Wiesz, czym jest prawdziwy terror? „Resident Evil: Wieczny mrok” – recenzja serialu

-

Rok 2000, Penamstan, kraj graniczący z Chinami. Na teren walk wysłana została amerykańska jednostka wojskowa. Wielu żołnierzy nie wróciło do domów, a państwo pogrążyło się w chaosie.

Rok 2006, Biały Dom, Waszyngton. Przed oblicze prezydenta Stanów Zjednoczonych wezwani zostają Leon – uznany agent secret service, Jason – weteran wojny w Penamstanie, oraz agenci specjalni Patrick oraz Shen Mei. Ekipa ma dowiedzieć się, kto stoi za atakiem hakerskim na serwery Pentagonu. Ich wizyta zakłócona zostaje przez pojawienie się zarażonych wirusem T (dla mniej zaznajomionych z franczyzą: zombie), a podejrzenia o jego organizację padają na Chiny. Miałaby to być próba sabotażu amerykańskiej akcji humanitarnej na terenie zniszczonego kilka lat wcześniej kraju. Co tak naprawdę wydarzyło się w Penamstanie przed sześciu laty i jaki związek ma tamta tragedia z obecnym zamachem na Biały Dom?

Wiesz, czym jest prawdziwy terror? „Resident Evil: Wieczny mrok” – recenzja serialu
Kadr z serialu ©Netflix
Claire i Leon znów na tropie

Miniserial prowadzi swoją historię dwutorowo. Najwięcej miejsca poświęcono Jasonowi, Mei i Leonowi, próbującym ustalić, czy to faktycznie Chiny stoją za atakami na Biały Dom. W tym wątku dzieje się sporo, są strzelaniny i wybuchy, tajemnice przeszłości i ukryte motywy. Pojawiają się elementy gry politycznej i emocjonalnej. Wątek trzyma w napięciu oraz, mimo średnio logicznej sekwencji kulminacyjnej, dostarcza dobrej rozrywki. W międzyczasie, fragmentarycznie, widzowi zdradza się szczegóły bardzo istotnych wydarzeń z przeszłości Jasona.

Trochę irytowało mnie szatkowanie tej historii i wracanie do „teraźniejszości” w najciekawszych momentach. Jasnym jest, że był to celowy zabieg, mający budować napięcie i utrzymać widza przy ekranie, ale wydaje mi się, że twórcy trochę przesadzili z liczbą kawałków, na jakie to podzielili.

Wiesz, czym jest prawdziwy terror? „Resident Evil: Wieczny mrok” – recenzja serialu
Kadr z serialu ©Netflix

Druga linia fabularna, znacznie mniej rozwinięta, skupia się na Claire Redfield, która zaangażowała się w działalność charytatywną na terenie Penamstanu. Natrafiwszy na pewien trop, rozpoczyna śledztwo, mające na celu rozwikłanie tajemnicy wydarzeń sprzed lat – i przy okazji (kilka razy) spotyka Leona. Jej odkrycia pozwalają widzowi spojrzeć na badaną sytuację z nieco innej perspektywy i myślę, że stanowią one dobry dodatek. Niestety, niespecjalnie zaangażowałam się w ten wątek – być może z powodu poświęcenia mu niedostatecznej ilości czasu ekranowego.

Wieczny mrok a inne produkcje z cyklu Resident Evil

Twórcy Wiecznego mroku najwyraźniej założyli, że odbiorcami ich dzieła będą osoby przynajmniej pobieżnie zaznajomione z franczyzą Resident Evil. Nie poświęcili bowiem czasu na nakreślenie historii Leona i Claire ani relacji pomiędzy nimi (z serialu dowiemy się jedynie, że się znają) czy dłuższe wyjaśnienie, skąd wzięły się zombie. Epizodycznie wspomina się o wirusie T, zniszczeniu Racoon City oraz ocalonej przez Leona córce prezydenta USA, co pomaga umiejscowić film na linii czasowej (jesteśmy pomiędzy czwartą a piątą odsłoną gier). Wierzę jednak, że nawet osoby niezaznajomione z uniwersum Resident Evil będą w stanie odnaleźć się w historii i czerpać z niej rozrywkę, ponieważ podano wszystkie istotne z punktu widzenia serialu informacje.

Graficzne fajerwerki

Pierwszy kontakt z animacją odebrał mi dech. Kreska i zastosowane efekty nadają sekwencji niepowtarzalnego klimatu starego filmu wojennego, świetnie pomagając widzowi wczuć się w atmosferę akcji wojskowej na terenie fikcyjnego państwa. Po tym fragmencie Wieczny mrok staje się nieco bardziej „komiksowy” w oprawie graficznej, choć to nie ujmuje mu zjawiskowości. Nie mogłam nie zachwycić się projektami wnętrz – czy to Białego Domu, łodzi podwodnej, czy rezydencji – a sposób, w jaki twórcy operują światłem, nie tylko pomaga w budowaniu napięcia, ale także zwyczajnie sprawia satysfakcję. W produkcji bardzo dobrze oddano brud i zniszczenie towarzyszące wojnie, zachwyciły mnie także zmarszczki oraz mimika postaci. Nie mam też zastrzeżeń do animacji ruchu, chociaż odbiór psuły mi dość statyczne kucyki, noszone przez protagonistki (a jak na złość, zarówno Mei jak i Claire otrzymały taką fryzurę).

Wiesz, czym jest prawdziwy terror? „Resident Evil: Wieczny mrok” – recenzja serialu
Kadr z serialu ©Netflix
Czy Wieczny mrok straszy?

Nie za bardzo. Serial odchodzi od znanej z filmów kinowych konwencji kina grozy oraz charakterystycznego dla gier komputerowych klimatu survival horroru, w którym gracze mierzą się nie tylko z własnymi lękami, ale także niedoborem sprzętu czy amunicji. Można zaryzykować stwierdzenie, że pierwszy odcinek Wiecznego mroku wprowadza widza w błąd sugerując, że produkcja poświęcona będzie zombie. Serial, owszem, porusza tematykę walki z bioterroryzmem, co ma pewien związek z wirusem T i przemianami ludzi w krwiożercze, nieśmiertelne bestie, ale skupia się na akcji, nie próbując wywołać ciarek u odbiorców czy przyprawić ich o atak serca poprzez jump scare’y.

Sensacja, nie horror

Czy warto obejrzeć Resident Evil: Wieczny mrok? Przez wzgląd na aspekt wizualny – jak najbardziej. Fabuła nie jest skomplikowana, a dynamiczne sekwencje wyglądają zjawiskowo, co, w połączeniu z niewielką długością, czyni ten miniserial dobrym wyborem na seans relaksacyjny po ciężkim dniu. Trzeba mieć jednak w pamięci – to film akcji, nie horror.

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Bardzo przyjemny wizualnie akcyjniak o walce z bioterroryzmem. Tylko zombie jakoś niewiele.
Klaudia Ciurka
Klaudia Ciurkahttps://moje-czytadla.blogspot.com/
Książkoholiczka stawiająca pierwsze kroki w świecie gier wideo i planszówek. Seriale ogląda rzadko, ale od anime nie stroni. Kociara i herbatoholiczka z wyboru, okularnica z konieczności.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Bardzo przyjemny wizualnie akcyjniak o walce z bioterroryzmem. Tylko zombie jakoś niewiele.Wiesz, czym jest prawdziwy terror? „Resident Evil: Wieczny mrok” – recenzja serialu