Dobra książka, której nie dałam rady dokończyć. „Zakochaliśmy się w nadziei” – recenzja książki

-

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego książki Zakochaliśmy się w nadziei, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu We Need YA.

Swoje obowiązki recenzenckie traktuję bardzo poważnie i staram się sięgać po takie książki, o których wiem, że prawdopodobnie trafią w mój gust. W przypadku Zakochaliśmy się w nadziei miało być podobnie – i rzeczywiście jest to powieść skrojona pod to, co lubię: poruszająca ważne dla mnie tematy, napisana ładnym, poetyckim językiem i przyciągająca wyjątkowymi kreacjami bohaterów.

A jednak odbiłam się od niej w kilku miejscach. Nie dlatego, że jest źle napisana. Nie dlatego, że mi się nie podoba. Po prostu w życiu już tak bywa, iż nie każda książka trafia do nas wtedy, gdy powinna. I w tym przypadku właśnie tak było.

Zakochaliśmy się w nadziei – trigger warningi

Mimo że wydawca zaznacza na okładce, iż jest to historia dla odbiorcy 16+, nie przedstawia listy ostrzeżeń dotyczących treści. A wśród trigger warningów powinny znaleźć się kwestie: zdrowia psychicznego, zaburzeń odżywiania, samookaleczania, samobójstwa, depresji, gwałtu, lęków, śmierci, przemocy psychicznej, znęcania fizycznego i krwawych opisów czynności medycznych. Dodatkowo bardzo szybko można odnieść wrażenie, że autorka – Lou-Andrea Callewaert, pisząca pod pseudonimem Lancali – postanowiła maksymalnie przeładować swoją książkę smutkiem. Smutkiem wylewającym się ze wszystkich stron. Smutkiem osaczającym czytelnika. Smutkiem, który spowalnia lekturę i sprawia, że trudno na dłużej się w niej zatopić. Tę historię trzeba chłonąć, a potem długo odchorowywać. Z podziwem będę spoglądać na twardzieli, którzy zasiądą do niej i przeczytają całość na jednym wdechu. Ja nie dałam rady.

Niewykluczone, że gdyby nie trudny osobiście czas oraz to, iż w ostatnich tygodniach czytałam i recenzowałam inne ciężkie tematycznie książki – Dopóki rosną cytrynowe drzewa i Monday nie przyjdzie, miałabym więcej siły na Zakochaliśmy się w nadziei. Ale ponieważ pierwsza połowa powieści, pomimo wszechogarniającego smutku, mnie urzekła, zakładam, że w sprzyjających okolicznościach jeszcze do niej wrócę.

O czym opowiada Zakochaliśmy się w nadziei?

Akcja książki rozgrywa się w murach szpitala pełnego skrzywdzonych dzieciaków. To tutaj poznajemy grupkę przyjaciół uciekających od problemów poprzez odhaczanie listy celów do wykonania i wspólne przygody. Czasem to będzie kradzież paczki fajek, a czasem zakradnięcie się na dach szpitala.

Sony nie ma płuca, Coeur żyje z zepsutym sercem, kręgosłup Neo jest zbyt kruchy, a narratorka, Sam, powoli odkrywa przed czytelnikiem swoje tajemnice niczym kolejne warstwy ściągane z cebuli. W tym ponurym świecie każdy z bohaterów sprawia wrażenie neonu świecącego w ciemności – nie da się ich nie zauważyć. Nie da się ich również nie polubić.

Tyle tylko że autorka sprowadza na dzieciaki mnóstwo cierpienia. I ja doskonale wiem, że takie jest życie. Ba, jeśli wierzyć przedmowie, mimo iż wydarzenia przedstawione w powieści są fikcyjne, to mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Lancali zapragnęła pokazać w ten sposób realia życia z chorobami autoimmunologicznymi i oddała tej historii część siebie. Przed lekturą warto mieć tego świadomość, aby wiedzieć, na co dokładnie się porywamy. Bo to naprawdę niemałe wyzwanie.

Z twórczością autorki nie miałam wcześniej do czynienia, ale sądzę, że doskonale poradziłaby sobie w świecie poezji. Ukłony należą się tutaj także tłumaczce, Idze Wiśniewskiej, która wykonała kawał dobrej roboty. Zakochaliśmy się w nadziei to powieść wyborna językowo, pełna smakowitych metafor, niemalże podniosła w swoim tonie. Jednak nie każdemu przypadnie do gustu. Z pewnością znajdą się osoby, które uznają to za nazbyt pretensjonalne, przesadzone i niepotrzebne. Ja jednak w tak pięknych słowach odnajduję wiele dla siebie. Doceniam także dynamiczne dialogi, często podszyte ironią, ale przede wszystkim – barwne kreacje bohaterów. To dla nich chcę kiedyś powróć do tej historii. Wiem, że znów oberwę w twarz solidną porcją bólu, cierpienia, smutku i zła, ale dobrze się na to przygotuję. I jeszcze przez jakiś czas będę żywić nadzieję, że ekipę bohaterów – wraz z jej nową członkinią, Hikari, jednak spotka coś dobrego. Coś, co napełni mnie nadzieją.

Do zobaczenia w przyszłości!

Dobra książka, której nie dałam rady dokończyć. „Zakochaliśmy się w nadziei” – recenzja książkiTytuł: Zakochaliśmy się w nadziei

Autorka: Lancali

Wydawnictwo: We Need Ya

Liczba stron: 416

ISBN: 978-83-67727-93-8

Więcej informacji TUTAJ

 


podsumowanie

Komentarz

Choć nie dałam rady zmierzyć się z tą historią do jej ostatnich stron, to polecam lekturę wszystkim, którzy są gotowi przyjąć na siebie ten ból i całą gamę niełatwych emocji. Sony, Sam, Hikari, Neo i Coeur naprawdę na to zasługują.
Klaudyna Maciąg
Klaudyna Maciąghttps://klaudynamaciag.pl
Za dnia copywriter, wieczorami - nałogowy gracz. Widywana albo z książką pod pachą, albo z padem w dłoni. Dużo czyta, jeszcze więcej tworzy i ogląda. Uzależnienie od popkultury, piłki nożnej i żużla zdiagnozowane już ze trzy dekady temu.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Choć nie dałam rady zmierzyć się z tą historią do jej ostatnich stron, to polecam lekturę wszystkim, którzy są gotowi przyjąć na siebie ten ból i całą gamę niełatwych emocji. Sony, Sam, Hikari, Neo i Coeur naprawdę na to zasługują.Dobra książka, której nie dałam rady dokończyć. „Zakochaliśmy się w nadziei” – recenzja książki