Warszawa tysiąca smaków. „Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia” – recenzja książki

-

W moim domu 365 obiadów za pięć złotych stało na półce zaraz obok Nastolatki gotują, z której to książki moja mama, jeszcze kiedy byłam dzieckiem, często korzystała. Dwie kultowe pozycje, okładka w okładkę. Tę pierwszą zawsze kochałam za absolutnie nieprzystawalne do współczesności przepisy, w których autorka nie używała żadnych znanych mi miar, do tego trudne do rozszyfrowania polecenia i zupełnie odrealnione dla mnie założenia o wiedzy czytelnika. Druga natomiast pełna była fantastycznych receptur rodem z czasów biedy i komuny, gdzie królują margaryna, ocet i majonez.
Kuchenna pisarka

Zawsze kochałam się w stylu, w jakim Lucyna Ćwierczakiewiczowa pisała. Jej przepisy to właściwie krótkie, narracyjne przykazania. Do dziś mam w głowie sposób na zupę szczawiową:

[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”#cc2854″ class=”” size=”18″]Nagotować rosołu i dodać tyle szczawiu, żeby zupa była kwaśna.[/perfectpullquote]

Koniec. Proste? W czasach, kiedy powstawało 365 obiadów…, czyli w połowie XIX wieku, logicznym było, że każda szanująca się gospodyni wie, jak ugotować rosół, dlatego też takie oczywistości pomijano. Dziś przysparza to nie lada kłopotu. Nie mówiąc już o miarach i wagach, których użyto w tej książce — prosto spod zaboru rosyjskiego. Tak więc nie tylko dostajemy szkołę gotowania, ale też niezłą gimnastykę umysłu podczas przeliczania składników.

Kobieta czynu

Dlatego, gdy zobaczyłam, że Wydawnictwo Literackie wydało Panią od obiadów…, serce zabiło mi szybciej. Okazało się, że książka jest dużo lepsza niż się spodziewałam. Autorka, Marta Sztokfisz, włożyła niesamowity wysiłek w odgrzebanie z archiwów tych nawet szczątkowych informacji o Ćwierczakiewiczowej.

Z jednej strony jest to chronologiczny zapis życia najważniejszej kucharki w Polsce, z drugiej – lekcja historii na temat XIX-wiecznej Warszawy. Co prawda odrobinę fabularyzowana biografia, trochę dopowiedziana w miejscach, o których niewiele wiadomo, ale absolutnie w niczym to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie! Lucyna staje się przez to bardziej ludzka, łatwiej nam zrozumieć, dlaczego gdy zmarła zapomniano o jej zasługach, o tym, że nakłady Obiadów przez wiele, wiele lat były większe niż jej bliskiego przyjaciela — Bolesława Prusa. Nagle okazuje się, że ta niewysoka, korpulentna kobieta była jedną z większych orędowniczek praw kobiet, to ona walczyła o ich edukację i samodzielność finansową, jeździła wszędzie, gdzie chciano jej wysłuchać, by uczyć młode panny, jak zakładać własne działalności gospodarcze i sprzedawać to, co wyprodukują. Całą swoją wiedzę przelewała na papier, wydawała książki, broszury i kalendarze, pisała felietony do legendarnego Bluszczu, uczyła o higienie i prowadzeniu domu czy gospodarowaniu pieniędzmi. Wszystko to mogła uczynić tylko dlatego, że wydała 365 obiadów, które przez lata miały ponad 25 wznowień! Kobieta pisząca książkę w połowie XIX wieku była wystarczającym powodem do drwin, a co dopiero książkę z przepisami. Jednak charakter Ćwierczakiewiczowej nie pozwolił jej na stanie się obiektem żartów, zwłaszcza, gdy okazało się, że ludzie chcą słuchać tego, co ma do powiedzenia. Kwestowała, zajmowała się najbiedniejszymi i dziećmi, sama adoptowała dziewczynkę, prowadziła warsztaty i kursy dla panien, a przy tym wszystkim przyjmowała znamienitych gości na obiadach, które trwały godzinami.

Czytając historię życia Lucyny Ćwierczakiewiczowej robi się człowiekowi ciepło na sercu. Bo to właśnie taki model walki o kobiety, jaki do mnie przemawia – edukacja, praca i wzajemne wsparcie. Niesamowita osoba, o której pamięć należy przywrócić, nie tylko dlatego, że potrafiła gotować.

 

Warszawa tysiąca smaków. „Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia" – recenzja książki


Tytuł: 
Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia

Autor: Marta Sztokfisz

Wydawnictwo: Literackie

Liczba stron: 384

ISBN: 978-83-08-06593-8

Ania Minge
Ania Minge
Lubię leżeć i książki. Jak dorosnę to zostanę Rory Gilmore. Albo Lorelai, zależy jak mi się życie ułoży.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu