Jaka przyszłość rysuje się w animacjach?

-

Żyjąc w rzeczywistości, w której nie jesteśmy pewni jutra, zwracamy wzrok ku dalszej przyszłości. Od lat twórców science-fiction dręczy jedno fundamentalne pytanie: dokąd zmierza ludzkość? Pisarze ci tworzą zarówno barwne, jak i ponure wizje tego, co dalekie i nieznane. Postaram się przedstawić zróżnicowany punkt widzenia artystów z czterech stron świata, którzy ożywiają te historie, przenosząc je na ekrany. Czy któraś z wizji spełni się na przestrzeni kilkunastu, o ile nie kilkuset lat?
Dzika planeta (1973), reż. René Laloux, Jiří Trnka Studio

Dzika planeta jest adaptacją powieści Stefana Wula pod tytułem Oms en série. To francusko-czechosłowacka produkcja, zrealizowana za pomocą techniki animacji rysunkowej. Jej fabuła zostaje umiejscowiona na egzotycznej planecie Ygam, zamieszkanej przez niebieskoskóre, człekokształtne istoty o telepatycznych zdolnościach. Draagowie, będący wysoko rozwiniętą cywilizacją, ocalili część Ziemian z wyniszczonej Terry. Niemniej dysproporcja sił, zarówno pod względem rozmiaru jak i intelektu, spycha człowieka do roli domowego zwierzęcia. Tym z ludzi, którym udało się uciec, pozostaje egzystencja w strachu przed epizodycznymi czystkami inicjowanymi przez prawowitych mieszkańców. Reszta spędza dni jako bezwolne kukiełki do przebierania, głaskania i grania w wymyślne zabawy.

Główny bohater, odebrany jako dziecko zamordowanej matce, dorasta w niewoli. Po latach jednak buntuje się przeciwko uprzedmiotowieniu i ucieka w dzicz. Od pozostałych Ziemian różni go fakt, że jest samoświadomy i chłonął przez lata wiedzę Draagów. To staje się lontem zapalnym rewolucji uciemiężonego gatunku.

Zachwycająca animacja przenosi widza w nieznany świat, pełen dziwacznych stworzeń, umieszczonych w surrealistycznych krajobrazach. Choć planeta oraz jej mieszkańcy wydają się diametralnie od nas różnić pod względem wyglądu oraz postępowania, to jest w nich coś ludzkiego. Czy to nie nasz gatunek uczynił sobie Ziemię poddaną? Przyglądając się historii nietrudno nie dostrzec w Draggach samego siebie – kogoś, kto życie innych istot traktuje jak zabawkę. Ich (a także nasza) destrukcyjna natura skłania do zmiatania z powierzchni ziemi tego, co słabsze i mniej rozwinięte. Postaci obcych są równie fascynujące, jak odpychające. Mają zdolności parapsychologiczne, poprzez medytację łączą się z innymi stworzeniami we wspólnej kreacji. Równocześnie pozostają prymitywne w obawie przed nieznaną, słabszą społecznością. Historia stworzona pierwotnie przez Stefana Wula, a przeniesiona na ekran dzięki Jiří Trnka Studio, wciąga w fantastyczny sen na jawie, mimo że równie łatwo przemienia się on w koszmar.

Neon Genesis Evangelion (1995-1996), reż. Hideaki Anno, studio Gainax

Rok 2015. Na skutek uderzenia meteoru w Ziemię, ginie połowa populacji, a orbita planety zostaje zakrzywiona. Wydarzenie, nazwane Second Impact (Drugie Uderzenie), oraz jego późniejsze następstwa związane z inwazją nieznanych istot, mobilizują Ziemian do utworzenia organizacji NERV. To ona odpowiada za wdrożenie biomechanicznych mechów – Evangelionów, które są jedynym ratunkiem przed atakującymi Tokio-3 Aniołami. Za ich sterami zasiadają dzieci, między innymi nastoletni syn szefa NERV – Shinji Ikari. Losy świata spoczywają w rękach młodego pilota i jego kompanów.

Animowana wersja mangi autorstwa Yoshyuki Sadamoto przedstawia zdezelowany świat, udręczony przez katastrofy dotykające ludzkość z nieznanego powodu. Całość jest utrzymana w pesymistycznej, wręcz depresyjnej konwencji. Opustoszałe, nowoczesne miasto to bojowa forteca, ludzie podejmują walkę, lecz równocześnie wydają się całkiem zobojętnieni i bez nadziei. Choć wygrywają kolejne starcia, nie widać końca inwazji. To wizja przyszłości, która przedstawia niekończący się koszmar. Szczyt ludzkich marzeń w dziedzinie inżynierii wojskowej staje się przekleństwem dla młodocianych pilotów, targanych przez wątpliwości oraz poczucie winy. Ich powołanie wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, losy świata zależą od decyzji, jakie podejmują. Nic dziwnego, że animacja jest uznana za kultową. Rysownicy ze studia Gainax uczynili z niej dekadencki obraz końca wieku, uderzająco sugestywny i szokujący. O takiej przyszłości nie marzy nikt.

WALL.E (2008), reż. Andrew Stanton, studio Pixar

Katastrofa ekologiczna czyni z Ziemi porzuconą planetę, istne śmietnisko wśród obiektów na Drodze Mlecznej. Świetność jej mieszkańców przeminęła, nie wytrzymała próby czasu podobnie jak ruiny, dzień w dzień dzielnie przemierzane przez małego robota WALL-E. Jednostka, która niegdyś miała uprzątnąć bałagan urządzony przez ludzi, teraz spokojnie egzystuje, wykorzystując dostępne materiały do poznania swoich twórców. Pewnego dnia jego rutyna zostaje przerwana nagłym pojawieniem się nowego przybysza, robota nowej generacji, EWY. Czego właściwie poszukuje w tym obumarłym świecie? Tego, co stanowiło podstawę ekosystemu – roślinności, a co ma dać nadzieję na powrót człowieka na łono dawnej ojczyzny.

Jaka przyszłość rysuje się w animacjach?
Kadr z animacji WALL.E (2008), reż. Andrew Stanton

Wizja stworzona przez animatorów ze studia Pixar jest mniej odległa, niż mogłoby się wydawać. Katastrofy ekologiczne, których dopuszcza się nasz gatunek, zmieniają błękitną planetę w wysypisko śmieci. Lasy znikają z powierzchni globu w zastraszającym tempie, powietrze staje się coraz bardziej zanieczyszczone, podobnie jak oceany. Animacja WALL.E to ostrzeżenie dla widzów, tylko w przeciwieństwie do ludzi z przyszłości, żyjących na promie kosmicznym Aksjomat, nie jesteśmy na tyle rozwiniętą cywilizacją, by egzystować z dala od Ziemi. Sztuczna inteligencja nie dorasta do poziomu autopilota AUTO, troszczącego się o wszystkich pasażerów i pielęgnującego sztucznie wytworzony ekosystem. Naszym następcom bliżej do bezradnych dzieci, wegetujących przed ekranami sztucznego świata, niż do dumnych kreatorów wspaniałej wizji przyszłości. Komiczny, a zarazem przygnębiający obraz głupoty najinteligentniejszych ze stworzeń panujących na kuli ziemskiej.

Kongres (2013), reż. Ari Folman na podstawie Kongres futurologiczny Stanisława Lema

Adaptacja powieści Kongres futurologiczny Stanisława Lema to filmowo-rysunkowa opowieść o ludzkich marzeniach o utopii. Robin Wright jest aktorką w średnim wieku, skupioną na wychowywaniu dorastającej córki i syna z rzadką chorobą Ushera. Jej agent nie może  zaoferować jej żadnej propozycji do dnia, kiedy kobieta otrzymuje zaproszenie od szefa studia Miramounds, Jeffa Greena. Proponuję on nową, innowacyjną metodę w branży filmowej – cyfrowe skanowanie, które gwarantuje aktorom wieczną młodość na wielkich ekranach. Pomimo początkowego sceptycyzmu, Robin godzi się na umowę. Dwadzieścia pięć lat później, w Abrahamie odbywa się Kongres futurologiczny. Świat będący rzeczywistym, zmienia się w animowany. Bohaterka przyjeżdża na premierę swojego nowego filmu, która jest tylko pretekstem do zawarcia kolejnego kontraktu. Awatar już nie wystarcza, ludzie stają się chciwi, chcą posiąść wszystkie wrażenia w formule wolnego wyboru.

Jaka przyszłość rysuje się w animacjach?
Kadr z filmu Kongres (2013), reż. Ari Folman

W tej empirii nic nie jest autentyczne, kolejne zdobycze techniki służą do wymazania indywidualizmu. Byt został zdefiniowany i ograniczony zestawem zachowań, jakby można było go zaprogramować przez nadpisywanie kolejnych linijek kodu. Niemniej świat nie jest zero-jedynkowy, a tego, co czyni z nas ludzi, nie da się skopiować. Jak pokazuje fabuła, próba ucieczki w fantazje i zakłamywanie rzeczywistości poprzez zażywanie substancji tłumiących ból istnienia, to tylko substytut życia. Kolorowa, animowana kraina z marzeń sennych, gdzie każdy staje się tym, kim chce, jest bańką mydlaną. Technologia, która w Kongresie opiera się na medycynie, żywo przypomina fascynację fantomatyką. Koncept stworzony przez Stanisława Lema, a przeniesiony na ekran przez Ariego Folmana, nie odbiega od współczesnych realiów. Poszukiwanie nowych bodźców w wiralu, zaprzeczenie fizyczności i ubieranie się w obcą skórę czyni nas podobnymi do bohaterów filmu. Kto wie, czy nie do takiej wizji przyszłości zmierzamy…

Miłość, śmierć i roboty (2019) Blur Studio / Blow Studio / Pinkman.TV/ Studi La Cachette / Unit Image / Red Dog Culture House / Able&Baker / Axis Studios / Platige Image Studio / Sony Pictures Imageworks / Passion Animation Studios / Elena Volk / Digic Pictures /Atomic Fiction / Sun Creature Studio

Na antologię Miłość, śmierć i roboty składa się osiemnaście krótkometrażówek, zrealizowanych przez wiodących twórców w branży animacji. Mamy tu do czynienia z całą gamą różnorodnych technik, od tej tradycyjnej – rysunkowej, po tę współczesną, bazującą na CGI. Podobnie jest z tematyką, której podejmują się twórcy. Każdy odcinek opowiada oryginalną historię – czy to alternatywne dzieje świata, spowodowane przedwczesna śmiercią Hitlera, czy wycieczkę trzech robotów po postapokaliptycznym cmentarzysku cywilizacji ludzkiej. Fabuła zmusza do refleksji, nakierowując na rozmaite problemy związane z podróżami kosmicznymi, rozwojem technologii, biomechaniki, ingerencją w strukturę DNA… Wszystko podszyte jest rozważeniami nad psychologią i stanem emocjonalnym współczesnego człowieka. Twórcy nawiązują także do narodowych tradycji, które zostają uaktualnione. Tak jest w przypadku zmechanizowanej wersji hulijing, zjawy z chińskiej mitologii, żołnierzy Armii Czerwonej, stawiającym czoło stworom rodem z gier komputerowych, czających się w syberyjskich lasach, albo pradawnemu potworowi grasującemu w ruinach świątyni badanej przez archeologów i wynajętych najemników.

Antologia zawiera pełny pakiet wszystkiego, czym żyje oraz inspiruje się popkultura. Dodatkowo zostaje to podane w sposób zróżnicowany na tyle, by każdy znalazł coś dla siebie. Przyszłość mieni się w zarówno w jasnych, jak i ciemnych barwach, przeważają te negatywne wizje, ale widać też promyk nadziei. Ludzie, jako główny materiał do analizy, pokazują cały wachlarz swoich możliwości, z rozmaitym skutkiem. Co do ewentualnego końca, oscyluje on między wieloma ścieżkami, na wzór interaktywnej gry – wybór tej jedynej podyktuje ostateczny obraz świata. Przede wszystkim jednak, dopóki mamy kontrolę nad rzeczywistością, jesteśmy w stanie zmienić ją na swoich warunkach.

Quo vadis humanus?

Co się stanie z naszym gatunkiem w przyszłości?  Odpowiedzi jest wiele. Są one klarowne, a także mętne, niemniej należą wyłącznie do sfery wyobrażeń. Wizje przedstawiane przez twórców mogą zniechęcać albo wręcz przeciwnie – zachęcić do przyjrzenia się z bliska naszym poczynaniom. Ostatecznie to my tworzymy podwaliny przyszłej cywilizacji, nadając jej formę. Czy ostatecznie przypominać będzie początkowy zamysł? Możliwe, że nie doczekamy tych czasów, ale inwencja wizjonerów w kinie i literaturze pozwala choć na chwilę przenieść się do tego futurystycznego świata.

 

Weronika Tryksza
Weronika Tryksza
Enfant terrible, wychowane przez francuską Nową Falę. Z głową w chmurach, bezustannie poszukująca nowych inspiracji. Utrwala chwile na płótnie, kliszy filmowej i kartkach papieru. Miłośniczka niekonwencjonalnych eksperymentów formalnych w kinie artystycznym, szczególnie w wykonaniu Lyncha, Lantimosa, czy Béla Tarra.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu