Tylko Goku może uratować świat? „Dragon Ball Super: Super Hero” – recenzja filmu

-

Dragon Ball to klasyka anime w Polsce. Każdy dzieciak w latach ‘90 i ‘00 wiedział, co to jest Dragon Ball, Pokemony i Sailor Moon. I, wbrew pozorom, podział nie był tak prosty, jak mogłoby się to wydawać. DB tylko dla chłopców, a SM dla dziewczynek? Otóż nie! Przynajmniej nie w przypadku tego pierwszego. Przygody kosmicznego dzieciaka z małpim ogonem, szukającego tajemniczych Smoczych Kul, choć pełna brutalnych scen walki, często gęsto ciągnących się przez trzy odcinki, miały i mają nadal zagorzałych fanów, niezależnie od płci. I pomimo, iż w dzisiejszych czasach popularność animacji wyraźnie spadła, to w sercach millenialsów miłość i sentyment do Dragon Ball są wiecznie żywe. 

Dzieci Milenium

Sentyment do tego, co znamy z dzieciństwa, ma to do siebie, że często nowe odsłony danego serialu, filmu czy bajki, nas rozczarowują. Nic w tym dziwnego, bowiem młody, pełen zachwytu światem i chłonący nowości umysł dziecka inaczej odbiera rzeczywistość niż krytyczny i bardziej wymagający, doświadczony przez przeżyte lata, umysł dorosłego. Dlatego powrót do produkcji z dzieciństwa, lub też seans nowej jego odsłony, budzą mieszankę skrajnych emocji: ekscytacji, dziecięcej radości na to, co było przez nas tak lubiane, i wątpliwości oraz strachu przed zawodem. 

Z taką właśnie tykającą bombą emocjonalną wkroczyłam do kina. Gdy wraz z wiernym, równie wielbiącym DB, towarzyszem zasiadłam na ogromnej i pustej sali, wymieniliśmy nieco zdziwione spojrzenia. W ciągu dziesięciu minut pojawiło się kilkanaście osób, wszystkie, mniej więcej, w naszym wieku. Dzieci Milenium, następnej generacji, gdy jeden system upadł, a inny się rodził. Czy nasz sentyment do czasów dzieciństwa i uświetlniających go animacji wynika z mniejszej różnorodności programów, do których mieliśmy dostęp? Możliwe. 

– Sami milenialsi. – Szepnął mi na ucho towarzysz. 

Uśmiechnęłam się jedynie, wzruszając ramionami. Co poradzić, każde pokolenie ma swoją kreskówkę.  Nasi rodzice mieli Bajki z Mchu i Paproci, a my Dragon Ball

Rozsiedliśmy się wygodnie. Światła przygasły, a po zapowiedziach nadchodzących produkcji, mogliśmy wyruszyć w mentalną podróż do lat dzieciństwa, kiedy z nosem w kineskopowym telewizorze przeżywaliśmy, wraz z bohaterami, ekscytujące poszukiwania Smoczych Kul. 

Podróż do przeszłości

Dragon Ball Super: Super Hero czasowo umiejscowione jest po wydarzeniach z filmu DB Super: Broly. Młodziutka Pan, gdy nie uczęszcza do przedszkola, trenuje pod bacznym okiem Piccolo, który ponownie wciela się nie tylko w rolę mistrza sztuk walki, ale wręcz przybranego ojca dziewczynki, gdy Gohan poświęca czas nie swojej córce, a nauce. Historia lubi się powtarzać? Najwidoczniej. W tym czasie Songo i Vegeta trenują u Beerusa, jednocześnie pomagając Broly’emu zapanować nad jego siłą. Krilan wstąpił do policji, a Bulma dba o rozwój Capsule Corps. Wszystko wskazuje na to, że w życiu bohaterów zapanował spokój. Jak to stwierdził Gohan, w końcu wszyscy źli zostali już pokonani, po co więc być wciąż gotowym do walki? Jednak, jak to często w takich chwilach bywa, gdy opuści się gardę, chaos chętnie wykorzysta tę nieuwagę, przypominając o sobie. Nie inaczej jest w tym przypadku. Gdy przekonani o braku wszelkich zagrożeń członkowie rodzin Goku i Vegety zajęci są prowadzeniem życia wedle swoich pragnień, potomek jednego z ich przeciwników rośnie w siłę, planując odrodzenie się Red Ribbon i zemstę, której chce dokonać dzięki pomocy zmanipulowanego młodego geniusza, potomka doktora Gero. Wnuk podobno przerósł swego dziadka, jednak istnieje jeden problem – rozchwiany emocjonalnie dr Hedo zafiksowany jest na punkcie superbohaterów. Trzeba więc przekonać go, że Goku, Gohan, Vegeta, Piccolo i reszta heroicznych wojowników to niegodziwi przestępcy. 

Z drugiej strony, jak cienka jest granica między bohaterem zwalczającym zło, a złoczyńcą dążącym do celu, nie myśląc o konsekwencjach, nie patrząc za siebie, na powstałe w walce zgliszcza. 

Przeszłość spotyka teraźniejszość 

Świat się zmienia wraz z kolejnymi pokoleniami i wszelkie produkcje, czy to filmowe, czy też animowane, muszą nadążać, by spełniać oczekiwania wciąż ewoluujących odbiorców. Twórcy Dragon Ball Super: Super Hero najwidoczniej zdawali sobie z tego sprawę, realizując swój projekt. Zręcznie połączono charakterystyczny styl Dragon Ball, nadany przez twórcę mangi, Akirę Toriyamę, oraz efekty komputerowe, widziane wcześniej w grze powstałej na podstawie serii. I choć w paru momentach zdecydowanie wolałabym zobaczyć animację zamiast grafiki komputerowej, w ogólnym rozrachunku uważam ten mariaż wykorzystanych mediów za bardzo udany. 

Nie zawiodły również znane już fanom specyficzne poczucie humoru, mieszające się z patosem walki dobra ze złem, dobrem w dość płynnym rozumieniu tego słowa. To, co bowiem odróżnia produkcje z lat ‘90 od tych dzisiejszych, nie tylko w sferze anime, to skłonienie odbiorcy do zakwestionowania niepodważalnych wcześniej prawd i rozważań na temat ich względności. I, co mnie zaskoczyło, tego typu zabieg został wykorzystany również w najnowszym filmie Dragon Ball. W sposób bardzo subtelny, twórcy zadali widzom pytanie: Czy postacie, które znamy od tylu lat jako obrońców i bohaterów Ziemi, to w stu procentach charaktery pozytywne? Czy ochraniając rodzimą planetę ludzi, w swoim mniemaniu, w rzeczywistości nie doprowadzali często do jej niszczenia? Te liczne kratery powstałe podczas walk, rozbite w drobny mak skaliste klify i wzgórza, jeziora, które wyparowały pod wpływem energii – czy to nie przyczynianie się do niszczenia Ziemi? Czy jest dla nich coś ważniejszego od dumy i chęci osiągnięcia największej możliwej potęgi?

Dobro i zło to pojęcie względne i zależy od wielu czynników. Podobnie jak w dylemacie wagonika, również tutaj określenie tego, co właściwe, stanowi ogromną trudność. Nie spodziewałam się tak głębokiego przekazu po produkcji tego typu. Jednak, tak jak pisałam wcześniej, twórcy zadbali o to, by był on skryty i subtelny, dzięki czemu Dragon Ball zachował swój wyjątkowy charakter. 

Kolejnym zaskoczeniem jest fakt, iż pierwsze skrzypce gra tym razem nie Son Goku, a jego syn,  Gohan, i sprzymierzeniec, Piccolo. Mało tego, oglądający film będą mogli poznać nowe, potężne  formy tych wojowników oraz dowiedzą się, co przez ostatnie lata działo się z tytułowymi Smoczymi Kulami, które w poprzednich produkcjach zeszły nieco ze sceny, a wręcz zostały usunięte głęboko w cień. 

Chińska bajka dla dużych dzieci

Dragon Ball, choć to kreskówka, a te, wedle wielu osób, są dla dzieci, zdecydowanie skierowana jest do dorosłych. To taki prezent od losu i przypominajka dla tych, co dorastali w czasach, gdy wybór programów telewizyjnych raczej nie zachwycał. A by obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu, trzeba było zdążyć wrócić do domu. Nie istniała opcji pauzy, czy też nagrania programu w chmurze, jedynie na kasety wideo, a o platformach streamingowych nikt nawet nie marzył. Ale! Jestem tego pewna, dzisiejsze pokolenie młodych ludzi również będzie się rewelacyjnie bawić podczas seansu. Proste, trafiające do tak licznej grupy odbiorców poczucie humoru, znany i lubiany motyw walki dobra ze złem w celu uratowania Niebieskiej Planety i budzące sympatię różnorodne postacie zapewnią świetnie spędzony czas. 

Nie ma sensu się zastanawiać, czy to produkcja odpowiednia dla dzieci i młodzieży. Tak, jest tam przemoc, nie oszukujmy się, dużo przemocy. Jednak w porównaniu do produkcji, jakich pełno w kinach i telewizji, między innymi typu teen drama, w których przeplata się ona z erotyką, krew się leje strumieniami, a aktorzy w realistyczny sposób odgrywają sceny bójek oraz zbliżeń, nie zawsze za obopólną zgodą, DB to wręcz niewinna kreskówka. 

Ja, bez najmniejszych oporów, polecam Dragon Ball Super: Super Hero zarówno tym starszym, jak i młodszym widzom, chcącym zobaczyć, w jaki sposób Ziemia ratowana jest nie przez legendarnego Son Goku, a przez jego syna, którego kondycja i zapał do walki, jak się większości wydaje, dawno już przepadły.

Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Cinema City.
Kliknij w logo, by sprawdzić repertuar dla Dragon Ball Super: Super Hero.

Tylko Goku może uratować świat? „Dragon Ball Super: Super Hero” – recenzja filmu

Tylko Goku może uratować świat? „Dragon Ball Super: Super Hero” – recenzja filmu

 

Tytuł oryginalny: Dragon Ball Super: Super Hero

Reżyseria: Tetsurô Kodama

Rok premiery: 2022

Czas trwania: 1 godzina 39 minut

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

„Dragon Ball Super: Super Hero” to nowa odsłona będącej klasyką anime serii stworzonej przez Toriyamę. Nastały czasy spokoju, a niespodziewający się już żadnego zagrożenia bohaterowie mogą odetchnąć. Son Goku i Vegeta, z dala od swych rodzin i Ziemi, trenują z Broly’m u Beerusa, Gohan może w końcu być naukowcem, nie wojownikiem. Jedynie Piccolo nie zamierza opuścić gardy. Nie potrafi się cieszyć pokojem? A może słusznie intuicja podpowiada mu, że zagrożenie czai się w ukryciu i czeka na odpowiedni moment?
Paulina Komorowska-Przybysz
Paulina Komorowska-Przybysz
Mól książkowy, marzący o wydaniu własnej książki, zapalony gracz konsolowy i planszówkowy o zapędach artystycznych i zamiłowaniu do rękodzieła. Wychowana na Gwiezdnych Wojnach, Obcym i książkach Stephena Kinga. Trochę roztrzepana, często zbyt szczera i nieustannie ciekawa świata.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Dragon Ball Super: Super Hero” to nowa odsłona będącej klasyką anime serii stworzonej przez Toriyamę. Nastały czasy spokoju, a niespodziewający się już żadnego zagrożenia bohaterowie mogą odetchnąć. Son Goku i Vegeta, z dala od swych rodzin i Ziemi, trenują z Broly’m u Beerusa, Gohan może w końcu być naukowcem, nie wojownikiem. Jedynie Piccolo nie zamierza opuścić gardy. Nie potrafi się cieszyć pokojem? A może słusznie intuicja podpowiada mu, że zagrożenie czai się w ukryciu i czeka na odpowiedni moment?Tylko Goku może uratować świat? „Dragon Ball Super: Super Hero” – recenzja filmu