Emerytowane złole. „Sherlock Frankenstein i Legion Zła” – recenzja komiksu

-

Gdy superbohater o pseudonimie Czarny Młot znika nagle wraz z innymi bohaterami w wielkim wybuchu kosmicznej energii, pokonując Antyboga i ratując Spiral City, Lucy Weber jest tylko dzieckiem. Nie rozumie, co takiego stało się z jej tatą, nie akceptuje faktu, że jego już nie ma, być może dlatego przez większość życia dziewczynie towarzyszy przeczucie, że on gdzieś czeka na ratunek. Pytanie tylko, czy zamierza coś w związku z tym zrobić?
Śledztwo dziennikarskie

Gdy była mała, mama zabroniła Lucy wspominać komukolwiek o tym, czym zajmował się jej tata, z obawy, że jego dawni wrogowie mogą ją skrzywdzić. To, podobnie jak zniknięcie ojca, sprawiało dziewczynce wiele bólu. Lata jednak mijały, a ona rosła, tak samo jak przekonanie, iż historia Czarnego Młota jeszcze się nie skończyła. Że on i jego towarzysze czekają, aby ich uratować. Dlatego gdy bohaterka dostaje od emerytowanego Doktora Stara klucz do tajnej kryjówki taty, czuje, iż w końcu może uda jej się coś zrobić. Jako początkująca dziennikarka wie, że przede wszystkim musi znaleźć dobre źródło informacji. Na początek postanawia odnaleźć największego złoczyńcę Spiral City, tajemniczego, szalonego, żyjącego co najmniej od kilkuset lat geniusza, tytułowego Sherlocka Frankensteina. Problem w tym, że od dawna nikt go nie widział. Dlatego najpierw Lucy musi znaleźć jego byłych popleczników – trafia więc do azylu dla obłąkanych przestępców, żeby porozmawiać z Mektoplazmą. Podążając za poszlaką, dotrze później do Cthu-Lou oraz Metalowego Minotaura. Dość powiedzieć, że dzielną reporterkę czeka wiele niespodzianek.

Emerytury i wspomnienia

Chociaż Sherlock Frankenstein i Legion Zła to komiks superbohaterski, odnajdziemy w nim niewielu samozwańczych obrońców Spiral City. A przynajmniej nie takich, jakich moglibyśmy się spodziewać. Ci, którzy pojawiają się na kartach pracy Jeffa Lemiera i Davida Rubína, lata świetności mają daleko za sobą. Ich spokojne życie emerytów nie wygląda zapewne tak, jakby to sobie wyobrażali – niektórzy zostali zapomniani, inni pracują w prywatnej instytucji, przetrzymującej niegdysiejszych superzłoczyńców. Pozostali obrońcy miasta to starsi wiekiem ludzie, „zawodowo” już nieaktywni, a ich kodeks moralny zdecydowanie uległ przemianie od lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Właściwie ci superbohaterowie pojawiają się o wiele częściej we wspomnieniach niż w rzeczywistości Lucy. Co ciekawe również – miejsce Czarnego Młota i jego towarzyszy pozostało niezapełnione.

Pierwsze skrzypce w Sherlocku Frankensteinie zdecydowanie grają jednak przesłuchiwani przez Lucy superzłoczyńcy. Co ciekawa, to nie ona jest bowiem najważniejsza w tym komiksie, poza pierwszym zeszytem, jej rola to wprowadzanie oraz przedstawianie złoli z tego uniwersum. Tych samych, którzy przy bliższym poznaniu okazują się zaskakująco i wspaniale mało złowieszczy. Niegdyś budzili blady strach, dzisiaj są udręczonymi, zamkniętymi w zdeformowanych, uszkodzonych albo sztucznych ciałach wyglądającymi nieco inaczej niż reszta społeczeństwa ludźmi. Z ich historii wynika nieraz, że weszli na drogę przestępczą nie dlatego, iż byli źli aż tak bardzo, że ta wewnętrzna zgnilizna aż manifestowała się w ich wyglądzie. To skontrastowanie monstrualnego wyglądu z nie takim strasznym wnętrzem naprawdę przyjemnie niuansuje i dekonstruuje opowieści superbohaterskie, obnażając zarazem sztuczność oraz miałkość standardowych fabuł tego typu z czarno-białym, stereotypowym podziałem odzwierciedlonym w projektach postaci.

W komiksie Lemiera i Rubína nawet superbohaterowie niekoniecznie są odpowiednio wysocy oraz przesadnie umięśnieni – poza Młotem, ale on tak jakby nie żyje – większość prezentuje się dość niepokojąco, Wingman ze swoimi malutkimi skrzydełkami czy jego podwładny, Concretestador (aka funkcjonariusz Lopez). Ze wszystkich przestępców tylko zdobiący okładkę tytułowy Sherlock Frankenstein odbiega od standardowego wyglądu złola – jest dobrze ubrany (ma nawet krawat!), wysoki i smukły. Jedyną cechą odróżniającą go od reszty ludzkich bohaterów są łysina, stosunkowo ostre rysy twarzy oraz czerwone gogle. Poza tym, podobnie jak w przypadku pozostałych superzłoczyńsów, nie jest to protagonista inherentnie zły czy zepsuty. Po prostu przeżył traumę i musiał, biedactwo, odreagować.

To jeszcze nie koniec

Sherlock Frankenstein nie zamyka kwestii zaginionego Czarnego Młota oraz jego towarzyszy – Lucy zdobywa wprawdzie wiele istotnych informacji, na tym etapie nie układają się one jeszcze w spójną całość. Wydaje się jednak, że sama zagadka zaginięcia superbohaterów jest jedynie wymówką dla Lemire’a i Rubína, aby pobawić się stereotypowym przedstawieniem samozwańczych, obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami obrońców oraz ich wrogów. A przede wszystkim, żeby zarysować nietuzinkowych złoli. Pozostaje mieć nadzieję, że doczekamy się kontynuacji solowych przygód Sherlocka Frankensteina. Tymczasem czas sprawdzić, co spotkało samego Czarnego Młota, którego losy po zniknięciu opisują osobne, również wydane przez Egmont, komiksy. Tak więc, jest co czytać.

Emerytowane złole. „Sherlock Frankenstein i Legion Zła” – recenzja komiksu

 

Tytuł: Sherlock Frankenstein i Legion Zła

Autor: Jeff Lemiere, David Rubín

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 152

Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu