebić się przez pierwszą połowę tomu, aby wskoczyć na ten fabularny wagonik i z radością udać się z bohaterami ku ich kolejnym rozterkom, problemom, ale i sukcesom oraz radościom.

kocha nie kocha

 

Tytuł: Kocha… nie kocha…

Autorka: Io Sakisaka

Gatunek: komedia, dramat, romans, szkolne życie, shoujo

Wydawnictwo: Waneko

podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

„Kocha… nie kocha…” to urocza, prześliczna manga, którą czyta się szybciutko, przyjemnie, a potem ma się czytelniczego kaca, gdy nagle trzeba czekać na ciąg dalszy. Dobra dla tych młodszych, jak i starych mangozjadaczy.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Kocha… nie kocha…” to urocza, prześliczna manga, którą czyta się szybciutko, przyjemnie, a potem ma się czytelniczego kaca, gdy nagle trzeba czekać na ciąg dalszy. Dobra dla tych młodszych, jak i starych mangozjadaczy.Uczuciowy galimatias „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 1–3