Człowiek myślał, że po tylu seansach dram wszelakich, co nieco o nich wie. Uważał się za posiadacza grubej skóry, a nawet żelaznej zbroi, chroniącej uczucia i powstrzymującej empatyczne zapędy. Hartowanie poprzez między innymi poprzez Mr. Sunshine czy Jutro (i poddawanie się ekstremalnym różnicom fabularnym dzięki, choćby, takim tytułom jak Love and Leashes) miało uczynić mnie niepodatnym na wszelkie scenariuszowe zabiegi koreańskich twórców.
No i co? No i…
…tylko bez nerwów
Już pierwszy strzał to duży kaliber w k-dramowym arsenale: główny bohater dwudziestokilkuletni chłopak imieniem Geu-Ru, cierpi na zespół Aspergera. Jeśli ta nazwa coś wam mówi, to świetnie, a jeśli nie, polecam krótką przerwę od lektury i nawet pobieżne dokształcenie się w tym temacie. Choćbyście mieli czerpać informację z pogardzanej przez środowiska akademickie „cioci Wiki” – trudno, zerknijcie tylko potem, proszę, na przypisy.
Ja nie zamierzam tu opisywać protagonisty pod kątem medycznym, a fabularnym, choć paradoksalnie wpływ wspomnianego zaburzenia na scenariusz jest dość prosty. Może nawet zbyt prosty: Han Geu-Ru nie lubi zmian, ma trudności z poznawaniem nowych ludzi i wyjściem poza znane mu schematy, nie przepada też za dotykiem. Analityczny i bardzo spostrzegawczy umysł stanowi w jego przypadku niejaką równowagę dla problemów z odczuwaniem emocji oraz empatią. Sęk w tym, że nie jestem w stanie poznać myśli scenarzystów Move to Heaven: czy zdecydowali się na postać z niepełnosprawnością z pobudek etycznych, by poprzez serial przybliżyć ją „normalnym” ludziom i skruszyć choć trochę mur podziałów? A może to czysto biznesowe podejście, obliczone na jeszcze większe współczucie wobec głównego bohatera, mające zatrzymać widza przy ekranie aż do ostatniego odcinka? Nie znam odpowiedzi i nie zamierzam jej się domyślać. Faktem jest jednak, że Tang Joon-Sang pod względem aktorskim wywiązuje się ze swej roli wręcz przerażająco perfekcyjnie. To unikanie kontaktu wzrokowego, ataki paniki, oszczędna gestykulacja i mimika, nawet ton głosu, tak bardzo neutralny, by nie napisać „obcy”.
Strzał związany z niepełnosprawnością postaci powalił mnie, lecz nie przebił k-dramowej zbroi wykuwanej przez lata. Potem jednak twórcy przestali się bawić w półśrodki, schowali rewolwer i wyciągnęli karabin maszynowy.
Tratatatatata
Matka Geu-Ru zmarła (bang!), więc chłopak mieszka wyłącznie z tatą: człowiekiem idealnym. Kochający, wyrozumiały, cierpliwy, nawet przystojny, choć to nie ma tu większego znaczenia. Przez kilkanaście minut pierwszego odcinka Jeong-U daje się poznać jako ojciec wręcz stworzony do roli opiekuna osoby niepełnosprawnej. Zawsze uśmiechnięty, ciepłym tonem tłumaczy synowi zawiłości świata. Oczywiście umiera, nie zdążywszy pożegnać się z potomkiem (bang bang!). Na szczęście o chłopaka dba także jego rówieśniczka, Yoon Na-Mu – sąsiadka z naprzeciwka. Troszczy się o niego podczas żałoby, odwiedza, i choć jest w pełni świadoma jego problemów, w żadnym momencie ich nie podkreśla. Ot, taka kochająca, starsza siostra. Niestety, prawnym opiekunem (zgodnie z ostatnią wolą zmarłego ojca) Geu-Ru zostaje jego wujek, ekskryminalista, który dopiero co wyszedł z więzienia. Mężczyzna bezczelny, któremu zależy tylko na mieszkaniu oraz pieniądzach, chłopca nie chce i nawet nie próbuje zrozumieć. Przyznaję, od czasów „Profesor” Umbridge, jeszcze żadnej ekranowej postaci tak bardzo nie nienawidziłem.
A, no i zły do szpiku kości wujek musi zacząć pracować wraz ze swym bratankiem w Move to Heaven – firmie założonej jeszcze przez Jeong-U. Zajmuje się ona (bang bang bang!) sprzątaniem mieszkań zmarłych ludzi. A przy tym i rozwiązywaniem pośmiertnych „niezałatwionych” spraw. Ale bez obaw: w detektywistycznym, a nie ponadnaturalnym stylu.
Smutek przez duże „S”
Scenarzyści próbują raz na jakiś czas wpleść w historię żart słowny bądź też sytuacyjny, ale powiedzmy sobie szczerze: kiepsko im to wychodzi. Szczytem ich poczucia humoru (sądząc po wesołej muzyce w tle, oznaczającej „komedię”) jest wątek Yoon Na-Mu, która musi ukrywać przed własną matką, że pomaga Geu-Ru po śmierci jego taty. Szanowna rodzicielka jej tego zabrania, bo „to nawet nie są nasi bliscy sąsiedzi” (mieszkający po drugiej stronie ulicy) oraz „sprzątają trupy” (co nie jest prawdą).
Ten serial to dziesięcioodcinkowa, ponad siedmiogodzinna spirala smutku, żalu i cierpienia. Poszczególne zlecenia stają się coraz bardziej przygnębiające. Stażysta zmarł od ran, których nie opatrzył po wypadku w fabryce – mało? Miał głuchoniemych rodziców, a firma się od niego odwróciła. Para staruszków popełnia samobójstwo, w napadzie ginie lekarz, którego rodzice się wyrzekli ze względu na jego homoseksualność… A na dodatek tego wszystkiego okazuje się, że znienawidzony przeze mnie wujek też ma uczucia i trudną przeszłość, przygnębiającą i pełną zagadek trudnych do rozwiązania. Gdyby tylko Yoon Na-Mu przestała być comic reliefem… Ale wtedy, o dziwo, byłaby o wiele mniej wiarygodna. Ech, i tak już zdradziłem wam za dużo z fabuły.
Autentycznie nie mogę patrzeć na Move to Heaven. To k-drama spójna fabularnie, przepięknie nakręcona (te ujęcia i przejścia… nieraz szczęka mi opadała podczas seansu) i świetnie zagrana. Ba, porusza naprawdę ciężkie pod względem społecznym tematy, nie unika wątków wykluczenia, nietolerancji czy skrajnej biedy. Ale przez to wszystko, przez całą tę autentyczność i prawdę, jaką niesie ze sobą ten tytuł, po prostu nie mogę go oglądać. Sprawia mi za dużo bólu.
Inne recenzje azjatyckich produkcji:
- Business Proposal – Netflix
- Bulgasal: Nieśmiertelni – Netflix
- Something in the rain – Netflix
- Love and Leashes – Netflix
- The Hungry and The Hairy – Netflix
- All of Us Are Dead – Netflix
- The Silent Sea – Netflix
- Squid Game – Netflix
- Flower of evil – viki.com
- What’s Wrong with Secretary Kim? – viki.com
- Crash Landing On You – Netflix
- Raz po raz – Netflix
- Mr. Sunshine – Netflix
- Was it love? – Netflix
- Mystic Pop-up Bar – Netflix
- A Korean Odyssey – Netflix