Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

-

Mama rzekła mi, że pewnego dnia kupię galerę z dobrymi wiosłami i popłynę do odległych brzegów. Stanę na dziobie, nawigując szlachetną barkę. Ustalę kurs do przystani, gdzie czeka mnie stół zastawiony pitnym miodem, lnem, rybami, zbożem, kapustą, owocami, mlekiem i mięsiwem.

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego gry Uczta dla Odyna do współpracy recenzenckiej dziękujemy Wydawnictwu Rebel.

Wstrzymanie działalności wydawnictwa Lacerta było sporym ciosem dla planszowej społeczności. Na szczęście należące do nich tytuły są teraz wydawane przez Rebela, co uchroni nas przed utraceniem możliwości nabycia tych gier w cenie nieprzekraczającej wartości garażowanego Fiata 126p. Dzięki uprzejmości nowego dystrybutora, w moje ręce wpadł jeden z klasyków Uwe Rosenberga, Uczta dla Odyna, oryginalnie wydany w Polsce w roku 2017. Gra na pierwszy rzut oka przypomniała mi inny tytuł autora, Agricolę. Postanowiłem porównać pobieżnie oba tytuły.

Zacznijmy jednak od kilku słów o grze, autora nie trzeba bowiem w planszowym świecie przedstawiać. Mamy tutaj do czynienia z pozycją strategiczną, z założenia „suchawą”. Wcielimy się w rolę wikingów budujących swoją potęgę przy pomocy rabunków i plądrowania pokojowego handlu z innymi nacjami. Największym wyzwaniem, z którym będzie nam dane się zmierzyć, jest nakarmienie naszej bandy głodomorków przy pomocy zbilansowanej diety. Głodny wiking to zły wiking.

Gra składa się z całej masy komponentów, toteż zacznijmy od przyjrzenia się im.

Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

Tekturowy zawrót głowy

Uwierzcie mi, duże pudło jest wypchane po brzegi. Przed pierwszą rozgrywką należy zarezerwować sobie godzinę na wypchnięcie wszystkich tokenów z wypraski i posortowanie ich. Jest tego naprawdę sporo, na szczęście twórcy zaprojektowali plastikowe pudełeczka służące do przechowywania i sortowania dwustronnych żetonów podstawowych dóbr. Załączone wieczka gwarantują, że tokeny nie pomieszają się w transporcie. Pozostałe drobne elementy, takie jak monety czy łodzie, przechowywane są w woreczkach strunowych, których w zestawie jest aż nadmiar.

Z tektury wykonano również wszelakie plansze występujące w grze. Mamy tu kafle wysp, budynków, osad, wzgórz, organizacyjne i jeden główny, na którym znajdziemy pola akcji. Po rozstawieniu zajmują one sporo miejsca, toteż przyda się duży stół. Te plansze sprawiają lekko liche wrażenie, zwłaszcza główna, gdzie zgięcie na środku dosyć szybko się wytarło. Wybrana czcionka na tych elementach również mi się nie podoba. Nie pasuje do stylu gry i lekko kłuje w oczy.

Grafiki trącą myszką, nie zostały zaktualizowane od pierwotnego wydania gry. Nie są brzydkie, ale nowe gry zawieszają poprzeczkę wysoko. Małe ikony mogą sprawiać problem osobom z poważniejszymi wadami wzroku. Zaburzenia widzenia kolorów nie powinny mieć wpływu na rozgrywkę.

Dużo elementów wykonano z drewna. Mamy tu do dyspozycji znaczniki wikingów, surowców i dwa pomocnicze. Te elementy mi się podobają, nie są to typowe meple i wyglądają ładnie. Jakość wykonania naprawdę porządna.

Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

W pudełku znajdziemy również karty. Są to trzy talie pomocników oraz zestaw broni. Tutaj nie mam nic do zarzucenia, wygląda lepiej i wszystko jest czytelne. Jakość w porządku.

Jeśli chodzi o papierowe elementy, to znajdziemy również trzy książeczki. Jest to instrukcja, dodatek do niej, oraz almanach. Ta pierwsza dobrze spełnia swoje zadanie i poznanie reguł nie sprawia problemów, aczkolwiek wymaga sporo czasu. Gra jest jednak po prostu złożona. Szukanie konkretnych informacji w instrukcji stanowi wyzwanie, dlatego dostajemy do niej dodatek, prezentujący skrót zasad oraz wyjaśnienie wszystkich kart w grze. Bardzo dobry ruch twórców. Ostatnia książeczka to almanach, tłumaczący definicje i prezentujący tło historyczne elementów występujących w grze. Można się z niego dowiedzieć wielu ciekawych informacji, aczkolwiek nie wiem, jaki procent graczy do niego w ogóle zajrzy. Inicjatywa jednak słuszna, chwalę.

Ostatnie elementy w grze to dwie kości, ośmiościenna i dwunastościenna. Są bardzo typowe, w klasycznym „sklepowym” kolorze pomarańczowym i niebieskim. Nie mam nic do powiedzenia na temat kości, w przeciwieństwie do Juliusza Cezara ?.

Pudełko nie posiada żadnego insertu i komponenty po prostu wrzuca się w woreczkach do środka. Lekko obijają się o siebie w transporcie, ale w moim egzemplarzu nic się jeszcze nie uszkodziło, pomimo kilku kursów w bagażniku.

Ogólnie nie jest źle, ale widziałem lepiej prezentujące się gry. Nie szata jednak określa planszówkę, a liczba razy, kiedy wygrałem.

Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

Z życia wikinga

A wygrać nie jest łatwo. Gra ma wiele zasad, których trzeba pilnować i brać pod uwagę podczas planowania przyszłych ruchów. Złożoność jest wysoka, ale samo przygotowanie w zasadzie ogranicza się do wyłożenia wszystkich elementów na stół i przekazania każdemu z graczy indywidualnych elementów – planszy osady i pionków wikingów.

Rozgrywka toczy się w rundach, dzielonych na fazy. Każda z nich rozpoczyna się od pobrania dodatkowego wikinga, co zwiększa potrzebną do zdobycia ilość jedzenia, ale też dodaje więcej dostępnych akcji w turze. Gra opiera się bowiem na mechanice stawiania pionków na odpowiednie pola, tzw. worker placement.

A jeśli mowa o strawie – drugą fazą są żniwa. Każdy z uczestników dostaje takie same, zależne od rundy, żetony pożywienia. Następnie, w turach, gracze wysyłają swoich roboli na wolne pola na planszy akcji. Wywołuje to wszelakie konsekwencje, zawsze pozytywne. Ciężko mi opisać dokładnie każde możliwe działanie, skrócę więc najważniejsze informacje. Podstawowym typem zadania naszych ludzi jest zdobywanie surowców i pożywienia. Dzięki nim będziemy mogli stawiać budynki, produkować łodzie i handlować. Żetony dóbr zdobywane w tych akcjach służą do zapełniania układanki w centrum naszych plansz osady, skolonizowanych wysp i budowli. Jest to swoisty „tetris”, gdzie staramy się zakryć odpowiednie pola, zwiększające dochód, i otoczyć inne miejsca, które zapewnią stały dopływ dóbr i surowców. Mechanika prosta, ale przyjemna i pozwala na sprytne budowanie silniczka, jakże cenionego w tego typu grach.

Sklecone łodzie możemy wykorzystywać do połowu wielorybów, świetnego źródła mięsa. A jeśli po drodze natrafi się jakiś rabunek czy plądrowanie, to już tak bywa w życiu człowieka północy. W każdym z tych przypadków będziemy rzucać kością, by oszacować, jak dobrze nam poszło. Kiepskie wyniki można poprawić zagrywając karty broni, a w przypadku porażki i tak dostaniemy nagrodę pocieszenia. Mechanika warta docenienia.

Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

Na statkach możemy również wyemigrować naszych ludzi gdzieś na drugą stronę globu. Zmniejsza to liczbę gęb do wykarmienia, co jest sporym ułatwieniem, bo niestety gra nie pozwala nasycić masowo wszystkich wojskową grochówką. Łodzie pozwalają również na zasiedlanie wysp, co daje nam więcej plansz do układania „tetrisa”.

Ostatnia warta wspomnienia akcja to zagrywanie pomocnika. Są to zbierane przez nas karty, które zapewniają unikalne efekty, zazwyczaj spore bonusy. Tutaj się przyda kropla szczęścia, albowiem nie wszyscy pomocnicy są użyteczni przy konkretnej, zaplanowanej strategii. W każdym razie, są potężnym asem w rękawie.

Następnie następuje faza dochodu, gdzie zdobywamy zasoby z naszych układanek. Możemy tu dostać zarówno pieniążki, jak i surowce i jedzenie.

Ostatnim ważnym elementem każdej rundy jest tytułowa uczta. Nasze małe głodomorki, po spędzeniu pracowicie dnia, siadają przy długim stole. Mebel ten musimy zapełnić tym bardziej, im późniejsza jest runda. Dodatkowo wikingowie lubią wybrzydzać i należy się starać, by dieta składała się z różnorodnych elementów. Do tego trzeba równoważyć ilość mięsa i warzyw. Lekkie wyzwanie produkcyjne, z pewnością. Strasznie wymyślają ci wikingowie.

Gra toczy się przez siedem rund, w skróconym wariancie – sześć. Następnie zliczane są punkty. Klasycznie, w stylu Rosenberga, prawie wszystko te punkty zapewnia. Warto zwrócić uwagę, że niezapełnione pola na układankach na planszach przynoszą punkty ujemne. Tak, Patchwork też został zaprojektowany przez autora Uczy dla Odyna. Widzę pewną zależność.

W każdym razie, zwycięzcą zostaje gracz z najwyższym wynikiem. Zero zaskoczenia.

Gra ma także wariant solo, gdzie staramy się przebić próg 100 punktów. Poniosłem srogą klęskę. Mamy tutaj jednak zaprojektowaną ciekawą mechanikę: w pojedynkę gramy dwoma kolorami pionków na zmianę. Sprawia to, że blokujemy samemu sobie część pól w przyszłej rundzie. Bardzo ciekawe rozwiązanie, taki symulator drugiego gracza. Wariant solo jest naprawdę dobry i nie odbiega zbytnio od grania z innymi homo sapiens.

Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

Z szantą na ustach

Uczta dla Odyna jest grą złożoną. Mamy tutaj wiele różnych taktyk, dróg do zwycięstwa i sposobów na zapunktowanie. Nie da się ugryźć wszystkich mechanik jednocześnie, zwłaszcza w trybie krótszym. Daje to spore pole do manewru i eksperymentowania, zwiększa także regrywalność. Liczba dostępnych akcji może jednak trochę przytłaczać, zwłaszcza mniej doświadczone osoby. Samo tłumaczenie tej gry jest sporym wyzwaniem, ponieważ mamy tutaj wiele różnych plansz, z czego największa, odpowiedzialna za akcje, zawiera prawie sześćdziesiąt pól! Ikonografia na nich dosyć dobrze oddaje ich działanie, ale za pierwszym razem, niestety, trzeba pochylić się nad każdym i wyjaśnić stojącą za nim mechanikę.

Gra ma wysoki próg wejścia, a pierwsza partia służy bardziej do zrozumienia zasad niż faktycznej rywalizacji. Po objęciu umysłem całości, Uczta dla Odyna jest naprawdę dobra. Dużo możliwych dróg do celu, wyścig z innymi po cenniejsze pola i karty pomocników, zmuszające do dostosowywania planów, naprawdę pochłaniają. Uczta dla Odyna jest jednak dosyć wymagająca, trzeba po prostu lubić taki typ gier. Nie za bardzo nadaje się dla początkujących i dla dzieci.

Poszczególne mechaniki w tytule dobrze się uzupełniają i zazębiają. Motyw przewodni gry, czyli dopasowywanie kafli, jest bardzo przyjemny, i zmusza do planowania ruchów do przodu. Zdobywanie nowych wysp czy budowanie budynków wymagają szacowania ryzyka, przez ujemne punkty na starcie i konieczność inwestowania w nie w przyszłości.

Czas gry to około dwóch godzin w czteroosobowym składzie. Przy mniejszej liczbie uczestników zdecydowanie można uwinąć się szybciej, jednak wiele zależy od czasu namysłu poszczególnych uczestników. Poszczególne tury są jednak na tyle szybkie, że zazwyczaj nie znudzimy się czekając na swoją kolej.

Gra skaluje się dobrze, można mieć podobne wrażenia z rozgrywki, niezależnie od liczby uczestników. W każdym wariancie trzeba ostrożnie planować ruchy, by przeciwnicy nie sprzątnęli nam najpotrzebniejszych pól. Wariant solo również działa świetnie.

Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej

Losowość w tej grze jest marginalna. Często dobrze jest dostosowywać taktykę do dociągniętych kart pomocników. Zdarzyła się mi jednak sytuacja, w której gracz wygrał bez stosowania jakiejkolwiek. Rzuty kością można tutaj łatwo poprawiać przy pomocy kart służących tylko do tego celu, a w przypadku porażki dostajemy nagrody pocieszenia. Sprawia to, że kiepskie wyniki nie bolą aż tak bardzo, a wkradają się emocje. Uwielbiam kulać kostkami.

Regrywalność jest naprawdę spora. Gra nie nudzi i nie męczy, a ogrom możliwości sprawia, że każda partia uczy czegoś nowego i pozwala przetestować inną taktykę. Myślę, że dopiero po kilkunastu rozgrywkach mogłaby się znudzić. Dodatkowo trzy talie pomocników, które możemy stosować wedle uznania w grach, dodają trochę świeżości i utrudniają tworzenie powtarzalnych taktyk.

Porównywanie tej pozycji do Agricoli nie ma większego sensu. Dostrzegam pewne wspólne płaszczyzny, jak worker placement, zbieranie surowców i konieczność karmienia swoich ludzi, ale gry znacząco się różnią. Fani takiego typu gier powinni zdecydowanie zaopatrzyć się w obie.

Pogrywając w Ucztę dla Odyna bawiłem się świetnie, pomimo tego, że za każdym razem dostałem baty od rywali. Planowanie do przodów, zastanawianie się, czego potrzebują przeciwnicy i lekka negatywna interakcja naprawdę dobrze się uzupełniają. Motyw wikingów to ponadczasowy klasyk, a za przywiązanie wagi do detali historycznych należy się spory plus.

Tylko śpiewanie My mother told me podczas rozgrywki jest coś źle odbierane. Wszyscy chcą się skupić i podobno nie mam talentu muzycznego. Nie znają się, nie wiedzą, co dobre.

A Uczta dla Odyna dobra jest.

Uczta dla OdynaTytuł: Uczta dla Odyna

Liczba graczy: 1 – 4 osób

Czas gry: ok. 30 – 120 min

Wiek: +14 lat

Wydawnictwo: Rebel

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Klasyk Uwe Rosenberga. Przyjemna, choć złożona gra strategiczna. Wiele taktyk prowadzi do zwycięstwa, a rozważne planowanie ruchów jest wymagane.
Jakub Socała
Jakub Socała
Indywidualista, intelektualista, idealista, informatyk. Miłośnik Gothica, dobrej kuchni i eksperymentowania. Geek, nerd i kujon, co w domu wysiedzieć nie może.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Klasyk Uwe Rosenberga. Przyjemna, choć złożona gra strategiczna. Wiele taktyk prowadzi do zwycięstwa, a rozważne planowanie ruchów jest wymagane.Wikingowie wpadli do kociołka z apetizerem. „Uczta dla Odyna” – recenzja gry planszowej