Chwila, która zmieniła wszystko. „Dzień, w którym cię straciłam” – recenzja książki

-

Są takie książki, które, po przeczytaniu opisu, wydają się dobre i jednocześnie przerażające. Czujesz, że powieść wstrząśnie twoim światem oraz wpłynie na nastrój. Jednak nie możesz powstrzymać się przed przeczytaniem przedstawionej historii. Nawet jeśli zrobi ci krzywdę… Dokładnie tak miałam, kiedy zapoznałam się z blurbem książki Dzień, w którym cię straciłam, o bardzo ciężkiej tematyce. Tytuł nie pozwolił mi spać po nocach. Prawdopodobnie jestem masochistką, ale musiałam zgłębić treść.
Małe wprowadzenie

Jess to główna bohaterka powieści. Przeżywa właśnie wielką tragedię – jej córka, Anna, zaginęła w Alpach po zejściu lawiny. Kobieta nie ma o niej wieści oraz nie wie, czy przeżyła i czy jeszcze kiedyś się spotkają. Próbuje wierzyć z całych sił oraz liczy na cud, jednak teraz musi zająć się swoją pięcioletnią wnuczką – Rose. Życie, jakie znała, odeszło w zapomnienie. Za sprawą telefonu oraz korespondencji należących do Anny zaczyna odkrywać jej mroczne tajemnice Córka nie była tym, za kogo się podawała. Dziecko Jess prowadziło sekretne życie, dalekie od perfekcji.

Jess dowiaduje się, kim naprawdę była Anna i jakie skrywała tajemnice. Jest to dla niej ciężkie, ponieważ każdy rodzić chce widzieć w swoim dziecku ideał. Pielęgnowane przez lata i odchowane nie może przecież być złym człowiekiem. Cały czas dostawało miłość, wsparcie. Tylko co, kiedy córka nie zwróci się o pomoc w najgorszych momentach jej życia? Jak poradzić sobie ze świadomością, że nie znało się prawdy? Nie da się sprawować ciągłej pieczy nad dorosłym już dzieckiem. Rodzicom jest ciężko pogodzić się z brzydką stroną własnego potomstwa. To nie są już małe brzdące, które z każdym problemem przybiegały do mamy.

I się zaczęło

Dzień, w którym cię straciłam wstrząsnął każdą molekułą mojego ciała i na tym mogłabym skończyć recenzję. Wiem jednak, że oczekujecie szczegółów. Na naszym rynku pojawia się coraz więcej powieści, które potrafią przerazić i wzruszyć jednocześnie. Sprawić, że odczuwane emocje są bardzo silne. W tym przypadku też tak było. Musiałam parę razy odłożyć książkę na bok i to tylko dlatego, iż opisywana historia wywoływała u mnie potok łez oraz trzęsienie rąk. Tak, było aż tak intensywnie. Możecie wątpić, bo sama podeszłabym do takich informacji sceptycznie, gdybym tego nie przeżyła.

Spodziewałam się, że narratorką powieści będzie Jess. Autorka mnie zaskoczyła, ponieważ drugim głosem jest Theo, znajomy rodziny. Opowiedziana z dwóch perspektyw historia nabiera głębi, a wszelkie emocje przeplatają się ze sobą. Każde spojrzenie dodaje treści czegoś innego. Mimo że zarówno Jess, jak i Theo cierpią, to pokazują zupełnie różne odcienie żałoby. Jest dużo żalu, płaczu i poczucia niesprawiedliwości.

Wielki wpływ

Czytanie powieści o sile matczynej miłości ma da mnie szczególne znaczenie. Jestem bardzo związana z rodzicami. Zawsze mnie wspierali, nawet w najgorszych momentach. W przeciwieństwie do Anny, nigdy nie miałam przed nimi tajemnic, naprawdę dużo ze mną przeszli. Podczas czytania wyobrażałam sobie, jak czuliby się na miejscu Jess. Powieść uświadomiła mi kruchość życia oraz konieczność wynagrodzenia mamie i tacie wszystkich bolączek, których byłam powodem.

Książka ma wiele zalet, ale najważniejszą z nich jest realizm przedstawionej treści. Bieżące sytuacje są przeplatane wspomnieniami, opisami uczuć oraz silnej więzi łączącej matkę z córką. Fabułę można dosłownie poczuć. Miałam wrażenie, jakby twórczyni relacjonowała prawdziwą historię, a nie wymyślone przez siebie wydarzenia. Fionnuala Kearney skłania czytelnika do refleksji nad własnym życiem i porusza tematykę wybaczania. Czy da się wszystko przenieść do „krainy zapomnienia”? A może, w tych szczególnych sytuacjach, trzeba być skupionym na sobie?

Trochę o treści

Jeśli chodzi o tempo, fabuła nie porywa. Jest powolna, ale dobrze przemyślana. Nie ma w niej miejsca na wielkie wybuchy, albo wydumane teorie spiskowe. Skupia się na wzajemnych relacjach. Taki zabieg nie odstrasza, wręcz przeciwnie, jest idealnie wyważony. Przedstawione wątki tworzą  tło dla uczuć bohaterów. Postacie są dobrze wykreowane, aż chce się wejść do książki i ich zapewnić ich, że ból będzie kiedyś lżejszy i na pewno to przetrwają. W jakiś sposób się z nimi zżyłam. Jedynie Anna wydaje mi się trochę odpychająca, głównie przez jej wpływ na matkę, choć nie da się kobiety jednoznacznie osądzić.

A na koniec

Dzień, w którym cię straciłam jest zupełnie inny, niż podejrzewałam. Oczekiwałam nieskomplikowanej lektury, przedstawiającej wielką tragedię. Coś na zasadzie lekkiego kryminału. Dostałam powieść, która mną wstrząsnęła, dała do myślenia i wywołała gęsią skórkę. Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę jej treść.

Tytuł czyta się zaskakująco szybko. Naprawdę chciałabym przedstawić jakieś wady, ale niestety nie mogę. Książka jest bardzo dobra, ale wpływa na psychikę czytelnika i może wywołać w niej nieodwracalne zmiany. Ja wiem, że nigdy nie będę już taka sama.

 

Chwila, która zmieniła wszystko. „Dzień, w którym cię straciłam” – recenzja książki

 

Tytuł: Dzień, w którym cię straciłam

Autor: Fionnuala Kearney

Liczba stron: 447

Wydawnictwo: Kobiece

ISBN: 9788365506658

Katarzyna Gnacikowska
Katarzyna Gnacikowska
Rodowita łodzianka. Z papierków wynika, że magister inżynier po Politechnice Łódzkiej, jednak z zawodem nie mogą się znaleźć. Wolny duch szukający swojego miejsca na ziemi, Wielka fanka seriali maści wszelakiej, szczególnie Supernatural, Teen Wolf, American Horror Story, ale nie ma co się ograniczać. Książkoholiczka (nie dla obyczajówek i historycznych!) pierwszej wody, która prawdopodobnie umrze przygnieciona swoimi "małymi" zbiorami. Lubi się śmiać, czytać i spędzać miło czas. Nie lubi chamstwa, hipokryzji i beznadziejnych ludzi. Dobra znajoma Deadpoola i Doktora Strange.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu