Ostatni rejs. „Demeter: Przebudzenie zła” – recenzja filmu

-

Za możliwość obejrzenia filmu Demeter: Przebudzenie zła dziękujemy Cinema City

Choć Bram Stoker zapisał się w historii twórczości literackiej tylko jedną ze swych książek, nie da się ukryć, iż stała się ona składową fundamentów gatunku horroru, po dziś dzień inspirując innych twórców, czego niezbitym dowodem jest powstanie Demeter: Przebudzenia zła

Bram Stoker być może nie stworzył motywu wampiryzmu w literaturze, być może nie jako pierwszy pisał o wampirach, jednak niewątpliwie kreując diabolicznego arystokratę z Transylwanii hrabiego Drakulę sprawił, że motyw ten stał się niemal równie nieśmiertelny co tytułowy bohater jego najsłynniejszej książki. 

Tym razem jednak postać charyzmatycznego, manipulującego ludzkimi umysłami Drakuli nie gra głównych skrzypiec w filmie usytuowanym w uniwersum stworzonym przez Stokera. Twórcy Demeter: Przebudzenia zła skupili się bowiem na opowiedzeniu historii statku, jakim wampir przedostał się z Rumunii do Anglii. I tutaj nasuwa się moja pierwsza uwaga, dotyczy ona tytułu, oryginalny, The Last Voyage of the Demeter, można by przetłumaczyć na Ostatnią podróż Demeter, Demeter: Ostatni rejs lub coś w tym stylu, i byłoby to idealne tłumaczenie, polscy widzowie otrzymują natomiast zamiast tego Demeter: Przebudzenie zła. Co w zasadzie nijak wiąże się z fabułą. Skąd taka, totalnie niezrozumiała, decyzja? Film mający światową premierę dziewiątego sierpnia (co za wspaniały smaczek, wybrać taką datę!) to interpretacja jednego z rozdziałów książki Dracula. W nim to właśnie krwiożercza, nieśmiertelna bestia w ciele tytułowego Draculi, skryta na pokładzie rosyjskiego statku Demeter, wyrusza w rejs, opuszczając ojczystą Rumunię i udając się do Anglii, aby odnaleźć Minę, piękną młodą kobietę oddaną Jonathanowi Harkerowi, swojemu narzeczonemu i prawnikowi Draculi. Młoda kobieta  według hrabiego jest idealną kandydatką na jego nową żonę. Jednak podróż trwająca około czterech tygodni to zdecydowanie za długo na post dla wampira, na szczęście załoga składa się z silnych pełnokrwistych mężczyzn, na których można długo żerować, zwłaszcza posiadając zdolność wpływania na ludzki umysł. 

Statek zbacza z kursu gdy tylko wiatr zmienia kierunek1

Ten urywek z powieści Brama Stokera to rzeczywiście świetny materiał na rozwinięcie go w formie filmu: odkrycie tragicznej tajemnicy horroru, jaki rozegrał się na pokładzie szkunera, który to dziewiątego sierpnia rozbił się o wybrzeże Whitby. Szkunera z wyjątkowo osobliwym ładunkiem, skrzyniami ze srebrnym piaskiem i gliną, oraz mężczyzną różańcem przywiązanym do sterów. To mogła być rewelacyjna opowieść o terrorze, jaki Dracula zgotował marynarzom, mącąc ich myśli i żerując na ich ciałach, by ostatecznie powoli ich uśmiercać. 

Całość dziejąca się na niewielkim statku pośrodku niczego, dzięki czemu istnieje możliwość wykorzystać ujęcia dające zarówno klaustrofobiczne, jak i agorafobiczne odczucia, to idealne miejsce akcji dla horroru. I częściowo to właśnie dostajemy. Niestety tylko częściowo. 

Morskie fale wznosiły się wysoko jak góry2

To, czego nie można odmówić tej produkcji, to piękne zdjęcia morskich scenerii, jak też tych w drobiazgowo wykonanym wnętrzu Demeter. Potężne brawa i słowa uznania należą się całej ekipie odpowiedzialnej za scenografię, bowiem to, co widzimy na ekranie, robi niesamowite wrażenie. Można by uwierzyć, że akcja kręcona jest na prawdziwym, nieco już sfatygowanym statku. 

Efekt ten dodatkowo podkreśla gra aktorska załogi. Chemia między marynarzami z kapitanem (Liam Cunningham) na czele a statkiem, ich przywiązanie i zaufanie wobec Demeter są wyraźnie wyczuwalne. Do tego nie można się w najmniejszym stopniu przyczepić. 

Coś dziwnego dzieje się z załogą3

Niestety nie wszystko twórcom udało się równie dobrze, jak zobrazowanie Demeter i jej załogi. Na jej pokładzie zawitają jeszcze trzy inne persony, a ich kreacja pozostawia sporo do życzenia będąc w mniejszym lub większym stopniu wadliwa. 

demeter
materiały promujące film „Demeter: Przebudzenie zła” reż. André Øvredal – Monolith Films/Amblin Entertainment / DreamWorks Pictures / Latina Pictures

Zaczynając od pana, a raczej doktora, Clemensa (Corey Hawkins), pierwszego czarnoskórego absolwenta Oxfordu, co podkreślono głośno i wyraźnie kilka razy, choć w rzeczywistości nie ma żadnego znaczenia dla fabuły, a którego historia totalnie się nie klei. Otóż doktor Clemens, postać stworzona przez scenarzystów, to młody, inteligentny i wykształcony mężczyzna, posiadający jednak jedną cechę jaka w oczach większości przedstawionego społeczeństwa uznawana jest za wadę kolor skóry. Choć ukończył Oxford z bardzo dobrymi wynikami i pomimo niechęci socjety związanej z jego rasą, nie może znaleźć godziwej pracy w Anglii. Niespodziewanie otrzymuje zaproszenie, by pracować na królewskich dworze w odległym kraju, gdzie jakimś cudem usłyszano o jego dokonaniu. Ale gdy dociera na miejsce, okazuje się, że słyszano o jego wręcz historycznym ukończeniu studiów, ale o kolorze skóry już nie, co nie ma sensu. Oczywiście owego stanowiska nie otrzymuje wspomnianego stanowiska i bohater błąka się,szukając sposobności na powrót do ojczyzny. Zrządzeniem losu zaciąga się jako lekarz pokładowy na Demeter. Jest to tak naciągane, że aż boli. Jednak Corey Hawkins umiejętnie wcielił się w tę rolę, sprawiając, że na tę strasznie pod publiczkę nakreśloną historię postaci można przymknąć oko. 

Nad statkiem wisi chyba jakieś fatum4

Ale, ale! Jak już jesteśmy przy temacie zadowalania publiki. Po kilkudziesięciu minutach seansu nie można nie zauważyć jednej rzeczy. Statek wypłynął na pełne morze. Nikt już nie ma prawa się dosiąść. I w głowie rodzi się pytanie: czy w tym filmie nie będzie żadnej kobiety? Jak to tak? Przecież w dzisiejszych czasach tak nie można, bo zaraz będzie, że to seksizm, mizoginizm i ewidentna dyskryminacja. I niemal w tej samej chwili, niczym Filip z konopi, ze skrzyni wyskakuje, a raczej wypada, Anna silna, niezależna i zupełnie niepotrzebna tutaj, na siłę wciśnięta postać kobieca. I tak jak w jej przypadku historia, jaką obmyślili sobie scenarzyści, ma jako taki sens, tak niestety sama kreacja postaci, jej zachowanie, postępowanie wobec marynarzy, Clemensa czy samego Draculi, sensu nie ma już za grosz. 

Dryfujemy ku jakiemuś strasznemu losowi5

I tak dochodzimy do największego rozczarowania produkcji. Hrabiego Draculi, który ze swoim książkowym pierwowzorem ma niewiele wspólnego. Pamiętacie wampirze mutanty z Jestem Legendą z Willem Smithem? Niewątpliwie to właśnie one były inspiracją dla twórców podczas tworzenia postaci Draculi. Bladoszara, człekokształtna, krwiożercza  bestia o długich, ostrych szponach i… nietoperzych, błoniastych skrzydłach odbiega od wizji bladego, jednak wyglądającego jak człowiek wampira. I początkowo wydawało mi się to fajnym rozwiązaniem, byłam bowiem przekonana, iż jest to jedna z jego form i wraz z kolejnymi ofiarami i co za tym idzie wzrastającym stopniem najedzenia postać Draculi ulegać będzie zmianie i uczłowieczeniu, tak by na koniec pokazać się jako może i blady, jednak niewątpliwie rozsiewający wokół siebie aurę tajemniczości charyzmatyczny hrabia z Europy Wschodniej. Niestety twórcy mieli zgoła inny pomysł. I w moim odczuciu jego realizacja nie tyle budzi w odbiorcy przestrach, co daje wrażenie groteskowości. 

Na nieszczęscie grozy zabrakło również w akcji, która zamiast powoli się nasilać, budując w nas poczucie niepokoju i napięcia zmieniającego się w wszechogarniającą grozę, bardzo prędko przechodzi do konkretów, falę śmierci rozpoczynając od pogromu zwierząt niemal zaraz po tym, gdy statek odbił od brzegu. Marynarze padają jak muchy, a ich kamraci oczywiście przeżywają śmierć każdego z nich,  nerwowość oraz strach załogi są wyraźnie wyczuwalne, jednak to wszystko rozwija się za szybko, przez co widz nie ma okazji wczuć się w emocje ukazane na ekranie. A szkoda, bo tak jak pisałam wcześniej, sceneria ku temu, by stworzyć obraz budzący w odbiorcy uczucie zaszczucia, osamotnienia i klaustrofobii, jest tutaj idealna. 

Twórcy zupełnie nie wykorzystali potencjału opowieści o ostatnim rejsie Demeter i to boli. Fana powieści Stokera boli podwójnie. Szkoda, wielka szkoda. Bo projekt ten miał szansę rozszerzyć historię Draculi o pomijany zazwyczaj lub przedstawiany mimochodem wątek, czyniąc z niego prawdziwą perełkę gatunku. A tak otrzymaliśmy coś, co można porównać do wydmuszki. Bardzo przeciętny w przekazie, niemal pozbawiony fabuły, jedynie ładnie nakręcony i nieźle zagrany film na raz, do obejrzenia, jeśli nie ma się nic lepszego do roboty. 

demeter
plakat promujący film „Demeter: Przebudzenie zła” reż. André Øvredal – Monolith Films/Amblin Entertainment / DreamWorks Pictures / Latina Pictures

 

Tytuł oryginalny: The Last Voyage of the Demeter

Reżyseria: André Øvredal

Rok premiery: 2023

Czas trwania: 1 godzina 58 minut

 

 

 

 


1Dracula, Bram Stoker, Vis-a vis wyd. 2013 tłum. Agnieszka Myśliwy str. 93
2 Dracula, Bram Stoker, Vis-a vis wyd. 2013 tłum. Agnieszka Myśliwy  str. 96
3
Dracula, Bram Stoker, Vis-a vis wyd. 2013 tłum. Agnieszka Myśliwy str. 103

4 Dracula, Bram Stoker, Vis-a vis wyd. 2013 tłum. Agnieszka Myśliwy str. 103
5
Dracula, Bram Stoker, Vis-a vis wyd. 2013 tłum. Agnieszka Myśliwy str. 104

 

podsumowanie

Ocena
5

Komentarz

„Demeter: Przebudzenie zła” to bardzo luźno opierająca się na pierwowzorze próba zobrazowania rejsu rosyjskiego szkunera o nazwie Demeter, jakim w książce „Drakula” na przełomie lipca i sierpnia przewożony jest osobliwy pakunek. W jednej ze skrzyń skrywała się krwiożercza bestia, która na pełnym morzu swój głód zaspokoić mogła jedynie nieświadomą zagrożenia załogą.
Paulina Komorowska-Przybysz
Paulina Komorowska-Przybysz
Mól książkowy, marzący o wydaniu własnej książki, zapalony gracz konsolowy i planszówkowy o zapędach artystycznych i zamiłowaniu do rękodzieła. Wychowana na Gwiezdnych Wojnach, Obcym i książkach Stephena Kinga. Trochę roztrzepana, często zbyt szczera i nieustannie ciekawa świata.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Demeter: Przebudzenie zła” to bardzo luźno opierająca się na pierwowzorze próba zobrazowania rejsu rosyjskiego szkunera o nazwie Demeter, jakim w książce „Drakula” na przełomie lipca i sierpnia przewożony jest osobliwy pakunek. W jednej ze skrzyń skrywała się krwiożercza bestia, która na pełnym morzu swój głód zaspokoić mogła jedynie nieświadomą zagrożenia załogą. Ostatni rejs. „Demeter: Przebudzenie zła” – recenzja filmu