Wspaniała, napromieniowana wyprawa. „Chernobylite” – pierwsze wrażenia

-

Czy może być coś wspanialszego od spaceru w radioaktywnym lesie, pełnego wrogich żołnierzy i tajemnic do odkrycia? Jeśli sądzicie, że nie, to zapraszam do Czarnobyla w wykonaniu Chernobylite!
W poszukiwaniu ukochanej

Zanim zaczniemy naszą przygodę w zonie wokół Czarnobyla, warto pamiętać, że gra to wciąż wczesny dostęp i nie będę jej oceniać. Wiele mechanik nie ma lub nie działa, a fabuła nie jest kompletna. Jednakże… Chernobylite nie można odmówić sporej grywalności.

Nasza wycieczka zaczyna się zwyczajnie – dd takie włamania do pilnowanego przez wojsko reaktora w Czarnobylu, w celu zdobycia nowoodkrytego minerału – czarnobylitu. Powstał on w wyniku katastrofy nuklearnej i jest niezwykle cenny. Tak na marginesie – istnieje naprawdę. Nasz bohater to naukowiec, który opracował specjalne urządzenie, umożliwiające podróże między wymiarami. Wszystko po to, aby odnaleźć zaginioną przed latami żonę i odkryć prawdę o katastrofie oraz jej skutkach. Potem następuje zwrot akcji i wszelkie sprawy się komplikują. Pojawia się tajemnicza postać z zielonymi oczami i zmusza nas do ucieczki. Lądujemy w samiutkiej strefie wykluczenia. Mutanty, dziwne zjawiska atmosferyczne i pełno wrogo nastawionych żołnierzy. Idealne miejsce na urlop.

Wspaniała, napromieniowana wyprawa. „Chernobylite” – pierwsze wrażenia
Screen z gry
Radocha dla promieniujących spacerowiczów

Wszyscy, którzy lubią wędrować i zbierać sprzęt, będą zachwyceni. Chernobylite oferuje kilka terenów, po których poruszamy się i wykonujemy zadania. Dla fanatyków historii o katastrofie znajdzie się wiele nawiązań czy obiektów (słynne Oko Moskwy, reaktor 4, pomnik likwidatorów). A maniacy zbieractwa dostaną oczopląsu. Zioła, paliwo, materiały łatwopalne, drewno, metal i inne składniki są wymagane do craftingu. Leki czy broń same się nie zrobią, choć znajdziemy je, przeszukując Zonę. 

Osobiście niezwykle przypadł mi do gustu dubbing. Jest po ukraiński! Klimat wprost promieniuje z ekranu i sprawia, że człowiek mruczy pod nosem po swojemu. Najlepszy jest „ziomek z Zony”. To pomocniczy Stalker, którego zawsze znajdziemy w pozycji słowiańskiego przykucu, a pod ręką będzie miał boomboxa, który nadaje charakterystyczną muzykę. Jest to sympatyczny element w grze. A przypomnę, że tytuł docelowo chce być survivalem z elementami horroru i nutka humoru dodaje uroku całości. Intryguje mnie jednak ciekawy, czy okaże się czymś więcej niż tylko małym żartem…

Wspaniała, napromieniowana wyprawa. „Chernobylite” – pierwsze wrażenia
Screen z gry

A graty? Znajdziemy ich tu całe tuziny, wszak nasza kryjówka umożliwia budowę przydatnych obiektów, jak warsztat rusznikarski czy laboratorium do tworzenia leków. Szkoda tylko, że w obecnej wersji większość tych przedmiotów trzeba wytwarzać na chybił trafił, bo nie wszystkie posiadają kompletne opisy swoich możliwości czy wymaganych zasobów.

Aleksiej, daj puszkę

Co to za survival bez zdobywania  jedzenia? Ano właśnie! Tutaj podobnie do innych produkcji tego gatunku, musimy dbać o zasoby pożywienia, wszak bez tego wesołe przygody w Zonie szybko się skończą. A trzeba się podzielić z towarzyszami, którzy pomagają nam w podróży i mogą być wysyłani na dodatkowe misje, zyskując kolejne surowce i informacje. Pełen brzuch i odnoszenie sukcesów zwiększa ich motywację oraz szansę na zyskanie  przedmiotów w trakcie wykonywania zadań. 

Wspaniała, napromieniowana wyprawa. „Chernobylite” – pierwsze wrażenia
Screen z gry

Fabuła ma być nieliniowa i nieprzewidywalna. Nie wiem, jak to przełoży się na rzeczywistość, ponieważ ciężko ocenić niekompletną opowieść. W obecnej formie jest całkiem nieźle, trudno stwierdzić, aby było to coś typowego lub sztampowego. Protagonista jest intrygujący, bo z jednej strony chętnie pomaga innym, z drugiej nie ma oporu przed posyłaniem kulki między oczy tym, którzy stoją mu na drodze. Często też nawiązuje do swojej przeszłości i pod koniec  historii gracz pozna całość jego życiorysu. 

Od strony płynności, cóż… pozostawia sporo do życzenia. Czasem nawet bardzo mocno. Tekstury wczytują się na moich oczach, spadki FPS-ów i płynności są normą. Przenikające się nawzajem obiekty, albo są sprawą warunków, jakie panują w napromieniowanym terenie, albo błędu produkcyjnego. Trudno  jednoznacznie ocenić, ale stawiam swoją maskę gazową na drugą opcję. Przypomnę jednak, że mowa tutaj o grze w formacie early access, więc póki co, przymknę na to oko. Warto jednak, aby Farm 51 miało to na uwadze i cały czas łatało podstawy Chernobylite. Nawet najlepsza rozgrywka może zostać przytłoczona przez złe zaplecze techniczne. A zdarzają się naprawdę ładne widoki! Sam początek rozgrywki i wspomnienia bohatera sprawiły, że miałem lekki opad szczęki. 

Wspaniała, napromieniowana wyprawa. „Chernobylite” – pierwsze wrażenia
Screen z gry
Farm 51, liczę na was!

Gra cierpi na typowe bolączki early accessu. Od strony technicznej jest póki co źle, niejednokrotnie produkcja traci klatki albo doczytuje tekstury. Wiele elementów interfejsu po prostu doprowadza do szału, bo są brzydkie lub niezbyt widoczne i człowiek nie wie, co oznaczają. Nasz rodzimy język (przypomnę, że mowa o polskim tytule)to tragedia, gorzej niż z translatora. Wiele nazw obiektów jest po w języku angielskim, są także elementy niepodpisane, więc nie mamy bladego pojęcia, do czego służą.

Boję się też o fabułę. Wielowątkowa i nieliniowa opowieść brzmi jak coś nijakiego oraz pozbawionego sensu. Może braknąć intrygujących postaci, wciągających zwrotów akcji, a przede wszystkim – ciągłości. Oby nie przypominało to pojedynczych kadrów, które gracz musi w swojej głowie poukładać.

Wspaniała, napromieniowana wyprawa. „Chernobylite” – pierwsze wrażenia
Screen z gry

Chernobylite przywodzi mi na myśl niedokończony obraz. Widzimy ładne kreski, kolory oraz pierwsze detale. Malarz powoli nanosi kolejne szczegóły i wykańcza swój twór. Podobnie, jak przy sztuce, tu także wystarczy mały błąd, aby zepsuć efekt końcowy. Także Ekipo 51 – trzymajcie mocno pędzel i myślcie nad każdym ruchem! Skoro pośpiech to najgorszy doradca, wywalcie go za drzwi. Bez stresu dajcie nam świetną produkcję, która załata złamane serca po Stalkerze. 

Mateusz Zelek
Mateusz Zelek
Gdyby urodził się 65 milionów lat temu, to na pewno byłby dinozaurem. Ogromny fan prehistorycznych gadów i wszystkiego, co z nimi związane. Dziennikarz specjalizujący się w grach wideo i wiążący z nimi swoją zawodową przyszłość. Nie pogardzi także dobrą lekturą.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu