Płacząc ze śmiechu. „Clifton. Tom 5” – recenzja komiksu

-

Ostatnio trochę narzekałem na Cliftona, że jest nieco przewidywalny, mniej śmieszny i trąci myszką. Pewnie wynikało to z faktu, iż scenariusz przygotował Greg, a ilustracje Raymond Macherot i Jo-el Azara. W tomie piątym znowu przenosimy się do lat siedemdziesiątych i czasów, kiedy za serię wizualnie odpowiadał Turk, a historie wymyślał Bob de Groot. Z tą parą spotkaliśmy się już w pierwszym, naprawdę dobrym albumie. 
W środku 

Komiks standardowo otwiera wstęp na temat autorów, z którego dowiadujemy się, że wcześniejszy rysownik, Raymond Macherot, przeszedł do konkurencji, porzucając serię. Greg próbował wydać coś z Jo-el Azarą, ale ten po jednym opowiadaniu nie chciał kontynuować pracy. Tytułowy Clifton został więc sierotą. W 1970 roku szef wydawnictwa zaczął rozmowy z Bobem de Grootem i Turkiem. Obaj dali się już poznać jako niezwykle kreatywny duet tworzący zabawne historyjki. Długo nie zwlekali z decyzją o podjęciu współpracy i zaczęli przygotowywać swoje pierwsze historie. To za ich sprawą w komiksie zaczęły pojawiać się ważne postacie drugoplanowe i… piękne samochody. W ten sposób de Groot pokazał swoją miłość do motoryzacji i wyścigówek. 

Komiks rozpoczyna dość długi Chichoczący złodziej. W mieście dochodzi do zuchwałych napadów, a ich znakiem rozpoznawczym jest śmiech jednego z gangsterów. Głośny, dosadny i bardzo irytujący. Do złapania sprawców oddelegowanych jest zastęp policjantów, którzy są dość nieskuteczni w swoich działaniach. W momencie, gdy na scenę wkracza Clifton, sprawy nabierają tempa. 

Pseudonim Lord X to historia niczym z filmu sensacyjnego z lat siedemdziesiątych. Porwania, uwalnianie z więzienia, statki, helikopter i pościgi samochodowe. Clifton, niczym James Bond używa nowoczesnej technologii, wykazuje się nadludzkim sprytem i talentem. To jedna z niewielu opowiastek, gdzie główny bohater nie balansuje na cienkiej granicy pomiędzy byciem super śledczym a totalnym fajtłapą. Owszem, jest jak zwykle zabawnie i agentowi nie wszystko wychodzi, jednak liczba wpadek nie dorównuje tym z innych historii. 

W trzeciej części, Sir Jasonie, pod opiekę Cliftona dostaje się wybitny, świetnie wyszkolony i genialnie przygotowany agent, który ma jednak pewien problem. Kiedy robi się gorąco, panikuje i nie jest w stanie nic zrobić. Sparaliżowany strachem unika konfrontacji, chowając się niczym żółw w skorupce. Clifton za punkt honoru bierze sobie doprowadzenie Jasona do pionu. Co z tego wyniknie? Musicie sami się przekonać. Ja mogę zapewnić, że jest niezwykle śmiesznie, trochę jak w zwariowanej komedii. 

Album wieńczy Ten drugi Wilkinson, rozdział zdecydowanie krótszy, w którym pierwsze skrzypce odgrywa służąca Cliftona – Miss Partridge. Mam wrażenie, że powstał on po to, żeby umocnić jej pozycję w serii. To udana i przewrotna historyjka, pełna humoru i zabawnych sytuacji, stanowi świetne zakończenie tomu piątego. 

Dobrana para

W najnowszym  tomie Cliftona czuć chemię pomiędzy scenarzystą i rysownikiem. Świetnie napisane i zabawne historyjki, pełne trafnych obserwacji zostały podane w bardzo przyjazny sposób. Lekturę często przerywały mi salwy śmiechu. Pomijam nabijanie się z niefrasobliwości angielskiego agenta, bo to znamy z wcześniejszych albumów. Ten tom obfituje w dużą dawkę genialnych żartów słownych, często odwołujących się do stereotypowych przywar Anglików, co w dzisiejszych czasach zapewne by nie przeszło. Belgijscy autorzy naśmiewają się z ich nawyku picia herbaty, umiłowania do królowej czy niechęci do Francji i wszystkiego, co stamtąd pochodzi. Widać, że podczas tworzenia kolejnych kadrów, panowie świetnie się bawili i łatwo ze sobą dogadywali. Na przekroju wszystkich wydanych komiksów o Cliftonie, pokuszę się o stwierdzenie, że ten duet twórczy poradził sobie z przygodami agenta najlepiej. Wzajemnie wspaniale się uzupełniają na wszystkich płaszczyznach. Jest to szczególnie widoczne na tle poprzedniego tomu, w którym ani kreska nie była tak dojrzała, ani fabuła tak zabawna i wciągająca. 

Wrażenia

Piąty album o Cliftonie jest chyba najlepszy ze wszystkich wydanych przez Egmont. Najśmieszniejsze żarty, najbardziej przemyślane historie, świetne ilustracje i scenariusz. Podczas lektury bawiłem się wyśmienicie, uśmiałem do rozpuku i o to właśnie chodzi. Greg i Turk to twórcy, którzy świetnie się uzupełniają i tworzą spójną i wciągającą historię. Mogą ją czytać osoby w każdym wieku. Ci młodzi być może nie zrozumieją wszystkich żartów, ale porwie ich fabuła. Starsi docenią i treść, i ukryty w komiksie humor. Jedyne, czego troszkę mi brakowało, to bardziej rozbudowanych materiałów dodatkowych. Te zazwyczaj są niezwykle interesującym źródłem informacji o autorach czy kulisach powstawania komiksu. Tym razem jest ich znacznie mniej niż w poprzednich albumach i pozostawiają spory niedosyt u czytelnika. Egmont jak zwykle zadbał o wysoką jakość wydania komiksu. Na półce cała seria prezentuje się okazale. 

Pamiętajcie, że przygody Cliftona możecie czytać w dowolnej kolejności. Myślę, że rozpoczęcie właśnie od piątego tomu jest świetnym pomysłem. Wiem, że wiele osób może mieć poczucie, że tak nie powinno się robić, ale przypominam, że seria nie jest publikowana według daty powstawania. Jestem zatem bardzo ciekaw czy będzie kontynuowana. Wszak pozostały tylko dwie, nieprzetłumaczone na język polski historie opowiadające o przygodach angielskiego agenta. Mam nadzieję, że doczekamy się tomu szóstego, wieńczącego całość. A może ktoś podejmie się napisania i narysowania kolejnych odsłon Cliftona

Podsumowując, to jeden z najlepszych albumów serii, który po prostu trzeba przeczytać. Jest dojrzały, przemyślany i pełen genialnych żartów. 

Clifton T.5 - zdjęcie 1Tytuł: Clifton. Tom 5

Scenariusz: GregBob De Groot

Ilustracje: Turk

Liczba stron: 176

Wydawnictwo: Egmont

 

podsumowanie

Ocena
10

Komentarz

Zabawnie, zwariowanie. Clifton w szczytowej formie. 

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Zabawnie, zwariowanie. Clifton w szczytowej formie. Płacząc ze śmiechu. „Clifton. Tom 5” – recenzja komiksu