Dziewczyna i jej robot. „Bumblebee” – recenzja filmu

-

Bumblebee miał być tym dla serii Transformers czym (niemalże) Przebudzenie mocy dla Gwiezdnych wojen. Po wielu rozczarowaniach, filmach tak słabych, że wręcz uwłaczających inteligencji widzów, przyszedł czas na katharsis. Travis Knight – ten ze studia Laika (Koralina, ParaNorman, Kubo i dwie struny) – podjął się naprawdę ciężkiego wyzwania. Wyszedł z niego zwycięsko?
Never gonna give you up

Okej, może trochę was zclickbaitowałam, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak wielkie podziały istnieją w fandomie GW. Wiem też dobrze, że produkcje Michaela Baya mają oddane grono fanów (nawet kilkoro w naszej redakcji!) – stąd powstało ich aż pięć i tych filmów nikt im nie odbierze – jeśli je lubicie, świetnie. Jeśli nie, rozumiem. Bumblebee i tak spodoba się obu grupom!

Dziewczyna i jej robot. „Bumblebee” – recenzja filmu

Nie chcę jednak, żeby ta recenzja opierała się tylko i wyłącznie na porównaniach. Byłoby to nie fair w stosunku do obu podmiotów. Dlatego od razu dodam: w moim przekonaniu jest to soft-reboot, zawiera elementy i nawiązania do poprzednich filmów, ale otwiera nowe ścieżki dla potencjalnych sequeli. Poprawia też wszelkie niedociągnięcia fabularne i techniczne – reżyser i scenarzystka posłuchali fanów i przedstawili nostalgiczną, ale ciekawą i dynamiczną historię.

Starcie tytanów

Film rozpoczyna się wybuchowo – widzowie zostają wrzuceni w sam środek epickiej walki na planecie Transformersów. Bumblebee pojawia się na Ziemi z rozkazu Optimusa; Cybertron został przejęty przez Decepticony i Autoboty muszą się przegrupować. Po serii niefortunnych wydarzeń (khe khe) żółty bot trafia pod dach Charlie – zbuntowanej dziewczyny, która straciła ojca i czuje się osamotniona, wyalienowana z życia swojej rodziny. Potrzebują siebie nawzajem, żeby poradzić sobie z problemami – tak zewnętrznymi, jak i osobistymi. Na drodze stają im dwa okrutne i przebiegłe Decepticony oraz agent Burns (jakże charyzmatyczny Joooooohn Cena!), który prowadzi osobistą wendetę przeciwko Bee.

Dziewczyna i jej robot. „Bumblebee” – recenzja filmu

Akcja i efekty specjalne stoją na najwyższym poziomie. Wszystkie walki mają dynamiczną choreografię, eksplozje są gigantyczne. Od samego początku siedziałam na skraju siedzenia. Dodatkowo widzimy, co się dzieje i możemy śledzić każdą z postaci! Z radością informuję także, że transformacje nie są nieodgadnioną zbitką mechanicznych części latających randomowo po całym ekranie przy akompaniamencie zgrzytów, a ślicznymi i satysfakcjonującymi sekwencjami – jak w zabawkach! Widać tu rękę specjalisty od animacji stop motion – Travis Knight ma wszystko po kontrolą. Bumblebee wygląda świetnie.

W rytmie rocka

Czy istnieje coś takiego jak zbyt wiele nostalgii? Na pewno. Żyjemy w końcu w tym trzydziestoletnim cyklu i dlatego lata 80. są teraz najmodniejsze (vide Stranger Things czy Player One). W przypadku najnowszego dzieła z rodziny Tranaformersów jeszcze odczuwam jeszcze zmęczenia tematem. Nie ma tu niczego oczywistego, właściwie tylko muzyka (baardzo dobra ścieżka dźwiękowa!) daje znać, w jakim okresie dzieje się film. Nie ma smartfonów ani Beats by Dre, ale żadne relikwie z tamtych czasów nie rzucają się nachalnie w oczy. Dzięki temu młodsi widzowie nie poczują się wyłączeni z zabawy. Propsy za pomyślenie o nich – coś miłego dla każdej grupy wiekowej.

Dziewczyna i jej robot

Film ma dwójkę protagonistów: Bee i Charlie. Hailee Steinfeld, którą uwielbiam za bycie Spider-Gwen w Spider-Man: Uniwersum, jest przesympatyczna jako Charlie. To ich interakcje i więź są siłą napędową całej produkcji. Tak sceny akcji, jak i rozmowy wciągają i pozwalają zrozumieć ich motywacje.

Dziewczyna i jej robot. „Bumblebee” – recenzja filmu

Uwielbiam Johna Cenę. Jeśli nie widzieliście Cockblockers – nadróbcie! W Bumblebee gra charyzmatycznego żołnierza; nie sposób go nie lubić, bo jego decyzje mają dobre motywacje… Nawet jeśli działa bez wszystkich koniecznych informacji. Czy możemy dostać film G.I. Joe z nim w roli głównej (źródło pomysłu to Lindsay Ellis i Andre)?

Dwójka Decepticonów: Dropkick i Shatter, też otrzymała od scenarzystki (Christiny Hodson) wyraźne osobowości. Silne, porywcze i bezwzględne – manipulujące sytuacjami i ludźmi. To są odpowiedni antagoniści!

Jestem niezmiernie wdzięczna twórcom Bumblebee za pozbycie się seksizmu, rasizmu i negatywnych stereotypów przy pisaniu dialogów i kreacji postaci. Niby nic i oczekujemy takich decyzji we współczesnym świecie, ale trzeba było sześciu filmów, żeby wreszcie i seria Transformers wkroczyła do XXI wieku. Gratulacje!

Dziewczyna i jej robot. „Bumblebee” – recenzja filmu

Never gonna let you down

Co więcej mogę dodać. Świetnie bawiłam się podczas seansu – nie należy do najoryginalniejszych produkcji roku, ale jest dobra. Bumblebee spełniło wszystkie oczekiwania, jakie wobec niego miałam. Podoba mi się nie tylko w porównaniu z poprzednią serią; podoba mi się jako film i kropka. Mam nadzieję, że doczeka się sequela!

Dziewczyna i jej robot. „Bumblebee” – recenzja filmu

Tytuł: Bumblebee

Reżyseria: Travis Knight

Rok: 2018 (w Polsce 2019)

Czas trwania: 1 godzina 54 minuty

Diana Cereniewicz
Diana Cereniewicz
Science fiction, boks, joga - to ulubieńce. Szczególnie science fiction, ale (często) zdarzają jej się też guilty pleasures w postaci filmów i seriali klasy c. Nie lubi spacerów w deszczu i smętnego gapienia się przez okno.

Inne artykuły tego redaktora

1 komentarz

Popularne w tym tygodniu