Wycieczka krajoznawcza po Pandorze. „Avatar: Istota wody” – recenzja filmu

-

Za możliwość obejrzenia filmu Avatar: Istota wody dziękujemy Cinema City

Jak jest na innych planetach? Jakie niezwykłe krajobrazy skrywają? Czy istnieje gdzieś taka pokryta roślinnością, a nawet zapewniająca schronienie istotom żywym? Jakiego koloru jest na niej trawa, a jakiego niebo? Czy kiedykolwiek człowiek będzie miał szansę poznać odpowiedzi na te pytania? Czy będzie dane mu to ujrzeć? Obecnie pozostaje to niestety jedynie w sfer ze fantazji, jednak James Cameron dołożył wszelkich starań, by oglądając drugą część Avatara, móc poczuć się jak jeden z pionierów odkrywających obcy świat Pandory. Barwny i piękny, a zarazem dziki i niebezpieczny. Seans jest niczym bezkrwawe łowy. Jednak czy warto wybrać się w tę podróż?

Jake Sully niczym Moby Dick

James Cameron długo kazał nam czekać na kontynuację mającego premierę w 2009 roku Avatara. Warto więc przypomnieć pokrótce, jaką historię chciała nam przekazać w swoim projekcie ta legenda kina. 

Odkryto planetę, na której istnieje życie. Jednak nie to jest najistotniejsze dla wielkich koncernów. Odkryto planetę bogatą w cenne surowce. A jak wiadomo, chciwość to jedna z negatywnych jednak bardzo silnych cech naszego gatunku. Na przeszkodzie ku wzbogaceniu się stoją  na’vi rdzenni mieszkańcy Pandory, istoty większe i silniejsze od ludzi oraz czujące ogromną, wręcz niepojętą dla człowieka, więź ze swoim otoczeniem i zawzięcie broniące swych ziem. Aby eksploatacja była możliwa, niezbędne okazuje się  więc wsparcie wojska. 

Jednym z żołnierzy wysłanych na Pandorę jest Jake Sully, poruszający się na wózku weteran, który zastępuje na tej misji swego zmarłego bliźniaka. Dlaczego on? Bowiem jego DNA jest spójne ze stworzonym dla jego brata niezwykle trudnym i drogim do wyhodowania avatarem pozwalającym wcielić się w na’vi-ego. Sully ma towarzyszyć naukowcom badającym planetę i poznającym zwyczaje autochtonów. 

Jak łatwo się domyślić, jego misja nieco się komplikuje, a sam mężczyzna nie tylko zaczyna czuć się lepiej w ciele avatara niż swoim własnym, ale też zakochuje się w córce wodza okolicznego plemienia. Motyw jak z historii o Pocahontas? Jak najbardziej. Mamy również postać złego, przesiąkniętego nienawiścią do zamieszkującej Pandorę rasy kolonisty, pułkownika Milesa. Jak łatwo się domyślić, najeźdźcy zostają pokonani i odesłani na Ziemię, z wyjątkiem grupy naukowców, a Jake Sully i Neytiri mogą cieszyć się swoją miłością. 

Avatar: Istota wody kontynuuje tę historię, do motywu Pocahontas dodając ten znany z powieści Moby Dick

Samobójczyni bez twarzy. „Utsubora” – recenzja mangi

Minęło kilkanaście lat od wydarzeń przedstawionych w pierwszym filmie. Poznany w poprzedniej części bohater nie tylko został wodzem plemienia i mężem Neytiri, ale również ojcem małej gromadki: dwóch synów i córek. I choć najgorsze minęło, wielkie koncerny nie dają za wygraną i nadal szukają na Pandorze źródeł zysku, co jest ciągłym powodem starć między na’vi i ludźmi z nieba. Mimo to wciąż funkcjonuje stacja badawcza będąca strefą neutralną. 

Pomimo nieustających tarć między stronami konfliktu, w życiu Sylly’ego zapanował względny spokój. Ten stan nie może jednak trwać wiecznie, jego historia bowiem nie wybrzmiała jeszcze do końca, a Jake Sully i Neytiri ponownie zostaną zmuszeni do walki o to, co kochają. Tym razem ich przeciwnicy to niebezpieczna hybryda: posiadają rozum człowieka i ciało na’vi. Elektroniczny zapis umysłów oddziału marines dowodzonego przez pułkownika Milesa został wgrany w stworzone dla nich avatary w jednym celu wytropić i usunąć Jake’a Sully’ego, a dla ich przywódcy staje się to wręcz obsesją. By chronić swój klan i rodzinę, protagonista zmusza bliskich do opuszczenia znanego im leśnego terytorium, szukając azylu u jednego z ludów wodnych. Czy istoty stworzone do życia wśród drzew będą potrafił przystosować się do egzystencji w morskich toniach? 

Nie tylko rozrywka, ale przede wszystkim sztuka

Należy zacząć od tego, że Avatar: Istota wody to film, którego nie ma sensu oglądać w technologii 2D i domowych warunkach. 

Tak jak pierwsza odsłona serii posiada, poza wartością wizualną, całkiem zgrabną, choć niezaprzeczalnie szablonową fabułę, tak w przypadku Istoty wody jest ona wręcz skrawkowa. Scenariusz równie dobrze mógłby zostać napisany przez ucznia szkoły podstawowej. Niemniej w filmie poruszono ważne problemy społeczne. Chodzi przede wszystkim o walkę człowieka z naturą, spowodowaną niegasnącą chciwością i brakiem umiaru w eksploracji, o to, jak koszmarne konsekwencje niesie; walkę człowieka z drugim człowiekiem o przekonania, o wartości duchowe, o to, która rasa/nacja jest lepsza i ważniejsza; nietolerancję względem inności zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Bardzo dobrze został ukazany problem rasizmu, oraz co ciekawsze i często przemilczane jego wielowymiarowość. Widać to w relacji ludzie z nieba i na’vi: obustronna niechęć, często bywa nieuzasadniona i podsyca konflikt, ale również między przedstawicielami tubylców Pandory z ludu leśnego i wodnego.

Rasizm to nie tyle wrogość do konkretnej grupy, a po prostu dyskryminacja rasowa i należy ją potępiać w każdym momencie, niezależnie od tego, w kogo została skierowana. Ostatnimi laty jakby nieco o tym zapomniano, a sam fakt jej występowania stał się dla wielu tarczą, a nawet wymówką, jednak Cameron nie boi się przypomnieć o tym, jak łatwo ofiara rasizmu potrafi sama zacząć przejawiać cechy tej ideologii i jak destrukcyjna są jej skutki. To właśnie ta kwestia stanowi kamień węgielny tej opowieści.

Pierwsze skrzypce w Istocie wody grają przede wszystkim efekty specjalne. James Cameron ewidentnie chciał wycisnąć ostatnią kroplę z możliwości, jakie niesie obecnie technologia w sferze kinematografii. I udowodnił, że są one niesamowite. Zasiadając w kinowym fotelu z założonymi na oczy okularami 3D nie tyle stajemy się widzami seansu filmowego co spektaklu świateł, barw i faktur.

Twórcy wciągają nas do świata Pandory, a to, co zazwyczaj stanowi tło krajobraz otrzymuje tutaj rolę głównego bohatera snutej przez Camerona opowieści. I nie da się ukryć, że jest on piękny, a widz może naprawdę poczuć się jak odkrywca tej odległej planety pełnej niezwykłych i fantazyjnych lokacji, roślin oraz stworzeń wykreowanych w drobiazgowy sposób tak, by mimo swych odrealnionych form, zdawały się być jak najbardziej rzeczywiste. 

Podążając za na’vi, niemal czuje się powiew wiatru na twarzy, ciepło promieni słonecznych i chłód morskiej bryzy, ale również zaczynamy się zżywać z tym światem, odczuwać tę samą więź co jego niebiescy mieszkańcy. Nie da się tego opisać, to trzeba po prostu zobaczyć, przeżyć samemu.

Cameron wraz ze swoją ekipą filmową dokonał tego, co można nazwać magią kina. Ponownie podniósł poprzeczkę w zakresie wykorzystania technologii w kinematografii. Jednak w swej misji ukazania piękna Pandory nieco się zatracił, zwłaszcza podczas pierwszej połowy filmu, której lwią część stanowi ukazanie flory i fauny Pandory, można odnieść wrażenie, że Avatar: Istota wody to nie produkcja akcji sci-fi a film przyrodniczy. Brakowało jedynie narracji Iwony Czubówny w tle. 

Kadr z filmu Avatar: Istota wody
Kadr z filmu Avatar: Istota wody

Dla niektórych będzie to niczym podziwianie dzieła sztuki malowanego kolorami i światłem, jednak pewna grupa odbiorców odbierze to jako lanie wody oraz nudne i niepotrzebne wydłużanie produkcji. 

Skupienie się w większości na tej jednej, wizualnej warstwie stało się dla twórcy mieczem obosiecznym, przekładając się na banalny scenariusz, płytką fabułę oraz niedopracowane charaktery. Niemniej w tym momencie należy zauważyć, iż gra aktorska nie budzi zastrzeżeń. Zachwyca zwłaszcza mowa ciała Zoe Saldana oraz mimika Sigourney Weaver wcielającej się w Kiri, najciekawszą do tej pory postać. 

Tym, co ratuje merytorycznie Istotę wody, są wspomniane wcześniej problemy społeczne, jednak i tutaj widać pewne skazy, choć niewątpliwie Cameron  przedstawia ważne kwestie, momentami robi to niestety zbyt dosłownie. 

Cisza przed burzą?

Jestem rozdarta, bowiem z jednej strony oczarował mnie obraz przedstawiony przez twórców, z drugiej zaś mocno rozczarowuje fabuła. Na kontynuację Avatara czekaliśmy długo, w ciągu tych trzynastu lat był czas na dopracowanie scenariusza. Ta swego rodzaju saga rodu Sullich ma posiadać pięć odsłon, jeszcze trzy filmy przed nami, bez dobrze poprowadzonej historii seria może się stać łabędzim śpiewem Jamesa Camerona, odpowiedzialnego zarówno za reżyserię, jak i scenariusz.

Jednak końcowe słowa głównego bohatera deklarują walkę, a co za tym idzie akcję. Czy w takim razie Istota wody stanowiła jedynie zapowiedź, swego rodzaju wstęp do kolejnych etapów baśni Camerona? Oby tak było. Piękne, kunsztownie zdobione wydmuszki, mające jednak cienką podstawę, cieszą oko, lecz łatwo je stłuc, przez co są jedynie odłamkami skorupki jajka.

Tak samo może się stać z serią Avatar, jeśli nadchodzące odsłony nie będą posiadały lepiej napisanego scenariusza z rozbudowanymi charakterami postaci oraz fabułą, która na ten moment jest bardzo płytka. Jednak wierzę w talent i rzemiosło Jamesa Camerona oraz w to, że jeszcze nas zaskoczy. Na ten moment trudno jest wydać wyrok. Oceny powinny być tutaj dwie za wykonanie i za treść. Wówczas pierwszą byłoby 10, drugą 4, co łącznie daje nam:

Wycieczka krajoznawcza po Pandorze. „Avatar: Istota wody” – recenzja filmuTytuł oryginalny: Avatar: The Way of Water

Rok premiery: 2022

Reżyseria:James Cameron

Czas trwania: 3 godzina 12 minuty

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

„Avatar: Istota wody” to długo oczekiwana kontynuacja hitu z 2009 roku, który znacząco wpłynął na rozwój produkcji 3D i zrewolucjonizował rynek filmowy. James Cameron kolejny raz  udowadnia, że jest mistrzem tworzenia obrazów z użyciem efektów specjalnych, przenosząc widza na odległą Pandorę zamieszkiwaną przez na’vi. Ponownie spotykamy Sully’ego i Neytiri, poznajemy również ich dzieci. Tym razem widz ma możliwość odkryć zarówno odmęty barwnej puszczy, jak też pełne życia morskie otchłanie. „Istota wody” to spektakl form, barw i świateł, zapierający dech w piersi, poruszający również istotne problemy społeczne, w którym jednak piętą Achillesa jest płytki scenariusz. 
Paulina Komorowska-Przybysz
Paulina Komorowska-Przybysz
Mól książkowy, marzący o wydaniu własnej książki, zapalony gracz konsolowy i planszówkowy o zapędach artystycznych i zamiłowaniu do rękodzieła. Wychowana na Gwiezdnych Wojnach, Obcym i książkach Stephena Kinga. Trochę roztrzepana, często zbyt szczera i nieustannie ciekawa świata.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Avatar: Istota wody” to długo oczekiwana kontynuacja hitu z 2009 roku, który znacząco wpłynął na rozwój produkcji 3D i zrewolucjonizował rynek filmowy. James Cameron kolejny raz  udowadnia, że jest mistrzem tworzenia obrazów z użyciem efektów specjalnych, przenosząc widza na odległą Pandorę zamieszkiwaną przez na’vi. Ponownie spotykamy Sully’ego i Neytiri, poznajemy również ich dzieci. Tym razem widz ma możliwość odkryć zarówno odmęty barwnej puszczy, jak też pełne życia morskie otchłanie. „Istota wody” to spektakl form, barw i świateł, zapierający dech w piersi, poruszający również istotne problemy społeczne, w którym jednak piętą Achillesa jest płytki scenariusz. Wycieczka krajoznawcza po Pandorze. „Avatar: Istota wody” – recenzja filmu