Czy to prawda, że amerykańskie nastolatki dorabiają sobie, opiekując się dziećmi? Oczywiście. Niań w sąsiedztwie zazwyczaj jest od groma (potwierdzona informacja), a dorośli chętnie korzystają z ich pomocy. Dzięki temu powstał zabawny i miły dla oka serial produkcji Netflixa pod tytułem Klub opiekunek. Wszystko w nim jest urocze, niewinne i pełne dziecięcej radości. Idealna recepta na podły humor!
Prosta, lecz wciągająca historyjka
Zanim zaczęłam oglądać tę produkcję, nic o niej nie wiedziałam. Okazało się, że jest to typowy obraz dla nieco młodszej widowni. Dlaczego? Ze względu na tematykę oraz bohaterów, bo wszystko toczy się wokół piątki nastolatek. Kristy, Mary-Anne, Claudia, Stacey i Dawn to przyjaciółki, które postanawiają stworzyć własny biznes. Pomysłodawczynią jest Kristy – “najsilniejsza” w grupie, wręcz stworzona do zarządzania innymi. W miasteczku, w którym mieszkają, czyli Stoneybrook w stanie Connecticut, dziewczynki oferują odpłatną opiekę nad dziećmi. Interes szybko zaczyna się kręcić, a nianie zbliżają się do siebie z każdym dniem. Jednak nie jest tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać. Mimo młodego wieku każda z nich ma swoje problemy. Nie tylko uczuciowe ale też moralne czy rodzinne. Zostaje tutaj poruszony wątek samotnego wychowywania dziecka, próby zaakceptowania nowego partnera rodzica, choroby bliskiej osoby, usamodzielnienia się czy perypetii miłosnych. Co ciekawe, dorastające dziewczyny nie są w ogóle do siebie podobne (mam na myśli charakter oraz podejście do życia). Każda z nich wyróżnia się oraz reprezentuje inny światopogląd. Moje serce skradła Claudia, czyli młoda artystka – wręcz kolorowy ptak – wobec której stylu i sposobu bycia nie można przejść obojętnie.
Odmóżdżacz czy serial z przekazem?
Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Klub opiekunek to pewnego rodzaju odmóżdżaczem, to wcale tak nie jest. Pod warstwą cukierkowego amerykańskiego dzieciństwa kryje się wiele wskazówek oraz przykładów, z których można wyciągnąć wnioski. Przede wszystkim obraz doskonale prezentuje siłę oraz wagę przyjaźni. Dziewczynki, choć młode i w teorii naiwne, do swoich problemów podchodzą w dojrzały sposób. Pomimo innego środowiska oraz wychowania służą sobie pomocą nawet w trudnych dla nich sytuacjach. Bardzo doceniam produkcję za to, że zdecydowała się “stworzyć” bohaterki tak od siebie różne. Dzięki temu każdy widz może odnaleźć choć część siebie w jednej z nich, a ten starszy wrócić wspomnieniami do dzieciństwa. Jednak tym, co najbardziej spodobało mi się w serialu, jest… nauka tolerancji. Nie spodziewałam się tego po produkcji przeznaczonej dla widzów od lat siedmiu. Aby nie spoilerować wspomnę jedynie, że pojawia się w niej transseksualna osoba, a dokładniej dziecko. Cała sytuacja zostaje ładnie i klarownie wyjaśniona, stosownie do wieku odbiorców obrazu, więc to właśnie ten wątek urzekł mnie najbardziej. Mogę powiedzieć nawet, że jest w pewnym sensie wzruszający.
Kilka niedociągnięć (wybaczalnych)
Ponarzekać mogę jedynie na to, że chwilami cała ta historia wydaje się za prosta. Wiem jednak, iż jej odbiorcami są zapewne młodsi widzowie, dla których takie kino jest po prostu odpowiednie. Ale.. czy dzieci mogą opiekować się dziećmi? No właśnie. W kraju, w którym mieszkamy, jest to niedopuszczalne (mam na myśli odpłatne świadczenie usług przez nieletnie nianie poniżej szesnastego roku życia). Mimo to cała akcja produkcji dzieje się w Ameryce, a nie w Polsce, więc się nie czepiam.
Kolejną kwestią, która “razi” mnie w oczy po obejrzeniu tego obrazu, jest to, że bohaterkom wszystko przychodzi z dużą łatwością. Zwłaszcza w ostatnich odcinkach. Ale… te niuanse są do wybaczenia, bo, jak wspomniałam wcześniej, grupą docelową serialu jest raczej widownia z niższą liczbą lat na koncie niż ja!
P.S. W sumie chętnie obejrzałabym dalsze losy dziewczynek, więc z niecierpliwością czekam na drugi sezon.