Mroczne Dusze spodziewanej, hiszpańskiej Inkwizycji. „Blasphemous 2” – recenzja gry

-

O, Pokutujący. Z ramienia Bolesnego Cudu znów kroczysz po ziemi, szukając odpowiedzi, których często nie zrozumiesz, na pytania, jakich nie spodziewałeś się zadać. W swoich wędrówkach przemierzysz miejsca wyśnione przez zamglone umysły wiernych. Spotkasz stworzenia zrodzone z koszmarów, ale jakże niezrozumiałe w zamyśle Cudu. Znajdą się też tacy, co wesprą Cię na Twojej drodze, jednakże pamiętaj, że nie ma nic za darmo, a cena, jaką przyjdzie Ci zapłacić, często nie będzie tak oczywista. O, Pokutujący, witaj ponownie w krainie Custodii.

O, Bolesny Cudzie

O tym, że Blasphemous 2 nadchodzi, wiedzieliśmy już od niemalże dwóch lat, kiedy aktualizacja Wounds of Eventide do części pierwszej wprowadziła trzecie, kanoniczne zakończenie oraz małą zapowiedź kontynuacji, którą mam przyjemność dla was zrecenzować. W sequelu ponownie przyjdzie nam wcielić się w Pokutnika (The Penitent One), a jego pokuta obejmuje przysięgę milczenia oraz ból. Znów przemierzymy zrujnowaną krainę zwaną Custodią, aby zmierzyć się z hordami przeciwników w różnorodnych lokacjach, a każda zwieńczona będzie potyczką z wymagającym bossem. Innymi słowy, dostajemy tu więcej tego, co poznaliśmy w oryginale, podanego ponownie w bardzo przyjemnej, metroidvaniowej formule. Ale czy tylko więcej?

Blasphemous 2
Blasphemous 2

„Dwójka” nie sili się na bardzo drastyczne zmiany, choć zaadresowała większość bolączek poprzedniczki poprzez rozbudowanie dostępnego arsenału broni i modlitw, jak i wprowadzenie systemu pozwalającego na szersze eksperymentowanie w zakresie dostępnych buildów. To chyba największa i najważniejsza zmiana, bo chociaż nowe bronie pozwalają na nie tylko „inne” metody sieczenia złoli, ale też na nowe zagadki środowiskowe, tak struktura mapy i podejście do postępów pozostają raczej takie same. Ba, często nawet zobaczymy znanych z „jedynki” przeciwników. Mają może trochę więcej pikseli na złola kwadratowego, ale ich ataki nie różnią się niczym od pierwowzorów. Ale po kolei.

Daj mi siłę, abym zwyciężał

Skupmy się na razie na nowościach, bo tych, wbrew temu, co widzieliśmy przed premierą na zwiastunach, jest całkiem sporo. Pierwszą rzeczą, którą pochwalili się twórcy, prezentując rozgrywkę, były nowe bronie. Nie dzierżymy już bowiem miecza Mea Culpa, ale na starcie gry dostaniemy do wyboru jeden z trzech dostępnych oręży: uniwersalne ostrze Ruego Al Alba, zsyłające na wrogów ciosy wzmocnione mocą mistycznej krwi; potężną kadzielnicę Veredicto o dalekim zasięgu i z możliwością zajęcia się magicznym płomieniem; oraz rapier ze sztyletem, Sarmiento i Centella, pozwalające na szybkie ataki zasilane energią błyskawic. Najlepiej odnajdowałem się korzystając z ostrza, bo stosuje niemal ten sam zestaw ruchów, co miecz Mea Culpa, ale daleki zasięg i większe obrażenia oferowane przez kadzielnicę zdecydowanie ułatwiały niektóre potyczki. Natomiast przez całe osiemnaście spędzonych z grą godzin, nie potrafiłem się przekonać do ostatniego z wymienionej trójki oręża, ale jak na ironię, najwięcej satysfakcji sprawiały mi zagadki z jego wykorzystaniem.

Blasphemous 2
Blasphemous 2

Bo tak, jak już wcześniej wspomniałem, każda z broni powiązana jest z dedykowanymi zagadkami, poumieszczanymi w świecie gry. Ruego potrafi atakiem z wysokości wysłać falę magicznej krwi, niszczącej specjalne bariery. Za pomocą Veredicto możemy wydobywać dźwięki z dzwonów, które powodują materializowanie się platform lub rozpływanie się drzwi. Z kolei Sarmiento pozwala teleportować się na krótkie dystanse poprzez uderzanie w metalowe lustra. I choć wydają się one na pierwszy rzut oka proste, ukończenie tych zagadek daje masę satysfakcji. Muszę jednak przyznać, że zmiana wybranego oręża za pomocą przycisku powodującego przeskoczenie do następnej broni w sekwencji, potrafiło wywołać niemałą frustrację, kiedy w bardzo wąskim oknie czasowym, na przykład podczas skoku, musiałem przełączyć się na tę trzecią w kolejce, aby wykonać odpowiedni atak. Warto również zaznaczyć, że w zależności od tego, jakiego wyboru dokonamy na starcie, w początkowych etapach rozgrywki będziemy się mogli dostać w inne zakamarki mapy, chociaż pozostałe dwie bronie i tak znajdziemy względnie wcześnie.

Daj mi wiarę, abym czynił

Kontynuując temat zmian, warto zatrzymać się przy całkiem nowym systemie, a mianowicie przy Ołtarzu Łask (Altarpiece of Favours). Ten przejaw woli Cudu zesłanego na Pokutnika to zestaw małych ołtarzyków, które nosi on na plecach, a które mogą stać się źródłem większej siły. Na przestrzeni gry będziemy wchodzić w posiadanie drewnianych figur, a te, umieszczone w ołtarzu, dadzą nam zwiększenie obrażeń konkretnych broni lub efektów, regenerację zdrowia, albo zmniejszenie kosztu modlitw. Co więcej, miejsc w „tryptyku” jest osiem, połączonych w pary, przez co dobranie odpowiednich statuetek może jeszcze bardziej podbić siłę konkretnej broni lub udostępnić nam dodatkowe efekty. Jest to naprawdę przyjemnie zrealizowany system, a szukanie odpowiedniej dla swojego stylu gry kombinacji było nagrodą samą w sobie.

Blasphemous 2
Blasphemous 2

Powracają modlitwy, dając nam dodatkowego asa i pozwalając na inne radzenie sobie z różnego rodzaju problemami. I ponownie, jak w przypadku broni, system ten jest większy i lepiej zrealizowany. W przeciwieństwie do oryginału, zostały one podzielone na krótkie wersety (quick verses) oraz intonacje (chants). Te pierwsze zastępują standardowy atak dystansowy (chociaż ten powraca jako jedna z opcji), umożliwiając choćby wyrzucenie elektrycznego młota czy serii trujących piór. Intonacje natomiast są potężniejszymi atakami obszarowymi lub dłuższymi efektami, na przykład pozwalają przywołać ducha wspierającego nas przez kilkanaście sekund w starciach. W połączeniu z ołtarzem, można tutaj stworzyć build stricte opierający się na magii i walce dystansowej! Doszła również jedna „specjalna” inkantacja, która bardzo ułatwiała rozgrywkę na początku zabawy, ale potrafiła być jednocześnie źródłem frustracji…

Daj mi skruchę, abym się korzył

Wspomniana w poprzednim akapicie „magia” jest jedną z rzeczy ułatwiających generalnie wejście w Blasphemous 2. I bardzo dobrze, bo pierwowzór potrafił być okrutnie irytujący, a czasem nawet niesprawiedliwy. Dostaliśmy kilka zmian i nowości poprawiających ten aspekt, choć niosących pewnego rodzaju konsekwencje. I tak w grze otrzymujemy czar pozwalający na szybki powrót do centralnego „huba”, gdzie możemy zakupić nowe figury do ołtarza, koraliki do różańca, czary, albo zwiększyć nasze zdrowie po znalezieniu odpowiednich przedmiotów. Jednak wracając do miejsca, z którego się przeniosłem, kilkukrotnie zdarzyło mi się nie zmienić czaru na ofensywny i w wirze walki teleportować się ponownie do miasta. Rozumiem, że jest to związane z „kosztem” ferworu, jaki trzeba zapłacić, ale wydaje mi się, że dało się zrobić to lepiej, choćby poprzez dedykowany przycisk na ekranie mapy, lub coś w tym rodzaju.

Blasphemous 2
Blasphemous 2

Do listy ułatwień można również zaliczyć mniejszą liczbę dostępnych przeciwników. I tak, na późniejszych etapach staje się to pewnego rodzaju minusem całej produkcji, kiedy po raz trzeci widzę tego samego oponenta, tylko ze zmienionymi kolorami szat. Ale na pewno jest to lepsza opcja niż wrzucanie teleportujących się duchów z bardzo szybkimi atakami dystansowymi lub tym podobnych. Na tej zmianie, w pewnym sensie, ucierpiał również system egzekucji, ponieważ większość humanoidalnych wrogów jest wykańczana w jednej i tej samej animacji, uwzględniającej pnącza wyrastające z prawej ręki Pokutującego. To jednak niewielki zarzut. Jak wcześniej wspomniałem, część potworów powraca z oryginału, ale ogólny design wszystkiego, z czym przyjdzie się nam zmierzyć, wypada naprawdę bardzo dobrze. Muszę jednak przyznać, że twórcom i tak udało się stworzyć kilku oponentów, przez których chciało się rwać włosy z głowy. I niestety często zdarzało się, że zostałem przyciśnięty do ściany przez jakiegoś mocno „ruchliwego” wroga i utykałem w pętli bycia ciągle odrzucanym, bez możliwości ucieczki.

Podobnie wypadają bossowie. Nie tyle są prostsi od tych spotkanych w „jedynce”, ale na pewno bardziej usystematyzowani. W większości wypadków posiadają pewien zestaw ataków, którego musimy się w ciągu całej walki nauczyć, a kolejne fazy po prostu zwiększają ich intensywność poprzez dodanie fali czy nowego ciosu w sekwencji. Trzeba przyznać, że ukończenie każdej z takich walk dawało odpowiednią satysfakcję. Jest też zdecydowanie mniej potyczek, które wykorzystują motyw „bullet hell”. Starcia raczej skupiają się na wymuszaniu na nas bardziej wykalkulowanych manewrów. Jak to zazwyczaj bywa w przypadku takiej liczby walk, poziom samego wykonania też nie jest do końca równy i niektórzy bossowie są zdecydowanie lepiej zrealizowani niż inni.

O, Bolesny Cudzie

Z recenzenckiego obowiązku muszę wspomnieć o błędach, jakie trapiły mnie w trakcie rozgrywki. Nie były to problemy krytyczne, blokujące dalszy postęp, ale napotkałem ich dość dużo i okazały się na tyle specyficzne, że zapadły mi w pamięć. W kilku arenach bossów zaciął się dźwięk, sugerując dalszą obecność oponenta pomimo zakończonej walki. Jeden z nich, w ramach trzeciej fazy, przekształcał się w dwójkę wrogów i nagle zamiast dwóch pasków zdrowia, na ekranie pojawiły się cztery, nachodzące na siebie w bardzo nieczytelny sposób.

Chyba najbardziej frustrujący problem napotkałem podczas pewnej próby bojowej, do której zostałem teleportowany, a arena pojawiła się przesunięta względem środka ekranu (przyklejona do lewego górnego rogu). Na chwilę straciłem kontrolę nad bezlitośnie atakowaną przez przeciwników postacią, przez co całą walkę rozpoczynałem z połową zdrowia i w bardzo dużym chaosie.

I chyba wisienka na szczycie tego mało chwalebnego tortu: jeden z bossów po zakończonej walce i powrocie na arenę owszem, leżał martwy na podłodze, ale jednocześnie siedział na tronie, tak jak na początku sekwencji, co wprawiło mnie i narzeczoną w bardzo duże rozbawienie.

Grę trapiły też problemy wydajnościowe, przez co w momencie przejścia do nowej lokacji, często obserwowałem spadki klatek do nieprzyjemnego poziomu. Miejmy nadzieję, że wersja na premierę będzie pozbawiona tych bolączek.

Blasphemous 2
Blasphemous 2

Nie są to jednak rzeczy, które miałyby odebrać satysfakcję z obcowania z Blasphemous 2, bo jest to kawał porządnej metroidvanii i każdemu fanowi gatunku sugeruję po nią sięgnąć. Osób zakochanych w świecie wykreowanym przez Game Kitchen nie trzeba przekonywać mówiąc, że to po prostu lepsze pod wieloma względami pierwsze Blasphemous, ale tych, którzy odbili się od „jedynki”, zachęcam do dania „dwójce” szansy, bo jest ona po prostu przystępniejsza. Chociaż, dla jasności, nie liczcie na czytelniejszy sposób przedstawienia historii. Dalej jest enigmatycznie i dziwnie. Postaci spotkane na naszej drodze są bardzo unikatowe, a ich sens – często niejasny. Niemniej ci chcący znaleźć nowy tytuł z tego gatunku, a niespecjalnie zainteresowani fabułą, nie będą stratni, bo przemierzanie Custodii i walka są lepsze niż kiedykolwiek.

Mroczne Dusze spodziewanej, hiszpańskiej Inkwizycji. „Blasphemous 2” – recenzja gry

  • Większa przystępność,
  • Rozbudowany system walki i magii,
  • Modyfikujące różne statystyki ołtarze,
  • Ten sam klimat, co w pierwowzorze,
  • Ścieżka dźwiękowa,
  • Projekty poziomów.

Mroczne Dusze spodziewanej, hiszpańskiej Inkwizycji. „Blasphemous 2” – recenzja gry

  • Mała liczba ruchów nowych broni,
  • Błędy techniczne (wersja przedpremierowa),
  • Powtarzalność przeciwników.

Do przygotowania recenzji otrzymaliśmy kopię gry od Kool Things sp. z o.o.

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

„Blasphemous 2” to kawał porządnej i bardzo przyjemnej metroidvanii. Wprowadzone zmiany sprawiają, że gra jest bardziej przystępna w porównaniu do pierwowzoru, a jednocześnie nie traci swojej unikatowości, próbując wynaleźć koło na nowo. Dodatkowe systemy dodają więcej głębi i różnorodności do tego, co sprawdziło się w „jedynce” i liczę na to, że dzięki temu więcej nowych graczy trafi do Custodii, chcąc zgłębić sekrety Bolesnego Cudu.
Bartłomiej Szary
Bartłomiej Szary
Gdyby nie został informatykiem, najprawdopodobniej zmieniłby imię na Ben i wyjechał na pustynną planetę. Chętnie chłonie wszystko co gwiezdnowojenne i marvelowe. Kolekcjoner gier (planszowych i wideo) oraz zestawów Lego z logiem Star Wars. Prywatnie, adopcyjny ojciec dwójki kociaków.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Blasphemous 2” to kawał porządnej i bardzo przyjemnej metroidvanii. Wprowadzone zmiany sprawiają, że gra jest bardziej przystępna w porównaniu do pierwowzoru, a jednocześnie nie traci swojej unikatowości, próbując wynaleźć koło na nowo. Dodatkowe systemy dodają więcej głębi i różnorodności do tego, co sprawdziło się w „jedynce” i liczę na to, że dzięki temu więcej nowych graczy trafi do Custodii, chcąc zgłębić sekrety Bolesnego Cudu. Mroczne Dusze spodziewanej, hiszpańskiej Inkwizycji. „Blasphemous 2” – recenzja gry