Marna kopia. „Strażnicy Sprawiedliwości” – recenzja serialu

-

Kiedy myślisz, że już nie zobaczysz złego serialu o superbohaterach, okazuje się, iż się mylisz, bo jeszcze po prostu takiego nie znalazłeś. 

Pierwszym serialem, o jakim pisałem na Popbookowniku, był tekst o Dziedzictwie Jowisza, gdzie można było odnieść wrażenie, że dostajemy kopię Ligi Sprawiedliwości z centrum opowieści, jakim stał się konflikt międzypokoleniowy o to, kto ma rządzić. 

Wspominam o tym nie bez powodu, ponieważ to, co twórcy serwują w Strażnikach Sprawiedliwości, jest o wiele bardziej tanie i robione na kolanie niż miało to miejsce w przypadku wcześniej wspomnianej produkcji. Jednak po kolei. 

Poczekajcie, gdzieś to już widzieliśmy… 

Cofnijmy się o czterdzieści lat, kiedy to na Ziemi pojawia się Marvelous Man i dokonuje niemożliwego – zapobiega trzeciej wojnie światowej. Normalnie na tym opowieść mogłaby się zakończyć, a my – zapomnieć. Niestety, nie ma tak dobrze. 

Do herosa dołączają inni, formując przymierze. Pierwszym z nich staje się Knight Hawk. To tylko zwykły człowiek, posiadający intelekt i technologię. Ta mieszanka pozwala na wyrównanie swoich szans w walce, kiedy przyjdzie mu stanąć w szranki z wrogami.

The Speed bywa szybka niczym błyskawica, a Amazing Man to mieszanka wybuchowa, ponieważ dysponuje mocami siedmiu bogów. Nie możemy zapomnieć również o tym, iż w tej drużynie są królowa-bogini, łuczniczka i kilku innych kompanów.

strażnicy sprawiedliwości
Kadr z serialu Strażnicy sprawiedliwości / Netflix

Jednak porządek, którego są strażnikami, nie trwa wiecznie, bo głównodowodzący ma sporo roboty, co nie daje efektów, a przedstawiciele rządów  innych państw, skaczą sobie do gardeł, kiedy coś nie idzie po ich myśli. Knight Hawk postanawia, że musi dowiedzieć się, co jest sercem całego tego bałaganu. 

Pewnie czytając powyższy akapit pierwsze, co przyszło wam do głowy, to: marna kopia Ligi Sprawiedliwości — nie będę i nie zamierzam próbować wyprowadzać was z błędu. Postaci to tak naprawdę niesamowicie nieudana próba  mocnego skopiowania postaci od DC. Jasne, można powiedzieć, że twórcy zrobili własnych bohaterów, wymyślili inne barwy i moce, ale nie da się pozbyć tego poczucia taniej imitacji niezależnie od tego, jak bardzo będą się o to starać. 

Tanio i kiczowato do bólu! 

Przypomnijcie sobie najgorszy, najbardziej beznadziejny serial lub film, który mieliście okazję oglądać w ciągu swojego życia, oraz to uczucie zażenowania, straconego czasu i złości, a następne pomnóżcie tyle razy, aż poczujecie, że macie ochotę wyjść z siebie i strzelić sobie w  twarz. Takie emocje właśnie wzbudzają Strażnicy Sprawiedliwości.

Strażnicy sprawiedliwości
Kadr z serialu Strażnicy sprawiedliwości / Netflix

Naprawdę chciałbym znaleźć coś, o czym można tutaj napisać pozytywnie, lecz wszystko najzwyczajniej w świecie leży i kwiczy. Gra aktorska gdzieś się pojawia, lecz nie na tyle wyraźnie, by móc napisać, że któryś z odtwórców i odtwórczyń głównych ról jakkolwiek się wykazał. Kostiumy są kiczowate, jakby odpowiadały za nie osoby nigdy nie mające do czynienia z doborem ubrań. Nie można zapomnieć także o montażu, który chyba miał uratować scenariusz, ale sam w sobie jest jednym wielkim chaosem, większym od Wielkiego Wybuchu. Mam wrażenie, że osoba za niego odpowiedzialna bawiła się LEGO tak, by instrukcja jak najszybciej wylądowała w koszu. Jeśli spojrzymy na wszystkie występujące w serialu sceny, to po pewnym czasie zauważymy, że brakuje między nimi nawet tak elementarnych składników jak sens i ciąg logiczny, chociaż kadry starają się imitować pewnego typu porządek. 

Była nadzieja, lecz szybko ją straciłem… 

Oglądając pewne produkcje, czasem mamy nadzieję, że z następnymi częściami fabuły, które widzimy na ekranie, będzie lepiej. Podczas seansu Strażników Sprawiedliwości łudziłem się do samego końca, ale prawda jest taka, iż byłem głupcem. 

Strażnicy Sprawiedliwości to ten typ produkcji, który chciałoby się wyrzucić ze swojej głowy i to jak najszybciej. Żebym został dobrze zrozumiany: tego serialu nie da się oglądać i nie polecałbym go nikomu, nawet najgorszemu wrogowi. Ktoś myślał, że miał pomysł na realizację, fabułę i postaci, jednak finalny efekt tych idei powinno się zamknąć w najciemniejszym miejscu, o jakim można tylko pomyśleć. 

Jeśli tego jakimś cudem jeszcze nie widzieliście wspomnianej produkcji na Netflixie, to zróbcie sobie ten prezent i nigdy jej nie oglądajcie. Uratujecie czas, wraz z szarymi komórkami. 

podsumowanie

Ocena
1

Komentarz

„Strażnicy Sprawiedliwości” to produkcja, o jakiej chciałoby się pisać dobrze, lecz niestety jest to niemożliwe, ponieważ nie ma w niej niczego, co można by określić pozytywnym słowem.
Karol Riebandt
Karol Riebandthttp://improbite.pl/
Gość, do którego dzwoni Rick, gdy Morty ma wolne. Maruda i gracz, ale nie pogardzi też dobrym komiksem i książką.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Strażnicy Sprawiedliwości” to produkcja, o jakiej chciałoby się pisać dobrze, lecz niestety jest to niemożliwe, ponieważ nie ma w niej niczego, co można by określić pozytywnym słowem. Marna kopia. „Strażnicy Sprawiedliwości” – recenzja serialu