5 powodów za tym, by obejrzeć nowe „Jumanji”

-

Jumanji Joe Johnstona to bezdyskusyjny klasyk kina familijnego z połowy lat dziewięćdziesiątych. Film, chociaż nakręcony ponad dwadzieścia lat temu, wciąż zachwyca efektami specjalnymi i wciąga każdego widza, niezależnie od wieku.

Na ten miły obraz kina familijnego wpływa oczywiście w głównej mierze jego obsada. Przede wszystkim kreacja Robina Williamsa, którego aktorska rola jest prawdziwą ucztą dla najbardziej wybrednych krytyków filmowych. Jumanji błyszczy oryginalnością. Niesie przesłanie, że życie jest jak tytułowa gra – puszczone w ruch trwa, czy chcemy czy nie. I żadnego dokonanego wyboru nie można cofnąć ani powtórzyć. A i bywa tak, że pechowy rzut kością miewa tragiczne w skutkach rezultaty.

Welcome to Jumanji

W wytwórniach bywa tak, że gdy jakiś film odniesie spory sukces, raczej mało prawdopodobne, by bossowie studia nie dały się skusić na jego kontynuację. Jednak widzowie nie lubią odcinania złotych kuponów, a jeszcze bardziej nie godzą się na rebooty kultowych produkcji. Z tego powodu informacja o powstaniu drugiej części Jumanji z 1995 roku wywołała falę negatywnej krytyki. W końcu żadna nowsza produkcja nie może równać się ze świetnym klasykiem z nieodżałowanym Robinem Williamsem w roli głównej.

A jednak zaskoczenie!

Zgodnie z dotychczasowymi reakcjami odbiorców na wszelkiego rodzaju kontynuacje, łatwo można było przewidzieć, że zastosowanie tego samego schematu i pomysłu, co w oryginale, byłoby jedynie przysłowiowym gwoździem do trumny powstałego rebootu. I nie uratowałaby go ani obsada za miliony dolarów, ani super efekty specjalne, rodem z kina science-fiction. Na całe szczęści Jumanji również poszło z duchem czasu. O ile w oryginale chodziło o planszówkę, której świat przedstawiony zaczął pojawiać się w rzeczywistości, tak w kolejnych odsłonach gracze zostają wciągnięci do nowego uniwersum oldschoolowej konsoli, przypominającej sławnego Pegasusa. Jeśli do tej pory myśleliście, że nowe Jumanji jest marną kopią filmu z Robinem Williamsem, to byliście w dużym błędzie. Obie produkcje łączy tylko tytuł gry, motyw dżungli, dźwięk tam-tamów świadczących o nadciągających problemach i zły bohater — Val Pelt.

Przyjemna i lekka komedia

Jeśli od nowego Jumanji oczekujecie filmu niosącego filozoficzne przemyślenia na tematy życia i trudnych wyborów, to jednak zupełnie nie to kino. Oryginalna produkcja, wszak skierowana dla dzieci, niosła ze sobą trudne przesłanie. Bywało przejmująco, a nawet strasznie. Sam Robin Williams, który wcielił się w chłopca uwięzionego przez dwadzieścia lat w przerażającym wnętrzu gry, był przygnębiający. Twórcy kontynuacji poszli w zupełnie innym kierunku. W obu rebootach ani przez chwilę nie czujemy atmosfery zagrożenia, a całość jest poprowadzona w lekkim, mocno ironicznym stylu. Nowe odsłony mają o wiele więcej wstawek komediowych, niż ta wyreżyserowana przez Joe’go Johnsona. Cała akcja nowego Jumanji ma elementy ściągnięte ze starszych tytułów gier konsolowych, takie jak chociażby niezależne postacie wypowiadające te same kwestie. Fabuła filmu, od momentu „wessania” głównych bohaterów, przemienia się w nieustającą walkę o życie, podczas której mają oni określone zadania do wykonania, pokonują kolejne poziomy, a na koniec muszą zmierzyć się z niebezpiecznym bossem. I chociaż nie jest jakoś nieprzewidywalnie, to jednak trudno się nudzić podczas seansu. Ciągle coś się dzieje. A to nagle kogoś pożre hipopotam, a to jaguary, straszne małpy czy dzikie stado strusi. Dowcipnie, lekko i przede wszystkim z nutą przygody. Moim zdaniem tej produkcji samym humorem dużo bliżej jest do klasyków takich jak chociażby Pogromcy Duchów, niż oryginału.

Obsada na piątkę z plusem

Bądźmy szczerzy, właśnie poczucie humoru i obsada to filary obu kontynuacji. Same komiczne sytuacje w dużej mierze opierają się na odwróceniu ról bohaterów w filmie, względem ich awatarów w grze komputerowej. I tak dręczony przez rówieśników nerd trafia do ciała Dwayne’a Johnsona, Fridge – dobrze zbudowany futbolista – staje się Kevinem Hartem, szkolna blondyna, dla której liczą się jedynie zdjęcia na Instagramie, zostaje uwięziona w postaci Jacka Blacka, a cicha kujonka i outsiderka jest teraz Karen Gillan, biegającą w kusym stroju. Pozostaje nam tylko obserwować, jak bohaterowie radzą sobie w nowych ciałach. Oczywiście to wszystko nie udałoby się, gdyby nie rewelacyjna gra aktorska w obu częściach Jumanji. Doskonały Jack Black, wcielający się w rolę popularniej, szkolnej piękności w ciele podstarzałego naukowca lub napakowany Dwayne Johnson jako postać nerda, który przecież nigdy się nie całował z dziewczynami, to po prostu czyste złoto. Plus Kevin Hart ze swoim cudownym akcentem i Karen Gillan i jej tanieć śmierci niezmiennie cieszący oko.

Coś dla fanów Jonas Brothers

Warto wspomnieć, że oprócz czwórki głównych bohaterów, w filmie pojawia się jeszcze jedna postać, równie ważna dla fabuły. Znany z Disney Channel, jeden z braci Jonas Brothers – Nick Jonas – we własnej osobie. I chociaż aktorsko niestety odstawał od całej reszty, to jednak młodsze fanki na pewno będą zadowolone. Jako bonus dodam tylko, że wraz z Jackiem Blackiem stworzył on utwór nawiązujący do filmu, o jakże oryginalnym tytule Jumanji, Jumanji. Fani Tenacious D będą zachwyceni!

Tło muzyczne

Oceniając całe dzieło, należałoby powiedzieć również dwa słowa o dobrze dobranej ścieżce dźwiękowej. Za muzykę do obu części odpowiada Henry Jackman, który, jak udowodnił wcześniej, zna się na klimatach przygodowych. Napisał między innymi świetny soundtrack do gry Uncharted 4 i chociażby do filmu Kong: Wyspa Czaszki. A wszyscy wielbiciele kina wiedzą, że dobry materiał dźwiękowy robi dużą robotę w każdej produkcji.

Nie jeden, a dwa dobre filmy

W pierwszej części nowej serii główni bohaterowie zwycięsko zakończyli rozgrywkę, pokonali bossa, a po powrocie do rzeczywistości zniszczyli pechową konsolę. Aż tu nagle… powstała kolejna przygoda i nowe poziomy. I wiecie co? Bardzo dobrze! Obie produkcje Jumanji to przede wszystkim lekkie, dowcipne kino familijne. Talent humorystyczny Jacka Blacka, w połączeniu z charyzmą Dwayne’a Johnsona, dały nam idealny miks na poprawę nastrojów. Rebooty świetnie wypełniają niszę w przygodowym kinie komediowym. Są idealną przeciwwagą dla produkcji, które opierają się na daremnych i prostackich żartach i steku przekleństw wyrzucanych w powietrze bez szerszego kontekstu. Bardzo polecam. Tylko podczas oglądania musicie uważać, by nie dać się za bardzo wciągnąć.

Weronika Penar
Weronika Penarhttps://recenzowniaksiazkowa.blogspot.com/
Z zawodu behawiorystka i badaczka kociego zachowania -  nic co kocie, nie jest jej obce. Z zamiłowania czytelniczka dobrych kryminałów i książek przygodowych, kinomaniaczka i ciągła podróżniczka. Jeśli nie biega na swojej uczelni, nie uczy studentów lub nie czyta pod kocem książek, to na pewno podróżuje, szukając swojego miejsca w świecie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu