Kiedy literacki pierwowzór ukazuje się później niż adaptacja. „Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia” – recenzja książki

-

Przez lata żyłam w przekonaniu, że netflixowa antologia animacji Miłość, śmierć i roboty to zbiór dzieł przygotowanych od początku do końca przez studia animacji. Dopiero niedawno dowiedziałam się, iż tak naprawdę scenariusze do kolejnych odcinków powstawały na podstawie wcześniej spisanych tekstów.
Kilka tygodni temu premierę miało polskie wydanie książki zbierającej opowiadania, na których oparto epizody wchodzące w skład pierwszego sezonu. Gdy tylko Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia trafiło w moje ręce, z ekscytacją zasiadłam do lektury. Aha, dla porządku wspomnę, że słowo „opowiadanie” należy tu traktować z pewnym przymrużeniem oka. Dlaczego? Napiszę za chwilę.
Co w mechanizmie piszczy

Czytanie zaczęłam nietypowo jak na siebie, bo od spisu treści. Szybki przegląd tytułów tekstów utwierdził mnie w przekonaniu, że nie najgorzej pamiętam debiutujące przed kilkoma laty epizody. Nazwiska autorów niestety nie powiedziały mi zbyt wiele.

Jak często bywa w antologiach, nie wszystkie utwory podobały mi się w tym samym stopniu. Większość okazuje się wciągająca, klimatem nie ustępująca animowanym adaptacjom. Wśród tekstów dominują opowiadania, lecz w Miłości, śmierci i robotach traficie też na trzy twory spisane niczym sztuki teatralne. Mając za sobą seans wszystkich epizodów, które oparte zostały na tych historiach, nie spodziewałam się fabularnych zaskoczeń, ale mimo wszystko kilka z nich wprawiło mnie w zdziwienie i wyjątkowo zapadło w pamięci.

Książkowy klasizm, czyli o tym, jak Olga Tokarczuk dzieli czytelników na idiotów i elitę

Nie wszystko złoto, co się świeci

Zacznę od niespodzianek negatywnych, by zakończyć pozytywnie. Trzy roboty, tekst stanowiący kanwę dla prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnego odcinka netflixowej adaptacji, ogranicza się wyłącznie do dialogu między postaciami, wyobraźni widza pozostawiając zwizualizowanie tego, co robią bohaterowie. Brakowało mi choćby odrobiny opisu czy, od biedy, didaskaliów, które pomogłyby mi w zobaczeniu tego, co autor miał na myśli. Nawet na pozór prosta rzecz, czyli zestawienie książkowych protagonistów z ich animowanymi odpowiednikami, okazała się trudniejsza niż oczekiwałam, bo tytułowe trzy roboty nakreślono niezbyt wyraziście.

Drugim sporym rozczarowaniem okazało się opowiadanie Pomocna dłoń. W porównaniu z animowaną adaptacją, wypada ono statycznie i mało ekscytująco. Względnie dużo miejsca poświęcono przeszłości protagonistki (względnie – bo zajmuje ona około dwóch stron z sześciu i pół, na które opiewa tekst), a scena stanowiąca punkt kulminacyjny odcinka zostaje zdegradowana do trzylinijkowego akapitu. Odnoszę wrażenie, że ten drobny zabieg odbiera historii cały ciężar i dramatyzm towarzyszące widzom podczas seansu.

Mimo wszystko, było warto

Dość jednak narzekania, bo w oficjalnej antologii Miłość, śmierć i roboty królują teksty dobre, wiernie oddające historie znane z animacji lub je wzbogacające. Na przykład opowiadanie Rybia noc pozwoliło mi lepiej zrozumieć wydarzenia, które oglądałam niegdyś na ekranie. Świadek zaskoczył mnie sposobem opowiedzenia fabuły, choć przyznaję, że świetnie oddał on klimat odcinka. Skuta lodem Sekretna wojna czy utrzymane w cyberpunkowym klimacie Sonnie ma przewagę pozwoliły mi wrócić do jednych z moich ulubionych epizodów, pieczołowicie oddając klimat i dynamicznie opisując kolejne wydarzenia.

Na choćby chwilę uwagi zasługuje wydanie Miłości, śmierci i robotów. Jestem zachwycona zastosowaną grafiką oraz kolorystyką. Tłumaczenie Wojtka Cajgnera czyta się bardzo dobrze, mojej uwagi nie zwróciły też literówki czy błędy składniowe.

Uważam, że recenzowana dziś antologia to interesujący dodatek do netflixowej produkcji, coś, czym powinni zainteresować się nie tylko fani tej animowanej serii. Mam świadomość, że przyrównując książkę do serialu popełniam pewne faux pas, ponieważ teoretycznie to teksty były pierwsze, jednak ukazują się one na długo po premierze pierwszych odcinków. Mimo kilku słabszych utworów, Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia pozostawia po sobie pozytywne wrażenie, daje możliwość powrotu do lubianych historii, a czasem także odkrycia ich na nowo. Jeśli tak jak ja przepadliście w krótkich filmach z Netflixa, powinniście zainteresować się tą książką!

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Książkowa wyprawa do uniwersum popularnej antologii. Rozbudowuje światy przedstawione i co nieco dopowiada, ale myślę, że da radę także zachęcić do seansu.
Klaudia Ciurka
Klaudia Ciurkahttps://moje-czytadla.blogspot.com/
Książkoholiczka stawiająca pierwsze kroki w świecie gier wideo i planszówek. Seriale ogląda rzadko, ale od anime nie stroni. Kociara i herbatoholiczka z wyboru, okularnica z konieczności.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Książkowa wyprawa do uniwersum popularnej antologii. Rozbudowuje światy przedstawione i co nieco dopowiada, ale myślę, że da radę także zachęcić do seansu.Kiedy literacki pierwowzór ukazuje się później niż adaptacja. „Miłość, śmierć i roboty. Oficjalna antologia” – recenzja książki