Powrót do mrocznej przeszłości. „Prawda o sprawie Harry’ego Queberta” – recenzja serialu

-

Źródło zła. Jakie ono może być? Skąd wypływa i oblepia człowieka niczym gęsta smoła, coraz mocniej zaciskająca się na jego gardle? Czemu ludzie są zdolni do makabrycznych działań? Co nimi kieruje, doprowadza do takiego a nie innego efektu? Rodzina, bliscy, otoczenie? A może zwyczajnie genetyka, ktoś posiada złe czyny zapisane w którymś fragmencie swego DNA i nie ma na nie najmniejszego wpływu? Tak wiele pytań, a wciąż tak mało odpowiedzi. Twórcy miniserialu Prawda o sprawie Harry’ego Queberta starają się chociaż odrobinę przybliżyć widzowi powyższą tematykę. Czy im się to udało?
Echo przeszłości

Marcus Goldman stoi właśnie na początku swej pisarskiej kariery. Stworzył książkę, którą wszyscy określają jako dzieło i wyczekują z niecierpliwością kolejnych tytułów spod jego pióra. Lecz ten nie może już nic więcej napisać – zasiada codziennie przy laptopie, lecz palce nie chcą współpracować i chociaż przez chwilę sprawnie poruszać się po klawiszach klawiatury. Nagle otrzymuje dar od losu – dawny wykładowca, a prywatnie również przyjaciel i mentor, Harry Quebert, jest nagle oskarżony o popełnienie straszliwego czynu. Na terenie jego posiadłości policja natrafia na zwłoki młodej dziewczyny, która została zamordowana wiele lat temu, a jej szczątki zostały zakopane głęboko w ziemi w ogródku pisarza. Marcus odnajduje w tej sprawie szansę dla siebie – idealny materiał do napisania kolejnej, poczytnej powieści, tym razem opartej na faktach.

Powrót do mrocznej przeszłości. „Prawda o sprawie Harry’ego Queberta” – recenzja serialu

Czy potrafisz wskazać sprawcę?

W przypadku tej produkcji twórcy zdecydowali się na dość popularny krok. Już na początku pierwszego obrazu wskazują sprawcę makabrycznego zabójstwa, coraz bardziej utwierdzają widza w tym przekonaniu, po czym w kolejnych odcinkach postanawiają zakręcić fabułą do tego stopnia, że osoba oglądająca serial sama nie jest w stanie określić, co tak naprawdę wydarzyło się w 1975 roku.

A emocje odeszły w siną dal…

Czytając opis omawianego obrazu można odnieść wrażenie, że to kolejny tytuł trzymający w napięciu, z każdą minutą zaciekawiający widza z coraz bardziej oraz sprawiający, iż trudno będzie się oderwać od ekranu. Jestem zmuszona zdecydowanie zaprzeczyć któremukolwiek z powyższych twierdzeń. Pierwszy odcinek można jeszcze zrozumieć, bo przecież trzeba jakoś widza wprowadzić w przekazywaną historię, przedstawić mu wszystkich bohaterów, żeby łatwiej było się połapać, kto jest kim. Ale gdy to samo dzieje się w kolejnych scenach czy też wydarzeniach, osoba oglądająca tę treść w pewnym momencie zwyczajnie ma tego serdecznie dosyć, zaczyna szeroko ziewać i myśleć, kiedy to się skończy. Sądzę, że można całą sprawę – śledztwo, stopniowe wyjaśnianie wszystkiego – przedstawić w znacznie ciekawszy sposób.

Słaby początek, mocna końcówka

Za dużo nie mogę zdradzić, by nie odbierać innym chociaż minimalnej przyjemności z oglądania, ale muszę to podkreślić – warto się przemęczyć, tak do siódmego odcinka. Wówczas akcja zaczyna gwałtownie lecieć na łeb na szyję, twórcy jeszcze bardziej komplikują już i tak poplątaną fabułę, zaś widz łapie się za głowę i… z zapartym tchem ogląda do końca. Naprawdę, nie da się w tych momentach oderwać od ekranu i powiedzieć sobie „dość”.

Powrót do mrocznej przeszłości. „Prawda o sprawie Harry’ego Queberta” – recenzja serialu

Średnia gra aktorska, piękne widoki, retrospekcje

Wszystkie wyżej wymienione elementy z łatwością odnajdzie się w Prawdzie o sprawie Harry’ego Queberta. Według mojego zdania, żaden aktor nie powalił odegraniem danego bohatera. Kristine Froseth jako Nola zupełnie okazała się zupełnie nieprzekonująca, wręcz przeciwnie, swoją mimiką, ruchami i zachowaniem mnie wprost irytowała. Z całkowitej ciekawości, już po seansie serialu, sprawdziłam, w jakich innych produkcjach ta niewinna nastolatka brała udział. Zdziwiłam się, gdy moim oczom ukazała się informacja, iż odegrała znaczącą postać w filmie Netflixa Sierra Burges jest przegrywem (2018). Tam zagrała pełną ciepła postać, gotową do poświęceń, z uroczym, goszczącym na jej twarzy przez większość czasu, uśmiechem  i przez to zupełnie inaczej ją wtedy odebrałam. Nie lepiej wypadł Patrick Dempsey, wcielający się w postać popularnego pisarza, Harry’ego Queberta. Osobiście uwielbiam aktora, lecz w tym obrazie był strasznie surowy, oziębły. Najmocniej przemówił do mnie Luther Caleb, którego odegrał Joshua Close. Jego postać okazała się najrealniejsza i najbardziej życiowa. Chłopak stłamszony od najmłodszych lat, poniewierany nawet przez tych, których uważał za najbliższych, nie wyleczywszy tak naprawdę nigdy ran na swojej duszy, pogłębiających się w pewien sposób z każdym dniem. Reszta aktorów w ogóle nie zapada w pamięci.

Powrót do mrocznej przeszłości. „Prawda o sprawie Harry’ego Queberta” – recenzja serialu

Dobrym pomysłem było przekazywanie całej historii za pomocą retrospekcji. Przez chwilę na ekranie rozgrywała się akcja w obecnych czasach, Marcus prowadzący śledztwo na własną rękę i z czasem odkrywający coraz bardziej przerażające fakty, a za chwilę pojawiały się wydarzenia z przeszłości. Dzięki takiemu zabiegowi widzowi łatwiej się połapać w tym, co tak naprawdę wydarzyło się w 1975 roku i jak zmienili się bohaterowie na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Dopełnieniem wszystkiego były piękne widoki, przewijające się gdzieś w tle.

Mistrzowskie zakończenie makabrycznych wydarzeń

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż takich szokujących, dynamicznych oraz tragicznych końcowych scen. One odrobinę zacierają złe wrażenie po obejrzeniu poprzednich odcinków. Pojawia się szybka akcja oraz kilka punktów kulminacyjnych, które wbijają w fotel i nie wypuszczają ze swych ostrych szponów. I kiedy jestem już jakąś chwilę po seansie, historia nadal siedzi w mojej głowie. Cały czas zastanawiam się, do czego są zdolni ludzie w stresujących, czy po prostu nieprzewidzianych, wydarzeniach. Serial ukazuje, że w takich sytuacjach z człowieka wychodzą najgorsze instynkty i myśli jedynie o tym, aby chronić swój tyłek.

Paulina Korek
Paulina Korekhttp://zaczytanapanna.blogspot.com
Bez pamięci oddała się czytaniu książek. Zadowoli ją dosłownie każdy gatunek, byle tylko treść była wciągająca. Nie oznacza to wcale, że nie ma swoich ulubionych gatunków. Należą do nich: kryminały, thrillery, romanse, erotyki, horrory. Po skandynawskich autorów sięga już w ciemno. Oprócz literatury jej pasjami są także filmy, zwierzęta, podróże oraz odwiedzanie wszelkich wydarzeń z tym związanych. W przyszłości chciałaby napisać własną książkę.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu