Reprezentacja osób LGBTQ+ w popkulturze

-

Słyszeliście o wampirach? Wiecie, że nie mają odbicia? Jest taki motyw, że potwory nie odbijają się w lustrach. Ale ja od zawsze myślę, że jest to nie tak, że potwory nie mają odbicia – ale jeśli chcesz sprawić, żeby człowiek stał się potworem, odmów mu na poziomie kultury jakiegokolwiek wzorca. I gdy dorastałem, czułem się takim potworem. Bo nigdzie nie widziałem siebie. Zastanawiałem się, czy coś ze mną nie tak? Skoro całe społeczeństwo zdaje się myśleć, że ludzie tacy jak ja nie istnieją.

Powyższy cytat to słowa pochodzącego z Dominikany pisarza – Junota Diaza – wypowiedziane podczas wykładu, który prowadził dla studentów. To stary cytat, bo z 2007 roku, niestety jest on wciąż aktualny. Popkultura i jej konsumenci oraz konsumentki zdają się tworzyć z pewnych grup społecznych takie właśnie potwory.

Gdy piszę ten felieton, w pamięci mam Pride Month (na Popbookowniku znajdziecie dotyczące LGBT+ topki o serialach, filmach, komiksach i książkach) i coroczną dyskusję na temat obecności w mainstreamowych mediach osób LGBT+, mniejszości etnicznych i innych grup niedoreprezentowanych. Mam też przed oczami całkiem świeży artykuł o Scarlett Johansson i jej rezygnacji z roli transpłciowego mężczyzny w produkcji Rub&Tub. W obu tych przypadkach,to znaczy zarówno dyskusji, jak i aktorki, padały podobne argumenty i, moim zdaniem, podobny brak zrozumienia problemu. Dlatego też spróbuję opowiedzieć o tym, dlaczego reprezentacja jest ważna oraz czemu komentarze typu przecież kolor skóry/orientacja/tożsamość płciowa nie powinny mieć znaczenia są niewłaściwe.

Czym jest reprezentacja?

Odpowiedź na pytanie, czym jest reprezentacja, okazuje się całkiem prosta – w kontekście popkultury reprezentacją nazwiemy przedstawienie jakiejś grupy osób lub osoby w tekście kultury. Ale nie tylko sam fakt pokazania, ale również wykonanie jest istotne. Popkultura ma przecież spory wpływ na to, jak postrzegamy rzeczywistość – jeśli większość dostępnej nam popkultury będzie przedstawiać osoby niebiałe w rolach przestępców, to jako odbiorcy zakodujemy sobie takie połączenie. Oduczenie się tego będzie od nas wymagać wysiłku, a przede wszystkim świadomości, że taki stereotyp został nam wpojony do głów. Nie chodzi tu bynajmniej o to, żeby przedstawiać jakąkolwiek grupę wyłącznie pozytywnie, ale o to, by zachować różnorodność. Dla przykładu – osoby nieheteroseksualne i niecispłciowe w serii Star Trek zdecydowanie nie mają szczęścia: jeśli widzimy postaci biseksualne (Kira Nerys z Deep Space Nine, cesarzowa Gorgiou z Star Trek: Discovery – obie z lustrzanej rzeczywistości), to są one  wyłącznie skrajnie niemoralne i negatywne. Ten chwyt jest stosowany na tyle często, że dorobił się swoich tropów, opisanych szerzej na TV Troopes. Nie biorę tu pod uwagę symbiota Dax, bo to trochę inna sytuacja. Symbiot przyjmuje płeć swojego nosiciela/nosicielki, których w ciągu swojego (symbiota) życia zmienia kilkukrotnie. Takie przedstawienie osób biseksualnych w popkulturze przekłada się na to, jak są one postrzegane w rzeczywistości: stereotypy uprzykrzające im życie są ciągle umacniane przez popkulturę. Gdy Star Trek starał się podjąć tematykę tożsamości płciowej w odcinku The Outcast (The Next Generation, s5e17), zrobił to w sposób, który pokazywał, że tożsamość płciową i orientację można na kimś wymusić, dokładając cegiełkę do sprzecznych z wiedzą naukową stereotypów. W momencie, w którym w końcu postanowiono zmienić trochę przekaz i pokazać pozytywną postać nieheteroseksualną, najpierw Hikaru Sulu w reboocie serii, potem Hugh Culber i Paul Stamets, to znowu wyszło raczej średnio. O orientacji Sulu widz dowie się tylko, jeśli poszuka tej informacji (z filmu wycięto scenę pocałunku). W przypadku Culbera i Stametsa reprezentacja została zrobiona dobrze – to znaczy zostali oni przedstawieni jako pełnoprawni członkowie załogi, a ich orientacja nie stała się jedyną cechą, jaką posiadali. Niestety twórcy uśmiercili Culbera, całkowicie bezsensowną fabularnie śmiercią, sięgając tym samym po niezbyt przyjemny trop, jakim jest bury your gays, czyli zabij/pogrzeb gejów. To taki sposób twórców na to, żeby mieć ciastko (to znaczy przyciągnąć do oglądania serialu osoby szukające różnorodności) i zjeść ciastko (pozbyć się reprezentacji i nie stracić konserwatywnej części widowni). Stamets co prawda przeżył pierwszy sezon, ale nie wiadomo, co spotka go w drugim.

Dlaczego brak reprezentacji jest problemem?

Jak podkreśla brytyjski krytyk filmowy, Richard Dyer: To, jak jesteśmy widziani, częściowo determinuje to, jak jesteśmy traktowani; to, jak traktujemy innych, bazuje na tym, jak ich widzimy; a ten sposób jest determinowany reprezentacją. Tymczasem widzowie najczęściej nie widzą, a jeśli widzą, to nie słyszą nikogo poza białymi, heteroseksualnymi i cispłciowymi mężczyznami. Badanie przeprowadzone przez Uniwersytet Południowej Kalifornii, w którym zespół badaczy analizował filmy i seriale dostępne na amerykańskim w latach pomiędzy 2014 a 2015 rokiem, pokazało, że tylko jedna trzecia postaci, które widz zobaczy i usłyszy na ekranie, to kobiety. Podobny procent przypada na postaci niebiałe, bez podziału na płeć. Natomiast osób nieheteroseksualnych odnaleziono… dwa procent. Dane od 2015 roku mogły się nieco zmienić, ale jeśli nawet, nie była to różnica nie będzie szokująca.  Ta sytuacja jest szkodliwa z kilku powodów. Po pierwsze – osobom z grup niedoreprezentowanych trudniej znaleźć walidację i potwierdzenie, że wszystko z nimi w porządku. Tak jak zauważył Diaz, gdy nie widzimy swojego odbicia w popkulturze, zaczynamy wierzyć, że coś z nami nie tak. Dodatkowo, w przypadku tożsamości płciowej i orientacji seksualnej, brak reprezentacji utrudnia samoidentyfikację, bo osoba poszukująca często nie ma punktu odniesienia. Niedobór różnorodności i reprezentacji szkodzi też odbiorcom nienależącym do żadnej mniejszości; takie spotkanie przez ekran (czy inne medium) często jest pierwszym kontaktem z różnorodnością, jakiego odbiorca czy odbiorczyni doświadcza, i nierzadko rzutuje on na kolejne spotkania. Jeśli odbiorczyni czy odbiorca nigdy się danej mniejszości nie zobaczy przez popkulturę, to znacznie trudniej będzie jej lub jemu zareagować odpowiednio w rzeczywistości. Tu warto nadmienić, że kobiety (które również zostały wymienione w badaniu) nie stanowią mniejszości populacji, jednak są one grupą niedoreprezentowaną w popkulturze, a jeśli już się pojawiają, ich reprezentacja pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jest to temat na inny artykuł.

W czasie rozmów o reprezentacji i jej znaczeniu bardzo często spotykam się z podobnymi do siebie “argumentami” zwolenników jednorodnie białej i heteroseksualnej popkultury. Najczęściej słyszę, że kolor skóry, orientacja, płeć bohatera nie mają znaczenia; bohater ma być dobry. Najczęściej jednak okazuje się, że te cechy są istotne, bo gdy tylko postać odchodzi od kanonu białego, cispłciowego, heteroseksualnego mężczyzny, jej egzystencja musi mieć bardzo dokładne uzasadnienie, a konstrukcja postaci nie może zawierać żadnych niedoskonałości. Miałkie i nijakie postaci pasujące do opisanego kanonu przechodzą bez echa. Wszystkie inne, jeśli tylko zostanie znaleziona w nich jakakolwiek wada, są traktowane jako “wepchnięte na siłę”.  Dodatkowo takie twierdzenie to najczęściej oznaką przywileju – to znaczy, że osoba mówiąca jest przedstawicielem grupy, której brak reprezentacji w popkulturze nigdy nie dotknął, ani niespecjalnie może się tak stać w przyszłości. Niewiele rzadziej spotykam się też z wersją mówiącą, że osoby niebiałe, niehetero, niecis i niemęskie są nam wciskane do gardeł i są niewiarygodne. Niestety żadna z osób, które stawiały taką tezę, nie umiała wyjaśnić, co to tak właściwie znaczy. Czy jeśli w tekście kultury takie postaci występują, to już są wepchnięte na siłę?  A może to oznacza, że jeśli twórcy fundują nam heteroseksualny wątek miłosny w powieści fantastycznej, to on też jest wepchnięty na siłę? Jak to rozpoznać? Oraz dlaczego tak w zasadzie czytając, na przykład, fantastykę, w której częstym elementem jest magia, niewiarygodną z automatu staje się postać, która nie wpisuje się w kanon? Czemu zdziwienie budzą dowódczyni, niebiały mag czy nieheteroseksualny władca? Dzieje się tak z kilku powodów: po pierwsze popkultura przyzwyczaiła nas do konkretnych stereotypów, po drugie zmiany w utartych schematach budzą sprzeciw. Trzecim powodem są uprzedzenia lub strach przed tym, co wydaje się odbiorcy obce i nieznane. A wydaje się obce i nieznane, ponieważ nie jest prezentowane. I koło się zamyka.

Ponad pięćdziesiąt lat temu  Gene Roddenberry – twórca Star Treka, serialu przełomowego (mimo wielu wad) jeśli chodzi o reprezentację etniczną – wypowiedział słowa, które niestety nadal są przerażająco nieaktualne. Mimo tego, że jako gatunek sięgnęliśmy gwiazd, wciąż różnice zamiast radości, wzbudzają lęk i nienawiść.

Ludzkość osiągnie dojrzałość i mądrość w dniu, w którym zacznie nie tylko tolerować, ale cieszyć się różnorodnością w ideach i wśród istot żywych… Ale jeśli nie nauczymy się cieszyć różnicami między ludźmi, na tej planecie, to nie zasługujemy na to, żeby wyruszyć w kosmos i spotkać tę różnorodność, która prawie na pewno tam jest. (Roddenberry)

Anna Kwapiszewska
Anna Kwapiszewska
Gdyby nie czytnik, stos nieprzeczytanych książek dawno stworzyłby gustowny nagrobek. Nie wierzy w guilty pleasure, kocha feminatywy i niebinarne formy gramatyczne, Star Treka, herbatę i erpegi.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu