Solidna dawka pozytywnej energii. „Queer Eye” – recenzja 5. sezonu

-

Znowu przyszedł czas odmieniania ludzkich żyć i pomocy w radzeniu sobie z różnymi problemami. Piątka świetnych osób powraca w kolejnym sezonie Queer Eye, który znajdziecie na Netflixie pod okropną, polską nazwą Porady Różowej Brygady. Ale nie martwcie się, program nie jest tak tragiczny, jak nasze rodzime tłumaczenie tytułu. Wręcz przeciwnie.
Fab5 na pomoc!

Jeśli nie mieliście do tej pory okazji zapoznać się z Queer Eye i nie bardzo wiecie, o co właściwie w nim chodzi, przybliżę po krótce formułę tego programu. Pięciu gejów odwiedza kilku bohaterów i poddają ich całkowitej metamorfozie. Można pomyśleć, że to typowe show typu makeover, gdzie z brzydkiego kaczątka prowadzący robią najpiękniejszą istotę na ziemi, jednak nic bardziej mylnego. Zmianie ulega praktycznie każdy aspekt życia bohatera – wygląd, za który odpowiadają Jonathan i Tan, wnętrza, będące domeną Bobby’ego, sposób odżywania się – tu w kuchni króluje Antoni, ale także myślenie, w czym pomaga Karamo.

Różni ludzie, różne problemy, różne rozwiązania

Piąty sezon, w odróżnieniu do poprzednich, jest bogatszy o dwa odcinki. W każdym epizodzie poznajemy nową osobę, zgłoszoną do programu przez kogoś z jej bliskiego otoczenia, mającą swoje własne problemy.

Solidna dawka pozytywnej energii. „Queer Eye” – recenzja 5. sezonu
Kadr z programu

Bohaterowie Queer Eye są różni – zobaczymy zatem między innymi pastora geja, pragnącego, by jego parafia stanowiła bezpieczną przystań dla osób ze środowiska LGBTQ+, osiemnastoletnią aktywistkę, walczącą o ochronę klimatu, właściciela podupadającej, kameralnej siłowni, niegdyś bezdomnego mężczyznę, teraz za darmo pomagającego młodym pisarzom rozwijać swój warsztat, DJ-a czującego się gorzej od swoich braci z powodu braku żony i dzieci, matkę zajmującą się domem i chorym mężem, a niemającą czasu dla siebie, czy początkującą lekarkę, starającą się pogodzić życie zawodowe z byciem mamą małej córeczki.

Nie sposób i nie powinno się oceniać historii osób przedstawionych w odcinkach i z tego samego założenia wychodzą członkowie Fab Five. Każda opowieść jest pełna wzlotów i upadków, osobistych problemów oraz tragedii, które w jakiś sposób wpłynęły na to, gdzie bohaterowie znajdują się teraz w życiu, a my niejednokrotnie uronimy łzę, ewentualnie siedem, słysząc, z czym się borykają. Ilu ludzi, tyle przeszkód. Program nie stara się wartościować błędów i lęków, wszystkie są równie ważne.

I właśnie też z tego względu formuła Queer Eye w piątym sezonie nie ulega zmianie. Ponieważ praca, jaką wykonuje drużyna prowadzących, jest potrzebna.

Solidna dawka pozytywnej energii. „Queer Eye” – recenzja 5. sezonu
Kadr z programu

Jonathan i Tan, za pomocą odpowiednich fryzur, ubrań i rad, dodadzą swoim bohaterom pewności siebie, jednocześnie nie gubiąc po drodze ich indywidualizmu i starając się, aby każdy z nich czuł się komfortowo w swoim ciele i nowych ciuchach. Nie znajdziemy tu wciskania na siłę „najnowszych trendów” – wszystko odbywa się w zgodzie z samymi zainteresowanymi, którzy nie mają po prostu wyglądać, a być zadowolonymi z tego, co widzą w lustrze. Bobby zmieni wnętrza nie do poznania – nie tylko mieszkania, ale również kościół czy siłownię, aby miejsca ważne i w których bohaterowie spędzają dużo czasu, stanowiły dla nich jednocześnie spokojną przestrzeń, oazę. Antoni udowodni, że samodzielne gotowanie nie musi być ciężkie, pracochłonne i wymagające wielkiego talentu, a nawet proste danie, jak placki ziemniaczane, jest w stanie przynieść bliskim wiele radości. Karamo natomiast będzie stanowił dla każdego bohatera oparcie, wysłucha ich problemów, obaw i głęboko skrywanych lęków, by potem pomóc im odnaleźć w sobie siłę, uświadomić istotność zaopiekowania się czasem sobą oraz znalezienia balansu, czy konieczność zmiany postrzegania świata i życia.

Miłość, akceptacja i wsparcie

To, co w Queer Eye jest ważne, to fakt, że Fab Five nie ocenia nikogo. Zamiast tego członkowie drużyny dają od siebie mnóstwo miłości, akceptacji i wsparcia, nie zmuszając bohaterów do ogromnych zmian, a jedynie ustawiając ich w odpowiednim kierunku i delikatnie popychając naprzód, by zrobili ten pierwszy krok ku innemu, lepszemu życiu. I chociaż czasem zdaje się to być zbyt idealnie wyreżyserowane, to uważny widz dostrzeże na twarzy siedzącego na krześle fryzjerskim mężczyzny niepokój, gdy Jonathan proponuje mu ścięcie włosów. Problemy bohaterów są natomiast prawdziwe i ludzkie, przez co tak nam bliskie. Czy podopieczni prowadzących wracają do starych nawyków? Nie wiadomo. Ja natomiast lubię wierzyć, że po wizycie piątki gejów faktycznie żyje się im lepiej.

Solidna dawka pozytywnej energii. „Queer Eye” – recenzja 5. sezonu
Kadr z programu

A jest to ważne, ponieważ Queer Eye to typ programu dającego nam solidną dawkę pozytywnej energii po ciężkim dniu. Podczas seansu z telewizora wylewają się ciepło i nadzieja, które chcemy chłonąć całym sobą, pragniemy ufać, że gdzieś tam, za oceanem, są ludzie pełni empatii i radości, gotowi by nas przytulić i wesprzeć dobrym słowem. Że świat wcale nie jest taki zły, wypełniony uprzedzeniami i nienawiścią.

Może to naiwne z mojej strony, ale wierzę w autentyczność Jonathana, Tana, Bobby’ego, Antoniego i Karamo oraz tego, co robią. Z taką świadomością robi mi się milej na sercu.

podsumowanie

Ocena
10

Komentarz

Jeśli potrzebujecie ogromnej dawki ciepła, miłości i pozytywnej energii, „Queer Eye” da wam to wszystko i wiele więcej.
Adrianna Dworzyńska
Adrianna Dworzyńska
Geek i fanatyczka popkulturalna. Fascynatka astrofizyki, miłośniczka wszystkiego, co azjatyckie, a także była tumblreciara. Członkini wielkiej trójki fandomów. Ceni magię ponad efektami, dlatego kocha Doctora Who i Merlina nad życie. Dyrektor ds. Memologii 2.0, śmieszek 24/7, ale przede wszystkim stuprocentowy hobbit - lubi święty spokój, jedzenie i spanie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Jeśli potrzebujecie ogromnej dawki ciepła, miłości i pozytywnej energii, „Queer Eye” da wam to wszystko i wiele więcej.Solidna dawka pozytywnej energii. „Queer Eye” – recenzja 5. sezonu