Polski autor powieści science fiction, polskie studio Starward Industries, polski wydawca 11bit Studios. W końcu, po sukcesie Wiedźmina od CD-Projekt Red, rodzimi twórcy postanowili sięgnąć po innego, bardzo uznanego na świecie pisarza i na pierwszy ogień wybrali drugą książkę w jego dorobku. Napisany w 1964 roku przez Stanisława Lema Niezwyciężony miał dać podwaliny pod pierwszą grę w nowej serii. Premierę zapowiedzianego we wrześniu 2020 roku tytułu kilkukrotnie przesuwano, co nie dziwiło jakoś zbytnio w okresie pandemii COVID-19, dotykało to nawet gigantów branży. Ale w czerwcu 2022 roku produkt wzięła pod swoje skrzydła grupa wydawnicza 11bit Studios, co wyraźnie sygnalizowało jak duże są pokładane w projekcie nadzieje. Czy jednak dzieło młodego studia faktycznie wznieca właśnie płomień nowego, growego uniwersum?
Idąc fotonowym ciągiem
Na wstępie wypada wyraźnie zaznaczyć, że gra powstała na podstawie utworu literackiego. Nie jest to bezpośrednia adaptacja, czego czasem się oczekuje, kiedy dwa dzieła noszą ten sam tytuł (nie mylić z komiksem Roberta Kirkmana). Dzięki temu zarówno osoby zaznajomione z powieścią polskiego fantasty, jak i laicy (tacy, jak ja) będą mogli poznawać tajemnicę planety Regis III i dać się czasem zaskoczyć. Drugą wartą poruszenia kwestią jest to, iż mamy tu do czynienia z tak zwanym symulatorem chodzenia, czyli gatunkiem dość specyficznym, ubogim w akcję, a skupiającym się na opowiadaniu historii i budowaniu świata przedstawionego.
Mając za sobą te dwie, bądź co bądź, znaczące informacje, przejdźmy do meritum. Czy Niezwyciężony dał radę i stanowi porządny start do nowego uniwersum gier? A może jest to dobry punkt to rozpoczęcia swojej przygody z twórczością Lema? Po prawdzie to i tak, i nie. Z jednej strony produkcji udaje się w naprawdę świetny sposób uchwycić klimat przygód w przestrzeni kosmicznej, tak jak wyobrażał je sobie autor te niemalże sześćdziesiąt lat temu. A z drugiej: bolączki wybranego gatunku utrudniają odbiór całości dzieła i chłonięcia go zarówno jako treści science fiction, jak i rozważań nad stawianymi czy to wprost, czy między wierszami, pytaniami o naturę życia lub sens walki.
Przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru
Jak już zostało wcześniej wspomniane, w trakcie rozgrywki przyjdzie nam eksplorować planetę Regis III, poznawać tajemnice dziejących się tam wydarzeń, a czasem nawet podejmować kilka, mniej lub bardziej znaczących, wyborów. Mówimy tutaj o grze skupiającej się na opowiadaniu historii, a ja nie chciałbym ujawniać żadnych twistów fabularnych, więc opinię poświęcę mechanikom, jakości oraz przedstawieniu wszystkiego od strony wizualnej, ograniczając się do informacji przedstawionych w zwiastunach.
Rozpoczynając od mechaniki jest… Tak średnio bym powiedział, tak średnio. Niezwyciężony to sztandarowy przykład walking sima, ze wszystkimi jego bolączkami. Wszystko posuwa się naprzód bardzo niespiesznym tempem, a stopień naszego zaangażowania można mierzyć liczbą obiektów, z którymi weszliśmy w interakcję.
Problem polega jednak na tym, że poza rzeczonym chodzeniem i „używaniem” czego popadnie, nic konkretnego tutaj się nie dzieje. Tu i ówdzie zdarzają/pojawiają się wyreżyserowane sekwencje z konkretnymi celami, ale sporą część czasu przed ekranem spędzimy na kluczeniu po całkiem sporym obszarze i poszukiwaniu dymków, które uraczą nas nową rozmową lub rozważaniem głównej bohaterki. Bo wcielamy się tutaj w postać pani astrobiolog Yasny, załogantki statku Ważka. Towarzyszy nam głos Astrogatora Novika, kapitana naszej misji. Czuć tutaj pewne inspiracje tytułem Firewatch, gdzie jako mężczyzna w kryzysie, podejmujemy się pracy obserwatora lasu, wypatrującego pożarów, a trzon rozgrywki stanowi nawiązywanie relacji z koleżanką z drugiej wieży. Z tą różnicą, że Firewatch skupiał się na emocjonalnej stronie więzi, co dodawało większego ładunku każdej rozmowie. Tutaj dość suche debaty dwóch głosów próbujących zrozumieć naturę obserwowanych wydarzeń wypadły jak średnio udana próba wyjaśniania fabuły graczowi. Ze względu na odgórnie ustaloną relację między Yasną a Novikiem, rozwój emocjonalny jest nieobecny. Dość regularnie dostajemy do wyboru opcje dialogowe, często związane z decyzjami fabularnymi. Ale równie często odnosiłem wrażenie, że ich jedyny wpływ na faktyczną fabułę to kwestia otrzymania jednego lub drugiego osiągniecia na Steam.
I niestety na tym kwestie rozgrywki się w praktyce kończą. Owszem, czasem zamiast chodzić, przyjdzie nam jeździć łazikiem, w którym za to widoczność jest często tragiczna, a jego prowadzenie nie lepsze, ale zabrakło czegoś, co urozmaiciłoby ciągłe rozbudowanie naszego dziennika o kolejne wpisy fabularne. Nawiązując do innej produkcji z tego gatunku, Deliver us the Moon, gdzie trzon zabawy stanowiły różnego rodzaju zagadki środowiskowe, tutaj największym wyzwaniem zazwyczaj jest znalezienie punktu na półce skalnej, gdzie można się wspiąć. Niezwyciężony bardzo na tym cierpi, bo choć momentami czułem ten niewielki zastrzyk adrenaliny, wywołujący u mnie chęć poznania dalszych losów bohaterki, tak zazwyczaj ten ogienek szybko gasł przytłoczony monotonią. A wielka szkoda. Chociaż od czasu do czasu dostajemy do ręki jakieś urządzonko, które na moment wprowadzenia fabularnego ma jakieś faktyczne zastosowanie, jak skaner czy telemetr, ale później służą one raczej do szukania znajdziek do osiągnięć.
Wizjonerstwo jutra
To, co natomiast zasługuje na mnóstwo pochwał, to odtworzenie wizji Stanisława Lema. Autorzy powieści z lat sześćdziesiątych wyobrażali sobie przyszłość przez pryzmat ówczesnej technologii. I tak, statek kosmiczny to taka bardzo klasyczna rakieta. Mniejsze, osobowe „latadła” to te zakorzenione w popkulturze spodki. Komputery pracują na taśmach. Wszystko ma taki industrialny design, z mocnymi zaciekami myśli technicznej bloku wschodniego. Ogromne transportery, lewitujące nad piaskami planety, czy chodzące na pajęczych nogach Antymaty zawsze przyjemnie się ogląda, chociaż zazwyczaj stanowią zakopany element wystroju otoczenia. Bardzo trudno nie szukać tutaj inspiracji w Falloucie, Bioshocku czy wydanym niedawno, a pozostającym w podobnej tematyce, Starfieldzie, gdzie każdy z wymienionych tytułów uderza w podobne, retrofuturystyczne tony.
Jedyny mankament całej tej wizji to widoczna w pewnym momencie niekonsekwencja. Nie wiem, jak wyglądało to w literackim oryginale, ale w pewnych momentach zyskujemy dostęp do zapisków niektórych maszyn. Oglądamy je w formie specyficznych kliszy, przedstawiających kluczowe momenty. Natomiast są to szkice, a nie spreparowane na silniku gry obrazy lub coś podobnego, co wybijało mnie trochę z immersji całego doświadczenia. Poza tym jednym mankamentem jednak, wszystko, co przyjdzie nam zobaczyć w grze, zostało naprawdę porządnie przygotowane i wizualnie cała produkcja trzyma wysoki poziom. Miałem okazję przetestować tytuł zarówno na mocniejszym komputerze, jak i na Steam Decku, i na obu platformach rozgrywka była płynna przy zachowaniu dobrej jakości wizualnej. Chociaż na najwyższych ustawieniach przytrafiały się gdzieniegdzie chrupnięcia. Ciężko mi się natomiast wypowiedzieć o muzyce. Nie zapamiętałem żadnego, wpadającego w ucho fragmentu, ale z drugiej strony – obecność muzyki podczas eksploracji nie irytowała, więc spełniała swoją rolę tła. Innymi słowy, bardzo neutralne wrażenia w tym aspekcie.
Na ekranie optonu
I tutaj niestety trochę zderza się miłość twórców do oryginalnych dzieł, spisanych przez Stanisława Lema, ze ścianą, jaką są oczekiwania współczesnego rynku. Bądźmy szczerzy, wszyscy obecnie narzekają na jakość wydawanych produkcji w porównaniu do ich cen. A jednak od kilku lat nie mieliśmy tak potężnego roku jak 2023. Baldur’s Gate 3, Zelda, Alan Wake 2, Spider-Man 2 – lista pretendentów do gry roku jest naprawdę długa, więc na jej tle ciężko wybić się takiemu tytułowi indie, jakim jest Niezwyciężony. Gra powolna i niestety nie zrealizowana w sposób dostatecznie ciekawy, a jednak przedstawiająca uznaną na całym świecie historię. I co gorsza sprzedaż nie napawa optymizmem.
Ciężko jednak nie docenić trudu, jaki Starward Industries włożyło w stworzenie swojej wizji Lemowskiej przyszłości. Nie uśmiechnąć się na widok paczki Lemów, albo nawiązań do opisywanych przez autora w Powrocie z Gwiazd optonów i lekatnów, będących ówczesną wizją obecnych e-booków i audiobooków. Dlatego smuci mnie, że mało osób zapoznało się z tą produkcją i niestety nie mogę jej też dać jakiejś wysokiej oceny. Najprawdopodobniej koszty produkcji nie zwrócą się i nie mamy co liczyć na kontynuację lub adaptację innej powieści. Nie oczekiwałem może produkcji wybitnej, ale na porządny tytuł, który zachęci kolejne pokolenie graczy do sięgnięcia po książkę, albo chociaż przedstawi podejmowaną historię w sposób ciekawy i angażujący. Niestety, dostajemy tytuł przeciętny, który zginie w gąszczu tegorocznych premier. A wielka szkoda, bo choć sięgnę po skończonej rozgrywce po książkę, tak sama gra by mnie do tego nie zachęciła.
Jest to smutne, bo wiemy, że da się. Mamy przykład Wiedźmina, który stał się polskim popkulturowym towarem eksportowym numer jeden. Trochę zaprzepaszcza się okazja na zbudowanie nowej marki w oparciu o prace innego polskiego fantasty. Gdzieś tam jeszcze majaczy na horyzoncie adaptacja Cyklu Inkwizytorskiego Piekary, ale zwiastuny również zapowiadają średniaka.
I tak powoli ginie ta wizja Polski jako stolicy gamedevu w Europie. Temat ten został zresztą poruszony na łamach portalu CDAction przez Mateusza Witczaka, którego artykuł „Polski Gamedev: Tak dłużej być nie może[i]” z całego serca polecam. Z tą nieco pesymistyczną myślą zostawiam was, ale zachęcam do dania Niezwyciężonemu szansy, pomimo wszelkich moich narzekań.
[i] https://cdaction.pl/publicystyka/Polski-gamedev-Tak-dluzej-byc-nie-moze
- Retrofuturystyczny design wszystkiego,
- Oprawa wizualna,
- Dubbing,
- Generalnie historia,
- Smaczki dla zaznajomionych z twórczością Lema.
- Nieciekawa, monotonna rozgrywka,
- Mało znaczące wybory,
- Muzyka pełniła rolę dobrego tła, ale nic nie zapadło w pamięć,
- Mało satysfakcjonujące zakończenie.
Do przygotowania recenzji otrzymaliśmy kopię gry od https://game.press