Usłyszeć własny głos. „Rozproszone światło” – recenzja książki

-

Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Rozproszone światło, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu We need YA!.

Bywa, że sięgamy po powieść, nie spodziewając się po niej wiele, a potem wręcz nie możemy przestać przewracać kartek. Rozproszone światło Malindy Lo jest właśnie taką książką. Zwodniczo to powieść „o niczym” – wydawałoby się, że kolejne okruchy życia, tyle że tym razem queerowe. Ot, historia, w jakiej obserwujemy codzienność bohaterów, nie tyle wyzwania, przed jakimi stają, a ich całkowicie zwyczajne życie. I niby taka właśnie jest druga powieść Malindy Lo. Niby.

Pewnego lata w Kalifornii

Aria, młoda kobieta, znajdująca się na progu dorosłości, zostaje upokorzona przed końcem ostatniej klasy liceum przez chłopaka, którego obdarzyła – chwilowym – zaufaniem i, zamiast na wymarzony wyjazd z przyjaciółkami, trafia do Woodacre, do swojej babci, uznanej artystki – Joan West. W trzypiętrowym domu na kalifornijskim wzgórzu, dziewczyna spędza czas między jednym etapem nauki a drugim – pod koniec sierpnia rozpocznie studia na MIT. Dni zapełniają jej przeglądanie pozostawionych przez dziadka – astrofizyka – dokumentów, oglądanie jego starych, nagranych na zlecenie wykładów o wszechświecie, chodzenie na spacery z czarną labradorką Analemmą, oraz odkrywanie prawdy o sobie samej. Przypadkowe spotkanie Steph – dorabiającej dbaniem o ogród babci młodej kobiety, nada całemu wyjazdowi zupełnie inny charakter. I to nie tylko dlatego, że obie zakochają się w sobie, chociaż Aria niedługo wyjedzie, a Steph ma partnerkę. W Rozproszonym świetle dzieje się więcej niż się nam wydaje na pierwszy rzut oka – dokładnie tak, jak na obrazach.

Uwikłanie w sztukę

Już pierwsze kilka stron powieści Lo sprawia, że na myśl przychodzą pewne popkulturowe skojarzenia: serial Słowo na L (2004–2009) – Steph przypomina jedną z popularniejszych bohaterek, Shane, Twardą sztukę (2007), gdzie główna protagonistka, po problematycznym zachowaniu, trafia na lato pod opiekę babci, a także Ukryte pragnienia (1996), w jakim protagonistka odkrywa własne pragnienia, porównując je z pragnieniami innych. Do tego dochodzi utrwalona w popkulturze atmosfera lata: wyciszenia, spokoju, wycofania z codziennego wyścigu. A gdy dodamy jeszcze etap życia, w jakim znalazła się Aria – przejściowy pomiędzy byciem uważaną za dziecko (uczennicę) a dorosłą (studentkę) – otrzymujemy powieść uwikłaną nie tylko w pojawiającą się właściwie od początku książki sztukę wysoką, ale również w wyrażone wprost oraz subtelnie odniesienia popkulturalne. Naszego rozumienia malarstwa, fotografii, filmu czy muzyki dotyczą również często rozmowy samych bohaterek, w jakiś sposób powiązane z tworzeniem: Joan jest artystką, Steph to gitarzystka i kompozytorka, jej dziewczyna, Lisa, fascynuje się filmami, ich przyjaciółka Mel pracuje w restauracji (tworzenie potrwa, w końcu, to nie tylko rzemieślnictwo). Aria z kolei, choć wybiera się na studia techniczne, sztukę ma we krwi – jej ojciec jest pisarzem, a matka sławną śpiewaczką operową, nic więc dziwnego, że porzucona przez babcię pracownia zaczęła „kusić ją” możliwościami.

Rozproszone światło to opowieść o kobietach – ich życiu, twórczości, problemach, ale i miłościach. Na stronach powieści nie pojawia się wielu mężczyzn: wspomnienie dziadka, nieobecny właściwie całe lato ojciec Arii, kilku chłopaków ze wspomnień protagonistki i sąsiad Joan, który obdarzył ją uczuciem nieco większym niż zwykła przyjaźń. Dla Lo najważniejsze są relacje między jej bohaterkami, to, co do siebie mówią, ale również to, czego nie. Przemilczenia, nawet jeśli wydają się chronić albo same bohaterki, albo innych, są przyczynkiem nieporozumień oraz krzywd. Wydaje się, że niewypowiedzenie stwarza przestrzeń, w której nie można zostać skrzywdzoną, ponieważ nic nie zostaje zadeklarowane – to jednak tylko ułuda. Bez konfrontacji z innymi i samą sobą, pomimo bólu, jaki jej to sprawi, Aria pozostanie w limbo, nigdy nie opuści tej strefy pomiędzy różnymi stanami oraz tożsamościami. Dlatego tak ważne będą dla niej rozmowy z Joan o sztuce, od której uciekała przez wzgląd na matkę; z matką o tym, kim tak naprawdę jest, by odkryć, że zadra, jaką w sobie nieświadomie pielęgnowała, niekoniecznie ma solidne podstawy. A także te ze Steph – o sztuce, sensie tworzenia oraz podążania własną ścieżką. A wreszcie o romantycznych związkach i pragnieniach.

Pozorna leniwość opowieści

Nie każdemu spodoba się Rozproszone światło – bowiem pomimo ogromu poruszanych w niej wątków, to powieść zaskakująco spokojna, rozwijająca się wręcz leniwie. To jednocześnie opowieść o sztuce oraz życiu, byciu wrażliwą nie tyle na otaczający nas świat, co na własne uczucia i potrzeby. Potencjalnie ma szansę poprzestawiać nam trochę w głowach, jeśli tylko na to Malindzie Lo i jej nowej książce pozwolimy.

rozproszone światło

 

Tytuł: Rozproszone światło

Autor: Malinda Lo

Tłumaczenie: Joanna Krystyna Radosz

Wydawnictwo: We need YA!

ISBN: 978-83-67551-70-0

podsumowanie

Ocena
10

Komentarz

„Rozproszone światło” bierze trochę z zaskoczenia – ze swoją powolną, prawie leniwą narracją, wciąga nas do świata powieści. Malinda Lo opowiada nam o odnajdywaniu siebie poprzez sztukę, nie tyle o poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „kim jestem”, a o świadomym budowaniu na nie odpowiedzi. To również historia o miłości – do innych, do kobiety, a wreszcie: do siebie samej.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Rozproszone światło” bierze trochę z zaskoczenia – ze swoją powolną, prawie leniwą narracją, wciąga nas do świata powieści. Malinda Lo opowiada nam o odnajdywaniu siebie poprzez sztukę, nie tyle o poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „kim jestem”, a o świadomym budowaniu na nie odpowiedzi. To również historia o miłości – do innych, do kobiety, a wreszcie: do siebie samej.Usłyszeć własny głos. „Rozproszone światło” – recenzja książki