Słodko-gorzkawy happy end. „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 9–12

-

Za przekazanie egzemplarzy recenzenckich mangi Kocha… nie kocha…, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Waneko.

Są serie, z którymi trudno się rozstawać – chciałybyśmy i chcielibyśmy wiedzieć, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Pozostawienie nas w zawieszeniu z insynuacją, że od tej pory będzie już tylko „żyli długo i szczęśliwie” (happy ever after) to jednak trochę za mało. Niestety, nawet jeśli nie bardzo chcemy pogodzić się z faktem, że oto zamknęliśmy ostatni tom serii, z jaką zdążyliśmy się już „zaprzyjaźnić”, na więcej nie mamy co liczyć. Kolejną uroczą, przyjemną serią, jakiej końcowy tom pojawił się na naszym rynku, zostało Kocha… nie kocha… Io Sakisaki.

W końcu się dogadają

Przed Yuną i Rio pierwsze Walentynki – obojgu na nich bardzo zależy, w końcu spędzą je z ukochaną osobą. I chociaż przebywanie razem w każdej sytuacji oraz okolicznościach sprawia im radość, to randka w tak wyjątkowy dzień sprawia, że oboje się denerwują. W Yunie znów odezwie się niska samoocena oraz wątpliwości, na szczęście para dość szybko te drobne komplikacje pokona i otwarcie ze sobą porozmawia. Tymczasem Akari i Kazuomi powoli, powolutku zbliżają się do siebie, chociaż wciąż nie powiedzieli sobie wprost, co czują. Na to przyjdzie jednak czas później – oboje muszą jeszcze trochę popracować nad sobą oraz swoją dzielnością. A cała czwórka bohaterów nie ma łatwo: nie, gdy rodzice Akri i Rio nie potrafią się pogodzić po kłótni, a pani Yamamoto niedbale wręcz sugeruje, że być może czas na rozwód. Jeśli by nastąpił, nikt z nich nie wie, jakie konsekwencje by to za sobą poniosło. Do tego jedna z sąsiadek nieco zbyt często i gęsto zaczęła rozpowiadać plotki o rzekomym niemoralnym prowadzeniu się Yuny i Rio – które, oczywiście, docierają do rodziców pary. Wiele jeszcze przeszkód ich czeka zanim doczekają swojego szczęśliwego zakończenia.

Schemat nie taki zły

Finał serii to zawsze dobry moment, aby spojrzeć jeszcze raz na całość. Czytając Kocha… nie kocha… i znając poprzednio wydane u nas Ścieżki miłości zauważamy, że Sakisaka znalazła odpowiedni dla siebie schemat historii, który wciela w życie sprawnie niezależnie od tego, czy opowiada o jednej, czy o dwóch parach. Nie ma w tym w zasadzie niczego złego, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, jak skutecznie autorka go realizuje, tworząc nie tyle kolejny szkolny romans, co obyczajowy komiks z wątkiem miłosnym między nastolatkami, którzy będą musieli zmierzyć się nie tylko z trudami pierwszych poważniejszych związków. Dla przypomnienia, w tej mandze Sakisaka porusza kwestie nadmiernej nieśmiałości, rodzin patchworkowych z w miarę dorosłymi dziećmi, rodzinnych konfliktów i ich wpływu na dzieci, zakochiwania się, zrozumienia samych siebie, pragnienia spełniania marzeń, a także, co częste w tego typu opowieściach, trudności dorastania. Ponownie oddać trzeba mangace, że panuje nad tymi wątkami i sprawnie rozrysowuje rozwój dwóch równoległych do siebie i wcale nie tak silnie przecinających się romantycznych wątków. Dzięki temu każda z par może zawiązywać relację w swoim tempie – co pokazuje, że ludzie w związki wchodzą różnie – a przy okazji, jako czytelniczki i czytelnicy, się przy tym nie nudzimy, ciągle bowiem w życiu bohaterów coś się dzieje.

Kocha… nie kocha… to ciągle manga, która trafi do wszystkich – Sakisaka traktuje bowiem swoich odbiorców i odbiorczynie poważnie, nie korzysta z rozwiązań deus ex machina i nie każe przyjmować na wiarę zbyt korzystnych zbiegów okoliczności. To, co spotyka postacie jest, owszem, niezbyt skomplikowane, ale też od podobnej opowieści raczej nie oczekujemy intryg na miarę Gry o tron – taka cecha gatunku. Ta prostota fabuły nie dotyczy jednak relacji międzyludzkich, splątanych w, wydawałoby się, gordyjskie węzełki. One stanowią główną siłę tej serii i sprawiają, że nawet nie mając nastu lat, cieszymy się nią i tak.

Polepszacz nastroju

Kocha… nie kocha… to dobrej jakości, przewidywalny szkolny obyczaj o pierwszych miłościach, których wyboje byłyby mniejsze, gdyby postacie umiały jako tako ze sobą rozmawiać. Na szczęście się uczą. Żeby dotrzeć do szczęśliwego zakończenia, bohaterki i bohaterowie sporo przeszli, pokonali różnego rodzaju trudności, a przede wszystkim zyskali siłę oraz wsparcie, by stawić czoła nadchodzącej przyszłości. Ciężko się z nimi żegna.

Kocha… nie kocha… dostępne jest również jako e-manga w serwisie Google Play.

Kocha... nie kocha...

 

Tytuł: Kocha… nie kocha…

Autorka: Io Sakisaka

Gatunek: komedia, dramat, romans, szkolne życie, shoujo

Wydawnictwo: Waneko

 

 

Pozostałe recenzje tej serii:

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Ostatnie tomy „Kocha… nie kocha…” domykają najważniejsze wątki, prowadząc nas ku szczęśliwemu zakończeniu. Io Sakisaka nie zawodzi, chociaż aż chciałoby się dowiedzieć, co czeka czwórkę bohaterów w przyszłości.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Ostatnie tomy „Kocha… nie kocha…” domykają najważniejsze wątki, prowadząc nas ku szczęśliwemu zakończeniu. Io Sakisaka nie zawodzi, chociaż aż chciałoby się dowiedzieć, co czeka czwórkę bohaterów w przyszłości.Słodko-gorzkawy happy end. „Kocha… nie kocha…” – recenzja mangi, tomy 9–12