Za wszelką cenę. „Miasto niedźwiedzia” – recenzja książki

-

Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Miasto niedźwiedzia, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Sonia Draga.

Nie jestem entuzjastką sportu, szczególnie drużynowego. Dostrzegam w nim głównie pot, krew, łzy i źródło ekspresji toksycznej męskości. A jednak z własnej woli sięgnęłam po powieść, w której na pierwszym planie znajduje się… hokej. „Dlaczego ludzie zajmują sobie głowę sportem? Bo sport opowiada historie” (str. 49) – pisze Fredrik Backman w Mieście niedźwiedzia. Chcąc, nie chcąc, muszę się z nim zgodzić.

W szwedzkim Björnstad „nie ma zbyt wiele do kochania” (str. 55). To niewielkie miasteczko, położone w lasach, z roku na rok coraz bardziej się wyludnia. Do złego stanu rzeczy przyczyniają się między innymi podupadająca ekonomia, deficyt miejsc pracy oraz szerszych perspektyw. Ale jego mieszkańcy mają w sobie coś, czego brakuje innym – jak przystało na prawdziwe niedźwiedzie1, niestraszne im chwilowe ochłodzenia. Szansy na ponowny rozkwit upatrują w miejscowej drużynie hokeja. To dzięki sukcesom grupy nastolatków prowincjonalne Björnstad ma okazję wstać z kolan. Na stanowczo zbyt młodych barkach spoczywa niebotyczna odpowiedzialność, za którą idą również konkretne przywileje. W Björnstad na każde z ich przewinień patrzy się przez palce. Ale każda społeczność ma swoje granice. Ile można wybaczyć miejscowym bohaterom? Do jakiej tragedii musi dojść, aby mieszkańcy Björnstad przejrzeli na oczy?

Na podstawie Miasta niedźwiedzia powstał sześcioodcinkowy miniserial w reżyserii Petera Grönlunda (w Polsce dostępny na platformie Sky Showtime). Przy jego produkcji brał udział również autor książki. Björnstad zostało sportretowane także w dwóch innych powieściach – My przeciwko wam i Zwycięzcy – w których możemy dowiedzieć się więcej o dalszych losach mieszkańców.

Swój czy wróg?

W powieści Backmana akcja ma miejsce w małej miejscowości, co w dużej mierze determinuje charakter narracji. Pisarz oddaje głos bohaterowi zbiorowemu, czyli społeczności. Tytułowe niedźwiedzie to osoby podłamane trudami życia, ale nie pokonane. Choć mieszkańcy mogliby wyjechać z Björnstad i rozpocząć życie gdziekolwiek indziej, w domach trzyma ich nadzieja, że – zgodnie ze słowami piosenki zespołu Tilt – „jeszcze będzie przepięknie”. Wiara w to, że „pierwsza drużyna, pełna wychowanych u siebie zawodników, znów mogłaby dostać się do pierwszej ligi” (str. 16), zdaje się rekompensować im wszelkie życiowe wyzwania. W końcu, „byłoby po prostu ważne dla gospodarki. Dla dumy, dla przetrwania” (tamże). Ale żeby tak się stało, wszyscy muszą grać do jednej bramki. Jesteś z nami, albo przeciwko nam.

Backman zgrabnie wychwytuje te drobne antagonizmy i stawia przed czytelnikami związane z nimi pytania: Co kształtuje naszą moralność? Co jest silniejsze – wewnętrzny etos czy lęk przed wykluczeniem ze stada?

Potem przychodzi do wydarzeń kulminacyjnych i nic w małomiasteczkowej społeczności nie jest już takie samo.

Hokej jak wiara

Choć w Mieście niedźwiedzia nie brakuje wątków obyczajowych, pierwsze skrzypce gra w nim hokej i jego znaczenie odmienione przez wszystkie przypadki.

„Hokej sprawia ból, wymaga nieludzkich poświęceń, fizycznych psychicznych i duchowych” – czytam już w jednym z pierwszych rozdziałów i przytakuję każdemu słowu – „Łamie stopy, niszczy więzadła, wyciąga z łóżka przed świtem. Pożera cały czas, wysysa wszystkie siły. Więc dlaczego?” (str. 45). Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, Backman przybliża czytelnikom sylwetki kilkorga mężczyzn i młodych chłopców związanych z tym sportem na tyle silnie, że nie da się ich już od niego odseparować.

Dla Amata – syna klubowej sprzątaczki – gra w hokej to sposób, aby wyrwać się z biedy i zapewnić ukochanej rodzicielce godne życie. Kevin Erdahl – jasno płonąca gwiazda juniorów – „wie, czego się od niego oczekuje. (…) po prostu wszystkiego” (str. 15). O jego losie zadecydował pierwszy przejaw sportowego talentu, jaki okazał już w dzieciństwie. A w Björnstad taki dar nie może się zmarnować. Dla siedemnastolatka takie swego rodzaju wyniesienie na piedestał wiąże się z szeregiem konsekwencji. „Ci chłopcy słyszeli o sobie: niedźwiedzie, zwycięzcy, nieśmiertelni” (str. 89) – czytam w powieści i zaczynam rozumieć, co nie jest jednak jednoznaczne z wyrozumiałością dla popełnionych czynów.

Juniorzy z drużyny doświadczają nie tylko ogromnej presji ze strony kibiców, rodziców i trenerów, ale także są adresatami przemocy (zarówno psychicznej jak i fizycznej), toksycznych wzorców męskości oraz braku przyzwolenia na wszelką słabość. Sztafetę toksycznej męskości kontynuują starsze pokolenia – ich rodzice i, przede wszystkim, trenerzy, którzy nierzadko sami mają za sobą karierę sportową.

Czy tragiczne wydarzenia wystarczą, aby ktoś wreszcie przełamał schemat?

Dziewczynom wstęp wzbroniony

W Mieście niedźwiedzia akcja toczy się dość wolno, szczególnie na początku powieści. Czytelnik obserwuje jedną sytuację z kilku punktów widzenia. Dla niektórych może być ich aż za dużo, jednak ci, którzy cenią sobie literaturę głęboko introspektywną, na pewno będą zadowoleni.

Backman nie szczędzi miejsca portretom psychologicznym postaci. Choć bohaterem powieści jest cała społeczność, to nie brak w niej indywiduów, w których umysłowość aż szkoda by było się nie zgłębić. Historie wyróżnionych postaci opowiadane są głównie przez pryzmat sportu i jego znaczenia w życiu każdej z nich.

Wbrew pozorom, w powieści nie brakuje także kobiecej perspektywy, choć od początku powiedziane jest, że hokej to zabawa „nie dla dziewczyn”. W Björnstad nie ma damskiej drużyny i raczej nikt nie dostrzega potrzeby jej tworzenia. Rzecz jasna, nastolatki z miasteczka mogą i powinny interesować się hokejem, jednak lepiej, żeby nie wykraczały poza granice własnych kompetencji. Najlepiej niech zostaną przy fascynacji konkretnymi graczami.

Jednym z ważniejszych wątków fabuły Miasta niedźwiedzia jest victim blaming2, doświadczany przez Mayę Andersson. To piętnastoletnia córka dyrektora sportowego klubu, która wyznaje dość niepopularną opinię: „całe cholerne życie nie musi być hokejem” (str. 39). A jednak interesuje ją jeden konkretny sportowiec. Owszem, chciałaby go poznać, umówić się na randkę i może nawet doprowadzić do czegoś więcej… ale na własnych zasadach, które – niestety – nie zostaną zrespektowane. Tylko kto uwierzy Mayi, skoro „sama się o to prosiła”?

Poznajemy także Mirę Andersson – matkę Mayi i „tę obcą”, która nie rozumie trawiącej miasto hokejowej gorączki. Od życia pragnie „czegoś więcej” niż bycia żoną dyrektora klubu oraz matką dwójki dzieci, ale z czasem Björnstad, niczym głodny niedźwiedź, pożera także jej aspiracje. W momencie, gdy jej córka pada ofiarą przestępstwa seksualnego, czara goryczy zostaje przelana. Mira nie zamierza dłużej milczeć i jest gotowa ponieść konsekwencje zabrania głosu tam, gdzie nie chcą go słuchać.

Nie obwiniajmy sportu

Fredrik Backman stworzył kompleksowy portret małej społeczności stojącej w obliczu trudnej, szalenie niejednoznacznej sytuacji. W Mieście niedźwiedzia nie brak moralnych dylematów, ale także prób przyjrzenia się im z wielu punktów widzenia. To ważna, poruszająca powieść, którą warto czytać w sposób krytyczny i to nie tylko w odniesieniu do środowiska sportowego. Niektórzy z nas mogą mieć precyzyjne wyobrażenie własnego sumienia oraz przekonanie o posiadaniu niezachwianego systemu wartości. Czy jest tak na pewno?

Warto podkreślić, że Miasto niedźwiedzia w żadnym wypadku nie stanowi „rantu” na hokej i sport per se. W fabule wskazano mnóstwo wyjątkowych i wspaniałych aspektów tej rozrywki, takich jak budowanie wspólnoty, kształtowanie charakteru i zaszczepianie młodym ludziom konkretnego etosu. Sam Fredrik Backman kocha sport – o czym wspomina już w dedykacji na początku powieści – i stwierdza, że bez niego wiódłby życie ciche i niesatysfakcjonujące. Fakt, że potrafi wznieść się ponad własne namiętności i spojrzeć na miłość życia krytycznym okiem tylko dodaje powieści unikalnej wartości.

Myślami jeszcze długo pozostanę w Mieście niedźwiedzia i z pewnością zanurzę się w kolejnych historiach z Björnstad.

miasto niedźwiedzia

 

Autor: Fredrik Backman

Tytuł: Miasto niedźwiedzia

Tłumaczenie: Anna Kicka

Wydawnictwo: Sonia Draga

Liczba stron: 483

 


1björn – (szw.) niedźwiedź

2victim blaming – (ang.) ogólnoludzka tendencja do przypisywania ofierze odpowiedzialności za doznane przez nią cierpienie (źródło: https://www.niebieskalinia.pl/aktualnosci/aktualnosci/fenomen-sprawiedliwego-swiata-a-syndrom-obwiniania-ofiary, dostęp: 29.10.2023).

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Jeśli ktoś nie lubi „historii o sporcie”, zdecydowanie poleciłabym mu „Miasto niedźwiedzia”. Spotkanie z powieścią Fredrika Backmana to niesamowita lekcja pokory oraz „nieoceniania książki po temacie”.
Kaja Folga
Kaja Folga
Czarownica od strony matki. Potterhead od 10. roku życia, wciąż rozdarta między Ravenclawem a Slytherinem. Jak przystało na wiedźmę, ma domek w lesie, cztery koty, półki pełne książek i szafki pełne herbaty. Wraz z kolejnymi perełkami popkultury odkrywa nowe tożsamości. Wielbicielka RPG, LARP-ów i sesji opisowych, którym poświęca czas między artykułami. W tekstach przemyca podprogowy przekaz feministyczny, chociaż chętnie zaprasza na obiad.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Jeśli ktoś nie lubi „historii o sporcie”, zdecydowanie poleciłabym mu „Miasto niedźwiedzia”. Spotkanie z powieścią Fredrika Backmana to niesamowita lekcja pokory oraz „nieoceniania książki po temacie”.Za wszelką cenę. „Miasto niedźwiedzia” – recenzja książki