Splątane dusze. „Kontakt alarmowy” – recenzja książki

-

Jesteśmy tak zbudowani, że potrzebujemy wokół siebie osób, z którymi możemy porozmawiać nawet na najtrudniejsze tematy, zwierzyć z najgłębiej skrywanych, wstydliwych tajemnic. Czasami dzieje się tak, że takim kimś staje się dla nas człowiek, którego spotkaliśmy zupełnie przypadkowo, w najgorszym momencie naszego życia. Jednak to on albo ona okazuje się naszym ratunkiem. Kontaktem alarmowym.
Przypadki chodzą po ludziach

Dla Penny wyjazd na studia to zbawienie – w końcu będzie mogła przestać być rodzicem dla matki, przestać martwić się o to, czy zapłaciła rachunki, czy jakiś napalony na nią facet nie zrobi jej krzywdy. A przede wszystkim uwolni się od ciągłego poczucia winy, że nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. Może odetchnąć, zająć się sobą i spróbować nawiązać jakieś bliższe znajomości. Na przykład ze swoją nową, gadatliwą współlokatorką z akademika, Jude, albo jej wścibską, bogatą koleżanką od dziecka, Mallory. Zwłaszcza, że obie wydają się chcieć nawiązać z nią głębszą relację. Penny nie bardzo umie sobie z tym poradzić – do tej pory raczej „żyła we wnętrzu własnej głowy”, pogrążona w gonitwie myśli, skojarzeń oraz cisnących się na usta, niekoniecznie grzecznych pytań. Jednak to dzięki tej dwójce poznaje Sama, ekswujka Jude (to skomplikowane), pracownika Domu Kawy. Wysokiego, chudego, fascynującego i zdecydowanie inteligentnego.

Sam stara się wyjść z uzależnienia, jakim okazała się jego była dziewczyna, Lorraine, piękna, szalona i wysoce toksyczna. Dzięki uprzejmości swojego szefa może pomieszkiwać na piętrze prowadzonej przez siebie kawiarni, na potrzeby której tworzy też wypieki godne mistrzów sztuki cukierniczej. Żyje skromnie, większość pieniędzy odkładając na uniwersytecki kurs reżyserii. Kiedy już wydaje mu się, że odbił się od dna – Kłamczucha, jak ją nazywa, wraca do jego życia z porażającą wiadomością o ciąży. Gdy dostaje ataku paniki na środku ulicy, osobą, która wyciąga do niego rękę jest właśnie Penny.

Przyjaciel i przyjaciółka z pudełka

Mary H.K. Choi stworzyła niezwykle interesującą oraz na wskroś współczesną powieść – jej główni bohaterowie przez większą część historii spotykają się zaledwie kilka razy, utrzymując ze sobą jedynie cyfrowy kontakt. To zapośredniczone rozmawianie daje im poczucie bezpieczeństwa, dzięki któremu dzielą się ze sobą najdziwniejszymi przemyśleniami, pytaniami czy spostrzeżeniami bez obawy przed oceną czy wyśmianiem. Jedne z ważniejszych rozmów przyjdzie im jednak odbyć najpierw przez telefon, a pod koniec – już w cztery oczy. Ich kontakt będzie, jak sami to określają, „eskalował” w najdziwniejszy i niedający się kontrolować sposób.

Osobiste problemy Sama i Penny nie raz dadzą o sobie znać, pozornie odbiegając od głównego wątku powieści. Przez fakt, że większość ich interakcji jest cyfrowa, Choi mogła skupić się nie tylko na samym splataniu losów swoich protagonistów, ale również uwzględnić więcej scen z ich osobistego życia. Dowiemy się wiele o tym, jak doszło do tego, że Sam mieszka w Domu Kawy, a także co przeżywa w związku z zachowaniem Lorraine. Będziemy świadkami zachodzącej w nim zmiany, gdy zauważy wreszcie, jak bardzo toksyczna była to relacja i przezwycięży paniczne pragnienie utrzymania ukochanej przy sobie. W przypadku Penny autorka pozwoliła nam również poznawać opowiadanie, pisane przez dziewczynę na zaliczenie , które stanowi odzwierciedlenie kłębiących się w niej uczuć oraz lęków. Również tej bohaterce trochę zajmie, zanim uporządkuje wiele spraw i zrozumie pewne tkwiące w niej samej uprzykrzające życie mechanizmy obronne. W ogóle to, jak bardzo ewoluują protagoniści Choi, jest wspaniałe – owszem, błądzą, gubią się we własnych lękach oraz nadziejach, ale krok po kroku za sprawą tej drugiej osoby oraz rodzących się w nich uczuć, zmieniają się. Początkowo jest to jednak proces tak powolny, że prawie niedostrzegalny.

Początek nie zachwycał

Z tym wiąże się jeszcze jedna kwestia – Penny i Sam na początku Kontaktu alarmowego wcale nie zachwycają. Wręcz przeciwnie, miejscami są tak bardzo neurotyczni, zatopieni we własnych lękach, że w trakcie lektury możemy poczuć nagła potrzebę wysłania ich na długą terapię. Dopiero prowadzone później rozmowy, bardziej i mniej intensywne, jak również świadomość, że gdzieś tam znajduje się osoba, która czeka na wiadomość, zapoczątkowują proces zmian. Z każdą kolejną stroną protagonistów powieści Choi coraz łatwiej jest lubić, kibicować im w spełnianiu marzeń czy wychodzeniu z kokonów własnej osobowości.

Fakt, że ani Penny, ani Sam nie lądują w gabinecie psychoterapeutycznym jest tym elementem fabuły, który wyjątkowo mi nie pasował. Z jednej strony to zrozumiałe – on nie bardzo ma fundusze na taką ekstrawagancję, a ona nie chce dopuścić do siebie myśli, że powinna poszukać takiego wsparcia. Z drugiej – współlokatorka Penny regularnie odbywa sesje ze swoja terapeutką przez Skype’a, aby poradzić sobie z o wiele bardziej błahymi problemami, a przynajmniej taki obraz odmalowuje się przed nami, gdy zostaje wspomniana w powieści. Tworzy to niepokojący obraz psychoterapii jako czegoś, co jest dostępne po pierwsze jedynie dla osób zamożnych, a po drugie jako fanaberii rozpieszczonych, mających w życiu wszystko ludzi. Naturalnie trzeba tutaj wziąć poprawkę na kontekst kulturowy – w Stanach Zjednoczonych wciąż nie funkcjonuje publiczna, w naszym rozumieniu, służba zdrowia, a terapeuci przyjmują jedynie prywatnie. Jednakże ci ostatni dość często rezerwują kilka terminów dla tych, którzy potrzebują pomocy, ale nie mają dość środków finansowych, aby za nią zapłacić. W większości niepochlebne przedstawianie terapii, nawet jeśli mieszczące się w światopoglądzie bohaterów, nie do końca jest dobrym posunięciem.

To prowadzi do trzeciej kwestii związanej z Kontaktem alarmowym – mianowicie jest to powieść, którą niezwykle trudno oddzielić od amerykańskiej kultury. Finansowe kłopoty pracującego Sama przekładają się na fakt, że nie może sobie pozwolić nie tylko na pomoc terapeutyczną, ale również medyczną. Bez znajomości reguł dotyczących studiowania na uczelniach w USA także inne wątki będą dla nas co najwyżej dziwne. Do tego dochodzą liczne nawiązania kulturowe, z których część na szczęście została opatrzona przypisem.

Wpadki i wpadeczki

Kontakt alarmowy ma jeden, niezależny od Choi mankament –  jakość polskiego wydania. Zyskowi nie idą ostatnio redakcyjnie młodzieżowe książki. Chociaż jest lepiej niż w przypadku Intryg Mercedes Lackey, powieści daleko do redakcyjnego ideału. Ponownie bowiem jest to książka, która, owszem, ma redaktorkę (jedną), ale korektorki/korektora już nie. Być może dlatego niektóre zdania budzą sporą konfuzję, a na ich zrozumienie trzeba przeznaczyć więcej czasu, niż jest to wskazane w przypadku beletrystyki (a nie są to jakieś wielokrotnie złożone konstrukcje). Tym razem dość problematyczne okazują się również decyzje tłumaczki, która zdecydowała się przełożyć choćby he’s so hot na „on jest taki gorący”, teksańskie y’all na „wszyscy” (co daje bardzo dziwne efekty) czy dude jako „ziomalkę”.

Dość dziwnie prezentuje się zapis rozmów elektronicznych między Samem i Penny – niby zawsze wypowiedzi każdego z nich wyrównane są do tego samego marginesu, jednak ich forma nie należy do wyszukanych, przejrzystych czy atrakcyjnych. A szkoda, jako tak ważny element powieści, dobrze by było poświęcić nieco więcej czasu na jego opracowanie, również graficzne.

Dobra książka jest dobra

Kontakt alarmowy Mary H. K. Choi jest powieścią, która szturmem zdobyła serca czytelniczek i czytelników na Zachodzie, nic więc dziwnego, że dość szybko pojawiła się również w Polsce. U nas również, pomimo wymienionych mankamentów, ma szansę zyskać sympatię odbiorców i odbiorczyń. Na pewno na to zasługuje – opowieść o Penny i Samie nie należy do tych najbardziej oczywistych, przewidywalnych czy sztampowych. To kawał dobrej historii.

Splątane dusze. „Kontakt alarmowy” – recenzja książki

 

Tytuł: Kontakt alarmowy

Autor: Mary H. K. Choi

Wydawnictwo: Wydawnictwo Zysk i S-ka

Tłumaczka: Marta Faber

Ilość stron: 388

ISBN: 978-83-81164-50-4

Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu