Podróż przez Śródziemie z Peterem Jacksonem

-

Z pewnością większość miłośników fantastyki bardzo dobrze zna trylogię Władca Pierścieni w reżyserii Petera Jacksona. Jednak nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że od premiery Drużyny Pierścienia – pierwszej części serii, minęło ponad dwadzieścia lat. Jako że trwa redakcyjny miesiąc z klasyką, postanowiłem przyjrzeć się raz jeszcze tym legendarnym filmom i ocenić, czy po latach nadal zasługują na miano arcydzieła w swojej kategorii.
Od czego się zaczęło?

Peter Jackson nie może zaliczyć do udanych początku swojej przygody z kręceniem Władcy Pierścieni, bowiem jego plany wyglądały zupełnie inaczej. W pierwotnym zamyśle reżysera, seria miała składać się z trzech części Hobbita i dwóch Władcy Pierścieni, jednak szybko okazało się, że studio Miramax, w obawie o nieopłacalność produkcji, zrezygnowało z ekranizacji Hobbita. Sam pomysł jedynie dwóch epizodów Władcy Pierścieni również należał do nich, gdyż Jackson od samego początku planował stworzenie trylogii. Szczęśliwie dla Petera, jego przyjaciel zorganizował mu spotkanie z prezesem New Line Cinema, który to zgodził się na zrealizowanie wizji reżysera i przeznaczył na to znacznie więcej pieniędzy. Tak oto rozpoczęło się kręcenie jednej z najambitniejszych i najlepiej wykonanych trylogii w historii kina. Dla wielu zaskakujący jest fakt, że wszystkie części powstały w pojedynczym ciągu produkcyjnym, zajęło to około osiemnaście miesięcy ciągłej pracy na planie filmowym. Z perspektywy czasu wydaje się, iż było to niezwykle duże ryzyko, ponieważ twórcy nie mogli liczyć na opinie widzów i mnóstwo rzeczy robili na ślepo, jednak trzydzieści nominacji do Oscara i siedemnaście wygranych statuetek świadczy o tym, że reżyser doskonale wiedział co robi.

Początek przygody

Tak oto 10 grudnia 2001 roku świat ujrzał Władcę Pierścieni: Drużynę Pierścienia, dopiero wtedy usta niedowiarków zostały zamknięte. Na pewno większość mniej lub bardziej zna fabułę wszystkich części, dlatego też nie będę tworzył żadnych streszczeń, jednak uważam, że warto pochylić się nad kilkoma elementami, które miały bezpośredni wpływ na całokształt filmów. Pierwszym z nich jest niewątpliwie dobór aktorów i ich oddanie całej sprawie. Jak chociażby zaangażowanie Christophera Lee, którego osobista znajomość z Tolkienem była niezwykle pomocna podczas prac. Skoro mowa o oddaniu aktorów, to nie sposób nie wspomnieć o ikonicznych wręcz urazach, jakie odnieśli na planie filmowym. Mamy na przykład Gandalfa (Ian McKellen) uderzającego w belkę znajdującą się w chatce Billba, Mimo bólu nie przerwał on gry, a wszystko wyglądało jak zabawny i zaplanowany gag. Innym przykładem jest większość sytuacji związanych z Viggo Mortensenem. O tym, że podczas kopnięcia hełmu połamał dwa palce, nie muszę chyba nikomu mówić, ale czy wiedzieliście, że aby lepiej obyć się z mieczem, nosił go codziennie przez około trzy miesiące. Takich przykładów mógłbym podawać setki, jednak ich sens pozostaje ten sam, pokazują one oddanie aktorów i poświęcenia na jakie byli gotowi, aby produkcja udała się jak najlepiej.

Rozwiązania wyprzedzające swoją epokę

Gra aktorska oczywiście jest najważniejsza w tego typu dziełach, jednak ciężko nie ulec wrażeniu, że film zyskał naprawdę wiele dzięki mistrzowskiej produkcji. Wszystkie te zapierające dech w piersi pejzaże stanowiły nie tylko tło, ale pobudzały też wyobraźnię widzów, którzy mogli lepiej zobrazować sobie ogrom przedstawianego przez Jacksona Śródziemia. Kolejną sprawą są dobrze zaplanowane sceny nocne, wprowadzające odpowiedni klimat, ale nie ograniczają widoku. Posłużę się tu przykładem bitwy o Helmowy Jar, przeprowadzonej w całkowitych ciemnościach, ale dzięki zastosowaniu niebieskiego filtra, widzowie byli w stanie bez problemu śledzić jej przebieg. Warto tutaj wspomnieć o finałowym sezonie Gry o tron, gdzie byliśmy świadkami walki pomiędzy armią Winterfell i Nocnym Królem, jednak jak pewnie każdy pamięta, pole walki spowijał nieprzenikniony mrok, w którym ciężko było dostrzec cokolwiek. Możemy zatem powiedzieć, że film starszy o około dwadzieścia lat wypadł pod wieloma względami lepiej niż superprodukcja HBO. Warto też wspomnieć, iż większość efektów specjalnych było stworzonych bez użycia CGI (obrazów generowanych komputerowo), co pozwoliło zachować realizm w odtwarzanych scenach.

władca pierścieni
Wydawnictwo Muza
„Mityczność” serii

O ile trylogia Hobbita spotkała się z mieszanym odbiorem, tak z łatwością można powiedzieć, że Władca Pierścieni zaspokoił oczekiwania większości fanów. Nie sposób ulec wrażeniu, że są to filmy, które zapisały się na kartach historii kinematografii i wniosły do niej naprawdę wiele dobrego. Pokazały, iż kino fantastyczne również może stać się poważne i wielowątkowe, a przy tym zapierające dech w piersiach swoim pięknem. Myślę, że nadużyciem nie będzie stwierdzenie, iż od premiery Władcy Pierścieni wszystkie inne filmy fantasy, a zwłaszcza te nawiązujące do Tolkiena, zostaną porównywane do oryginalnej trylogii. Ciężko powiedzieć jednak czy to dobre podejście, Jackson miał do dyspozycji świetnych aktorów, wysoki budżet oraz masę materiału źródłowego, w tym Christophera Lee, znającego pisarza osobiście. Sprawiło, że filmowa adaptacja Władcy Pierścieni stała się niejako tworem legendarnym, od którego wszystko inne jest gorsze, na pewno nie pomaga to przyszłym twórcom oraz samym fanom, blokującym powstawanie kolejnych produkcji o Śródziemiu. Nie ukrywam, że nawiązuję tu do najnowszej produkcji Amazona Rings of Power, próby ukazania wydarzeń z tolkienowskiej drugiej Ery. Spotyka się ona jednak z bardzo zimnym odbiorem ze strony części fanów, głównie ze względu na różnorodność kulturową aktorów. Ja mimo wszystko mocno kibicuję serialowi, ponieważ im więcej o Śródziemiu, tym lepiej.

Filip Linski
Filip Linski
Miłośnik fantastyki, napędzany hektolitrami kawy. Ciągnie go zarówno do mroków lovecraftowego Innsmouth, jak i do piękna tolkienowskiego Rivendell. W prawdziwym życiu zajmuje się fotografią i zwierzętami, a najbardziej lubi łączyć oba te zainteresowania.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu