Zdecydowanie wolę tytuł Queer Eye niż spolszczone Porady różowej brygady, który trochę mnie odstraszył. Gdyby nie polecajki przybliżające formułę programu, prawdopodobnie nie zaczęłabym go oglądać, a obecnie jest on moim ulubionym show dotyczącym metamorfoz.
Odkrywcze? Niekoniecznie
Netflixowe Queer Eye jest odświeżoną wersją programu Queer Eye for a Straight Guy emitowanego na kanale Bravo w latach 2003–2007. Formuła była niemal taka sama, pięciu gejów przeprowadza kompleksową metamorfozę heteroseksualnego mężczyzny. W oryginalnym składzie byli to: Kyan Douglas (fryzura i pielęgnacja), Jai Rodriguez (kultura masowa), Ted Allen (sztuka kulinarna), Thom Filicia (architektura wnętrz) i Carson Kressley (moda). W nowej odsłonie pielęgnacją zajmuje się Johnathan Van Ness, kulturą Karamo Brown, kulinariami Antoni Parowski, wnętrzami Bobby Berk, a ubiorem Tan France.
Ach te stereotypy
Potrzeba pięciu gejów zajmujących się, tak zwanymi babskimi sprawami, żeby wyprostować życie zaniedbanego faceta. Taki stereotyp mogliby utrwalać sympatyczni członkowie Fab Five. Ale w nowej odsłonie do metamorfozy nominowani są nie tylko mężczyźni i nie zawsze są to osoby heteroseksualne, a każdy przypadek to okazja do poruszenia ważnych tematów i wyjścia poza utarte, krzywdzące schematy.
W poprzednich sezonach mogliśmy zobaczyć między innymi siostry prowadzące własny bar barbecue, które dzięki udziałowi w programie zaczęły między innymi sprzedawać swój oryginalny sos. Karamo, jako przedstawiciel czarnej społeczności, skonfrontował się z policjantem, poruszając problem napięć pomiędzy władzami a Afroamerykanami. Natomiast Bobby zmierzył się ze swoją przeszłością i odrzuceniem ze strony chrześcijańskiej społeczności, podczas remontu budynku wspólnoty, do której należy radosna Tammye.
Liczą się emocje
Formuła programu nie zmienia się w czwartym sezonie. Chłopaki wkraczają do domu nominowanej osoby, grzebią w rzeczach, wypytują, często pojawiają się wygłupy i żarty, po czym po kolei zajmują się pomaganiem bohaterowi odcinka. I właśnie o to tu chodzi, o pomoc. Nie mamy tu szczegółowych opisów wyboru dodatków do domu, najnowszych modowych trendów czy skomplikowanych przepisów na wykwintne dania. Oczywiście rady i wskazówki się pojawiają, jednak najważniejszy jest tu proces przemiany, otwierania się, pozytywna energia i to, że Fab Five nikogo nie krytykują, nie oceniają, lecz komplementują i wskazują dalszą, lepszą drogę.
Odcinki trzymają poziom, każdy nowy bohater to kolejna dawka wzruszeń i niesamowite historie ludzi, którzy poświęcają się dla innych. Jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięć. Brandonn, żołnierz na wcześniejszej emeryturze. Na problemy z powrotem do normalnego życia nałożyły się żarty kolegów z armii, że udaje poważny uraz tylko po to, żeby wrócić do domu. Wiem z doświadczenia, że jeśli choroby nie widać na pierwszy rzut oka, ludzie bagatelizują sprawę, a to boli.
Kraina tęczy i jednorożców
W Queer Eye wszystko się udaje, co odbiera mu autentyczności. Bohaterowie nie protestują, gdy pięciu gejów zaczyna przetrząsać szafę, przebierać się w co ciekawsze kreacje, czy myszkować w kuchni. Mało tego, chętnie rzucają się w wir zmian, chłoną wiedzę o pielęgnacji czy ubiorze jak gąbka, a w finale udowadniają, że naprawdę otworzyli nowy rozdział w życiu. Czy mi to przeszkadza? Nie! Bo mimo wszystko dobrze się to ogląda, a po ciężkim dniu w pracy, taka dawka pozytywnych emocji jest na wagę złota. Jednak cały czas czekam na moment, kiedy wielka piątka trafi na trudny przypadek. Ewentualnie w specjalnym odcinku pokaże, że Matt wrócił do flanelowych koszul, a Wanda znów zrobiła w swoim salonie salę do treningów.