Brzydota ukryta pod fasadą piękna. „Ratched” – recenzja serialu

-

Rok 1962. Na półki księgarni trafia pierwsze wydanie książki pod enigmatycznym tytułem Lot nad kukułczym gniazdem. Powieść Kena Keseya opowiada o losach pacjentów ze szpitala psychiatrycznego, nad którymi pieczę sprawuje „Wielka Oddziałowa” – siostra Ratched. W serialu powstałym prawie sześćdziesiąt lat później Ryan Murphy wraz z twórcami American Horror Story (Evan Romansky, Ian Brennan) odwracają perspektywę, by spojrzeć na świat oczami młodej Milderd. Czy są w stanie zreinterpretować tę historię, a tym samym odczarować wizerunek diabolicznej pielęgniarki?
Zanim wszystko się zaczęło

Cofnijmy się o kilkanaście lat wstecz, do czasów sprzed wydarzeń rozgrywających się w powieści. Młoda kobieta odziana w elegancką musztardową garsonkę przekracza mury Szpitala Stanowego w Lucii, by stawić się na rozmowę kwalifikacyjną. Fakt ten budzi wątpliwości siostry przełożonej Betsy Bucket (Judy Davis), która demaskuje oszustkę. Nie stanowi to jednak wielkiego problemu, ponieważ dzięki sprytowi i przebiegłości godnych lisicy Mildred udaje się wpłynąć na ordynatora Richarda Hanovera (Jon Jon Briones), a ten niemal z automatu zatrudnia ją w klinice. Dziwnym trafem, tego samego dnia na oddział zostaje przyjęty Edward Tolleson (Fin Wittrock), winny wielokrotnego morderstwa księży z pobliskiej parafii. Podobno przypadki nie istnieją. Czy aby na pewno?

Brzydota ukryta pod fasadą piękna. „Ratched” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Ratched”/@Netflix
Szczyty finezji

Wśród starannie dobranej obsady błyszczy nie kto inny jak Sarah Paulson, znana z serii American Horror Story czy American Crime Story (nagrodzona Złotym Globem). Aktorka dekonstruuje postać, by przedstawić swoją własną historię Mildred Ratched, kobiety silnej, idącej po trupach do celu, ale także spragnionej bliskości i zagubionej. Umiejętnie nakreślona protagonistka budzi kontrowersje, zmienia się jak kameleon w zależności od kierujących nią pobudek. Niezwykle sugestywna kreacja nie bez powodu zyskała miano „roli życia” wykonawczyni.

Pośród ekipy odnajdujemy inne perełki, chociażby przekonująco odpychającą Betsy Bucket, w którą wcieliła się Judy Davis, Jona Jo Brionesa jako neurotycznego szefa kliniki czy popisu aktorskiego w wykonaniu Sophie Okonedo, odgrywającej pacjentkę o osobowości wielorakiej. Nie brak tu też zręcznie odtworzonych ról drugoplanowych budujących zza kulis świat przedstawiony. Niemniej jednak trudno konkurować z wybitnym popisem kunsztu Paulson. Bezspornie oddajemy królowej to, co królewskie.

Laurka

Ratched to przede wszystkim śliczne obrazy zamknięte w eleganckich kadrach, przypominających chociażby sceny z filmów Wesa Andersona, a może nawet późnego Kubricka. Widz delektuje się wyśmienitą warstwą wizualną, za którą odpowiedzialny jest sztab scenografów, kostiumologów, wizażystów, dekoratorów, ostatecznie utrwalonych przez operatorów. Bogactwo kolorów, wzorów czy faktur wywołuje zawroty w głowie. Twórcy zadbali bowiem o wszystko, odtwarzając modę, design i architekturę Ameryki lat sześćdziesiątych. Brzmi aż za dobrze? Niestety jak to w życiu bywa, ideały istnieją wyłącznie w teorii.

Podkreśla się czyste piękno wyzbyte wszelkich niedoskonałości, co przynosi odwrotny skutek. Paradoksalnie, na perfekcyjnym wizerunku łatwiej dostrzec skazę. Zatracając się w bogactwie formalnym, tysiącami kadrów przemykającymi przed naszymi oczami, mamiącymi atrakcyjnością, nagle odkrywamy strukturę podpowierzchniową. Z jednej strony doświadczamy natłoku barokowych wnętrz domostw krezusów bez sumienia, trawionych od środka chorobami duszy. Kontrastują z nimi niezadbane zakamarki moteli lub tanich knajp – miejsca schadzek degeneratów, alkoholików, prostytutek i zepchniętych na margines społeczny homoseksualistów. Szpital też skrywa swoje sekrety. Spod ułudy sterylnych do granic możliwości sal chorych, reprezentacyjnych gabinetów oraz holów dla gości przebija się smród stęchlizny z podziemnego labiryntu korytarzy. Zachwyt oraz wstręt idą ze sobą ramię w ramię.

Brzydota ukryta pod fasadą piękna. „Ratched” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Ratched”/@Netflix
Show must go on

Gdy gasną światła i milkną okrzyki zachwytu, pozostaje pustka. Niestety każda historia, nie wiem, jak pięknie opowiedziana, wymaga solidnego szkieletu fabularnego. I tu scenarzyści zawodzą na całej linii… No cóż, od Keseya dzielą ich lata świetlne. Porównując serial do książkowego pierwowzoru, trudno nie odnieść wrażenia, że produkcji pozbawiono polotu. Główna oś jeszcze jako tako trzyma się kupy, twórcy serwują nam kilka retrospekcji. Jest nawet innowacyjny pomysł, by teraźniejszość splotła się z przeszłością podczas pokazu teatrzyku kukiełkowego.

Jednakże w ogólnym rozrachunku scenariusz to découpage sklejonych przypadkowo koncepcji przypominających bardziej burzę myśli niż projekt gotowy do zrealizowania. Kolejne wątki wyskakują jak z kapelusza wraz z wprowadzaniem nowych postaci. To luźne sugestie nadające kierunek bez nakreślonego celu, więc oglądający musi się zadowolić własnym wyobrażeniem finału poucinanych wydarzeń. Czołówka, która co odcinek hipnotyzuje publikę spragnioną rozrywki, przypadkowo transmituje podprogowy sygnał – zanim odnajdziesz konkluzję, zmierz się z pobocznymi wstawkami. W efekcie otrzymujemy dziesięcioodcinkowy sezon z aspiracjami na kontynuację. Ha, ktoś utarł ci nosa, drogi widzu!

Żegnaj, Hotelu California

Nie ukrywam, że Lot nad kukułczym gniazdem ma status jednej z ważniejszych książek mojego życia, dlatego wymagania wobec produkcji były gargantuiczne. Wyzwanie rzucane kultowym dziełom wiąże się ze sporym ryzykiem, twórcy z pewnością zdawali sobie z tego sprawę. Stąd moje wątpliwości, czy rzeczywiście warto? W tym przypadku sądzę, że dzięki autonomiczności historia by zyskała.

Brzydota ukryta pod fasadą piękna. „Ratched” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Ratched”/@Netflix

Niemniej jednak trudno odmówić ekipie niezwykłego kunsztu oraz precyzyjności w zobrazowaniu Ameryki lat sześćdziesiątych wraz z całym jej klimatem. Ten pokaz wizualny przynosi najwięcej radości, olśniewa, zachwyca, zapiera dech w piersiach! Momentami przykrywa nawet rażące błędy fabularne. Aktorzy stanęli na wysokości zadania, tworząc barwne i zróżnicowane role. Samej Mildred nie można odmówić tego, że wykrystalizowała się w postać niejednoznaczną. Ciekawym eksperymentem było nadanie jej ludzkiej twarzy, zupełnie innej niż tej z powieści.

Z całą sympatią do serialu, polecam wam sięgnąć po książkę Lot nad kukułczym gniazdem oraz jej filmową adaptację Miloša Formana. Ratched z pewnością rzuci na nie trochę inne światło.

podsumowanie

Ocena
6.5

Komentarz

Serial „Ratched” oferuje publiczności widowiskowy pokaz przepełniony wizualnymi perełkami, nastrojowym klimatem i śmietanką aktorską. Niemniej, przyjemność oglądania gubi się przez mankamenty scenariusza. Napisana na nowo historia Wielkiej Oddziałowej pokazuje, że czasem nie warto porywać się na klasykę literatury, tylko stworzyć samoistne dzieło.
Weronika Tryksza
Weronika Tryksza
Enfant terrible, wychowane przez francuską Nową Falę. Z głową w chmurach, bezustannie poszukująca nowych inspiracji. Utrwala chwile na płótnie, kliszy filmowej i kartkach papieru. Miłośniczka niekonwencjonalnych eksperymentów formalnych w kinie artystycznym, szczególnie w wykonaniu Lyncha, Lantimosa, czy Béla Tarra.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Serial „Ratched” oferuje publiczności widowiskowy pokaz przepełniony wizualnymi perełkami, nastrojowym klimatem i śmietanką aktorską. Niemniej, przyjemność oglądania gubi się przez mankamenty scenariusza. Napisana na nowo historia Wielkiej Oddziałowej pokazuje, że czasem nie warto porywać się na klasykę literatury, tylko stworzyć samoistne dzieło. Brzydota ukryta pod fasadą piękna. „Ratched” – recenzja serialu