Gotycka posiadłość pełna niezwykłych stworzeń i dziewczynka dzierżąca w dłoni latarkę, kolekcjonująca klejnoty i walcząca z potworami – oto przepis na wciągającą rozgrywkę, w sam raz na długie zimowe wieczory.
Produkcje udostępniane pod hasłem Early Acces bywają niedopracowane, pełne błędów i niedoróbek. W przypadku Don’t Die, Minerva! otrzymujemy jednak solidnie wykonaną grę z drobnymi bugami, której naprawdę niewiele potrzeba, by pojawić się na rynku i zdobyć serca miłośników prostej rozrywki w gotyckich klimatach. I chociaż nie jest to nic wyjątkowego, to rozgrywce można poświęcić długie godziny i wcale nie będzie nudno.
Nie umieraj, dziewczynko!
Grę, w której wcielamy się w postać dziewczynki z latarką w dłoni, rozpoczynamy w mrocznym ogrodzie. Nie wiemy, kim jest nasza postać i dlaczego znalazła się w tak nietypowych okolicznościach, ale szczegóły fabuły nie wydają się mieć większego znaczenia w kontekście tego, co nas czeka. A czeka nas radosne mierzenie się z duchami, nietoperzami i innymi dziwadłami.
Na świat eksplorowany przez dziewczynkę składają się ogród oraz posiadłość – początek rozgrywki polega na zwiedzaniu kolejnych pomieszczeń rezydencji, odkrywaniu różnych jej zakamarków i świeceniu latarką prosto w rywali. Nie ma tutaj machania mieczami, rzucania zaklęć ani rozlewu krwi – nam wystarcza moc światła (lub zbieranych później kryształów), a przeciwnikom – kule ognia, siła skrzydeł albo inne niezbyt brutalne metody. To pozwala stwierdzić, że gra nada się zarówno dla nieco starszych dzieciaków, jak i dorosłych.
Zadaniem naszej bohaterki jest – co widać już po tytule – po prostu nie umrzeć. Ale jeśli zginie w walce, to coś na tym zyskuje – z powrotem przenosi się do ogrodu i otrzymuje nowe rady od swojego mentora – i tak, runda po rundzie, dowiadujemy się coraz więcej o świecie, w którym się znaleźliśmy, a każda kolejna rozgrywka dostarcza nowej dawki frajdy.
Cześć, straszydła!
Wśród antagonistów spotykamy duchy o różnych mocach, strzelające laserami oczy, nietoperze i zakapturzone postacie, kojarzące się z zombie-dementorami. Choć między sobą przeciwnicy nieco się różnią (co jest bardzo ciekawym rozwiązaniem), to szybko przekonujemy się, że pula rywali nie zawiera zbyt wielu nowych opcji i na pewnym etapie gry wkrada się monotonia.
Interesująco robi się natomiast wtedy, gdy do rozgrywki dołączymy jednego z naszych przyjaciół – a są nimi na przykład pluszowy miś, kot czy małpka, potrafiący nieźle namieszać w trakcie potyczek ze straszydłami.
Oprócz toczenia walk, jako Minerva, penetrujemy także różne zakątki otoczenia, kolekcjonujemy monety oraz kosztowności, które następnie możemy wymienić na różnego rodzaju ulepszenia.
Co to za dom, co to za miejsce?
O posiadłości, w której rozgrywa się większość akcji, nie dowiadujemy się zbyt wiele. Wiadomo, że miejsce jest nawiedzone, mroczne i pełne ciekawych zakamarków. Otoczenie wygląda naprawdę przyjemnie dla oka – gotyckie obrazy na ścianach, meble w stylu retro, zakurzone dywany, świece, porozrzucane tu i ówdzie trupie czaszki, wypchane książkami regały i wiele, wiele innych. Miłośnicy horrorowych klimatów z pewnością będą ukontentowani wszystkimi detalami, o jakie zadbali twórcy gry.
Jedynie na warstwę dźwiękową można nieco ponarzekać, ponieważ nie jest ona szczególnie urozmaicona i z czasem trochę za bardzo wwierca się graczowi w mózg i staje po prostu irytująca.
Co robimy?
Sterowanie w wersji na PC odbywa się za pomocą klawiatury oraz myszy. Poruszać możemy się strzałkami lub klikając lewym przyciskiem myszy na dowolnie wybrany punkt otoczenia. Bardzo ważny natomiast jest prawy przycisk, który odpowiada za odpalanie latarki – najważniejszego elementu ekwipunku naszej bohaterki.
Nie jest to najwygodniejsze rozwiązanie, ale dość łatwo można się przyzwyczaić do sterowania. Myślę jednak, że najwięcej satysfakcji pod tym względem dostarczy wersja na konsolę.
A co z błędami?
Pewne niedociągnięcia są naturalnym zjawiskiem w przypadku wersji z wczesnym dostępem. Jeśli chodzi o Don’t Die Minerva!, nie jest to jednak mocno odczuwalne – bywają po prostu momenty, w których grafika zacina się na chwilę (szczególnie, gdy akurat dużo drobnych elementów styka się ze sobą). Widok z jednej perspektywy dostarcza też pewnych niedogodności – wysokie meble nabierają przezroczystości, kiedy się za nimi schowamy, i czasem w ferworze walki łatwo zapomnieć, że w ogóle się tam znajdują. Orientujemy się dopiero wtedy, gdy szukamy drogi ucieczki, chcemy zlikwidować rywala albo… właśnie leci na nas kula ognia, ale na szczęście rozbija się o przeszkodę.
Dużym problemem jest natomiast kwestia zapisu – możemy przejść wszystkie poziomy domu, pokonać najpotężniejszego rywala, następnie dokonać tego samego w ogrodzie, by ponieść klęskę w trzeciej „kranie” i… wrócić na start, żeby przez kilka ładnych godzin przechodzić wszystko na nowo. Nad tą kwestią zdecydowanie trzeba by popracować.
Nie wiadomo jeszcze, kiedy nowa produkcja Xaviant Games pojawi się w pełnej wersji. Warto wypatrywać jednak każdej wzmianki, bo już teraz Don’t Die Minerva! wygląda bardzo obiecująco i dostarcza ogromnej frajdy.