Nie tylko „piu piu” w kosmosie. „Zgiełk Wojny”– recenzja serii

-

Przygody Hana Solo czy kapitana Kirka potrafiły zrodzić w fanach science fiction miłość do statków kosmicznych. Jeżeli chaotyczne walki X-Wingów i Tie Fighterów wzmagają emocje, ale u czytelnika pojawia się ochota na lasery, które nie wywołują dźwięków w przestrzeni kosmicznej, oraz okręty płonące póki nie spali się całe powietrze, to cykl Zgiełk Wojny nada się wyśmienicie do zaspokojenia potrzeby obcowania z czymś bardziej realistycznym. Wyślijcie kod omega, ponieważ przepadniecie w tej serii.

Seria opowiada historię sektora Victorii, do którego należał ważny szlak handlowy, pełen tuneli czasoprzestrzennych. Potęga planety zakończyła się wraz z najazdem Dominium Zjednoczenia Ludowego, wspieranego przez Cesarstwo Tilleke. Walka o sektor była niesamowicie zaciekła i pełna zwrotów akcji.

Fabułę podzielono na trzy tomy w taki sposób, że nie pojawił się problem typowy dla drugiej części, czyli niepotrzebne zapychanie historii i wodolejstwo, bowiem w różnych cyklach to, co najważniejsze często dzieje się na początku i końcu. Kennedy Hudner rozłożył przygody tak, że za każdym razem wydarzenia są istotne, a nuda wchodzi w grę jedynie po odstawieniu książki.

Nie tylko „piu piu” w kosmosie. „Zgiełk Wojny”– recenzja seriiZnakiem charakterystycznym powieści są bitwy w komosie i zajmują one lwią część fabuły. Historia, w każdym tomie, zawiera potyczki z wrażymi jednostkami, takimi jak pancerniki, niszczyciele czy jeże. Starcia w próżni są bardzo dużym plusem Zgiełku wojny, ponieważ autor dobrze wprowadza czytelnika w świat dronów z kodem Omega, wiecznej drogi, maskowania i masy technikaliów z teleportacją i wykorzystaniem antymaterii na czele. Wszelkie manewry okrętów opisano w taki sposób, że ma się wrażenie śledzenia rozgrywki w szachy. Strategie przeprowadzane są na olbrzymią skalę, a przebieg bitwy jest nie do odgadnięcia. W ogniu walki akcja pędzi na łeb, na szyję, a choćby niewielka decyzja szybko zmienia obecną sytuację. Ponadto Kennedy Hudner bardzo szczegółowo opisuje wszelkie ataki i wymienia ilość wystrzelonych pocisków, a jeśli do celu trafi tylko część z nich to z pewnością wspomni, jaka liczba nie uderzyła we wrogi statek, wymieniając powody takiej sytuacji.

Wojny toczone są głównie przez polityków, a nie kapitanów czy admirałów. Pisarz nie zapomniał o tym fakcie i dlatego też sporo miejsca poświęcił politycznym przepychankom i sojuszom. Czytelnik zagości zarówno w dworskich kuluarach Victorii, w których to królowa, wraz z doradcami, szuka rozwiązania pozwalającego na wyjście z bardzo trudnej sytuacji, jak również na dworze cesarza – zabijającego najbliższych współpracowników człowieka bez skrupułów. Poczynania głów planet są przedstawione równie interesująco, co starcia w przestrzeni kosmicznej, a ukazanie działań rządów w ten sposób było nie lada wyzwaniem, ponieważ wiele osób polityka zwyczajnie nudzi. W Zgiełku Wojny i ten aspekt jest ciekawy oraz wciągający. Zwłaszcza, że wszędzie roi się od szpiegów i spisków. Trudno przewidzieć końcowe rezultaty wszelkich decyzji.

Co ciekawe, pisarz znalazł w swych dziełach miejsce także na zapoznanie czytelnika z kulturą i naturą planet. Sceny odbywające się w górach czy lasach pełnych niebywałych zwierząt (przyjaznych oraz mniej skorych do przytulania), ani trochę nie psują klimatu. Wręcz przeciwnie – dobrze jest odetchnąć od walk i zagłębić się w psychikę bohaterów odpoczywających podczas na przykład pieszych wycieczek. Z pozoru spokojne sceny obfitują także w akcję, a co najważniejsze, przedstawiają przemyślenia postaci, które są interesujące, ponieważ batalie odcisnęły na protagonistach swoje piętno. Kennedy Hudner nie boi się pokazać brutalności boju, dlatego też niektórzy żołnierze przeżywają naprawdę ciężkie chwile.

Nie tylko „piu piu” w kosmosie. „Zgiełk Wojny”– recenzja seriiOdmienne aspekty walk można poznać za sprawą różnych bohaterów. Emily Tuttle jest dowódcą okrętu, Hiram Brill doradcą królowej, a Cookie Sanchez należy do Marines. Dzięki tak różnorodnemu wachlarzowi indywiduów osoba obcująca z książką wie, co to opracowanie strategii i szkolenia w symulatorach, czym przepychanki polityczne i wyprowadzenie przeciwnika w pole, a także jak należy zabijać i ginąć na własnych warunkach. We wszystkich z tych stref, oprócz protagonistów umieszczono sporo interesujących postaci i z pewnością każdy czytelnik znajdzie kogoś, kogo polubi. Bez wątpienia drużyna marines została wykreowana tak, aby wywoływać uśmiech, ponieważ ich hermetyczny świat przepełniono slangiem, dogryzaniem sobie nawzajem oraz obrażaniem wrogów w wymyślny sposób.

Zgiełk Wojny zalicza się do bardzo wyważonych serii, których fabuła toczy się wokół przyziemnych spraw, jak miłość, naziemnych obowiązków, takich jak zaplanowanie obrony swej planety, a także nadziemnych zdarzeń, jak wyprowadzenie składającej się z kilkudziesięciu jednostek floty do odpowiedniego punktu, tak że przeciwnik nie będzie się jej spodziewał. Batalie w kosmosie są opisane wręcz genialnie. Jest to science fiction w bardzo dobrym wydaniu, lecz nienacechowane zbyt mocno naukowym słownictwem, dlatego też zarówno fani nowinek technologicznych, jak i ci bez jakiejkolwiek wiedzy na ten temat będą zadowoleni. Na największą pochwałę zasługują potyczki – opisane tak, że serce bije szybciej, a w tych momentach naprawdę ciężko oderwać się od książki. Tym elementem autor na pewno zaskarbi sobie miłość wielu pogrążonych w lekturze osób.

 

Nie tylko „piu piu” w kosmosie. „Zgiełk Wojny”– recenzja serii

 

 

 

Seria: Zgiełk wojny

Autor: Kennedy Hudner

Liczba tomów: 3

Wydawnictwo: Drageus

 

Artur Sobala
Artur Sobala
Miłośnik dwuznaczności, cytatów, patosu i śmieszkowania. Eskapizm i fantastyka świetnie się uzupełniają, tworząc światy, w których doskonale się czuje. Ma więcej pomysłów, niż zapału, by je zrealizować. Zmienia zdanie częściej niż Kylo Ren.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu