W poszukiwaniu happy endu. „Beacon Pines” – recenzja gry

-

Zapewne nie jest wam obcy tak zwany „kac książkowy” – trudność w powrocie do rzeczywistości po przeczytaniu aż nazbyt wciągającej historii. Osobiście wyróżniam również „kac serialowy” (filmowe występują znacznie rzadziej) oraz „kac cyfrowy”, dotyczący gier wideo. Po raz pierwszy spotkałem się jednak z tak silnym połączeniem różnych form przekazu – za Beacon Pines zatęsknicie na wszystkie wymienione sposoby.

Beacon Pines
screenshot z gry Beacon Pines
Już?

Żadnego wstępu, wprowadzenia, retrospekcji czy krótkiej cutscenki. Nawet menu nie będzie dane wam zobaczyć: po kliknięciu przycisku, plansza tytułowa znika, a na ekranie ukazuje się książka. Bardzo ładnie oprawiona, otwiera się samoczynnie na pierwszej, pustej stronie – rozbrzmiewa ciepły, trochę tajemniczy, kobiecy głos. Słowa dziwnie znajomo brzmiącej narratorki są na bieżąco „pisane” na kartkach. Zaprasza ona gracza do poznania nowej, jeszcze niedokończonej historii. A o czym będzie opowiadać i jaki finał ze sobą przyniesie? Cóż, to się okaże. W książce pojawia się kolorowa ilustracja, która szybko się powiększa, wypełniając cały ekran.

Beacon Pines
screenshot z gry Beacon Pines

Nagle jestem w bardzo kolorowym, pastelowym świecie dwuwymiarowych postaci, jednakże kątowy rzut izometryczny nadaje całemu światu głębi trójwymiaru. Wszystko to przypomina ilustracje z książki dla dzieci, nawet jedyny na ten moment bohater wydaje się infantylny w swym projekcie: antropomorficzny, mały… jelonek? W każdym razie nazywa się Luca: ma małe, rozgałęzione rogi, nosi ubranie i stoi na dwóch nogach. Ach, no i przyniósł kwiaty na grób zmarłego ojca.

Ale o co chodzi?

Wiadomo, nie mogło być zbyt różowo. Oczywiście kilkunastoletni Luca mamy także nie ma – ta zaginęła jakieś sześć miesięcy temu i wszyscy wydają się dziwnie pogodzeni z tym faktem… Ale chłopak ma najlepszego kumpla (chyba rysia?) Rolo, z którym to planuje, jak spędzić rozpoczynające się właśnie wakacje. No bo wiecie, opiekująca się nim aktualnie babcia, nie tryska humorem, a i w całym miasteczku Beacon Pines nie ma za bardzo nic ciekawego do roboty. Ot, sklepik, biblioteka, rynek z fontanną, stara opuszczona fabryka nawozów, w której ktoś prowadzi niebezpieczne eksperymenty na ludziach, mała kawiarnia… Nic specjalnego.

Beacon Pines recenzja
screenshot z gry Beacon Pines

Spacerujemy sobie jako Luca po okolicy, rozpoczynając dialogi z innymi postaciami wyłącznie jednym przyciskiem (w moim przypadku pada), ewentualnie podnosimy jakiś przedmiot. Nie możemy go jednak zatrzymać, bo brak tu ekwipunku. Jednakże drugi z klawiszy, w pewnych konkretnych momentach, pozwala niejako „wyjść” z powrotem do książki i zadecydować o swojej przyszłości. A nawet zmienić przeszłość. Niestety okaże się to konieczne prędzej niż później – kto lepiej nadaje się do uratowania świata niż znudzone nastolatki podczas wakacji?

Wszyscy chcą rządzić światem

W meandry mechaniki wprowadza nas rozentuzjazmowany głos narratorki – tłumaczy ona, czym są znajdowane tu i ówdzie słowa kluczowe (charm) i jak mogą być wybrane, by pokierować zachowaniem bohatera w danym momencie. Oczywiście, pierwsza szansa na rozgałęzienie naszej historii to tak naprawdę samouczek, niemający żadnych większych konsekwencji. Kolejne skrzyżowania (a jest ich około kilkunastu) w znacznym stopniu wpływają na losy nie tylko postaci, ale także całego miasteczka.

gra Bacon Pines
screenshot z gry Beacon Pines

Popołudniowe szwendanie po lesie może zakończyć się drzemką w domku na drzewie, porwaniem, a nawet… śmiercią. Ciekawość wplątuje Lucę i jego przyjaciół w coraz to dziwniejsze wydarzenia, a większość z nich jest bardzo niebezpieczna i nie kończy się dobrze. Zauważa to zresztą głos z offu, co rusz popychając gracza do znalezienia dobrego zakończenia i głośno wyrażając swą frustrację, gdy fabularnie utkniemy w martwym (dosłownie) punkcie. Księga wtedy ponownie się otwiera, a my możemy wybrać czy wrócić do niektórych miejsc w historii i spróbować czegoś nowego. Uciekać zamiast walczyć, odpowiedzieć bardziej agresywnie, skłamać czy rozpłakać się? Wszystko zależy od tego, jakie charms udało się znaleźć po drodze.

Tylko kto go uratuje?

Co prawda te najważniejsze Luca odkrywa podczas dialogów, jednak pozostałe będą wymagały sporo klikania w najróżniejsze regały, stoiska, grządki kwiatów – charms mogą się kryć dosłownie wszędzie. Już wiem (po szybkim zerknięciu na listę achievementów, że choć odblokowałem wszystkie ścieżki zakończeń, to wciąż brakuje mi kilku słów kluczowych. Przez trzy bardzo długie wieczory zagłębiałem się w poplątaną jak fabuła Mody na sukces historię miasteczka Beacon Pines, aż w końcu znalazłem jeden, jedyny i właściwy happy end. No, przynajmniej taki, w którym wszyscy żyją i nie są niewolnikami.

Tylko co z tego, skoro momentalnie po napisach końcowych nadszedł potrójny kac? Przez wiele godzin ten tytuł nie był dla mnie wyłącznie grą wideo, gdzie odpowiadam za czyny i słowa głównego bohatera. W znacznej części to także świetny, animowany serial oraz (dzięki rozbudowanym dialogom pozbawionym dubbingu) naprawdę wciągająca powieść.

Beacon Pines to kolejny dowód, że nie należy skreślać małych producentów i skupiać się tylko na marketingowych kolosach klasy AAA. Nie sądziłem, że klikanie w kółko jednym przyciskiem i bieganie po dwu i pół wymiarowej, pastelowej mapie przyniesie mi tyle radości. A ten suspens i tajemnica, odkrywanie kolejnych ścieżek i rozwiązywanie zagadek pozostałych mieszkańców… Fabularny majstersztyk, dopełniany przez klimatyczną muzykę, zmieniającą się wraz z rozwojem wydarzeń.

Krok za krokiem, wspomnienie za wspomnieniem. „South of the Circle” – recenzja gry
  • wciągająca fabuła,

  • nieskomplikowana mechanika rozgrywki,

  • narratorka historii nieświadoma jej zakończenia.

Krok za krokiem, wspomnienie za wspomnieniem. „South of the Circle” – recenzja gry
  • brak polskiej wersji językowej to tak naprawdę jedyna wada.


podsumowanie

Ocena
10

Komentarz

Jedyny w swoim rodzaju. Pewne z zakończeń, nieco ironicznie, sugeruje drugą część… A może to nie był żart i naprawdę dostaniemy sequel? Będę pierwszy w kolejce!
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Jedyny w swoim rodzaju. Pewne z zakończeń, nieco ironicznie, sugeruje drugą część… A może to nie był żart i naprawdę dostaniemy sequel? Będę pierwszy w kolejce!W poszukiwaniu happy endu. „Beacon Pines” – recenzja gry