Za możliwość obejrzenia filmu Suzume, w ramach współpracy recenzenckiej, dziękujemy sieci kin Cinema City.
Pamięć o tych, którzy odeszli, potrafi wywierać ogromny wpływ na żyjących. Siedemnastoletnia Suzume, wychowywana przez samotną ciotkę, zdaje się wiedzieć o tym najlepiej. Jednak ciężar pustki po śmierci pojmie w pełni dopiero zamykając za sobą drzwi do wieczności.
Makoto Shinkai dał się poznać fanom anime jako twórca niezwykłych animacji i historii wyciskających z widza ostatnie krople łez. W przypadku najnowszej produkcji z 2022 roku, która swoją polską premierę miała 21 kwietnia tego roku, o aż tak ciężkim ładunku emocjonalnym mówić nie można, choć niewątpliwie, podczas seansu, przyda się chusteczka schowana w kieszeni. Suzume, pod płaszczykiem dość oklepanego w anime schematu, skrywa pokrzepiającą opowieść o małych i dużych poświęceniach, jakie każdy musi ponosić w życiu, jak również o radzeniu sobie z żałobą i tym, czy czas rzeczywiście leczy rany.
Sny i koszmary
Suzume Iwato często śni ten sam koszmar. Znów jest dzieckiem. Zrozpaczonym, zagubionym i poszukującym matki. Gdy wydawać by się mogło, że odnajduje ją w końcu na kwiecistej łące, pod niebem pełnym gwiazd… budzi się, czując za każdym razem tę samą pustkę w sercu. Bowiem choć śmierć odebrała jej mamę bardzo wcześnie i ledwie pamięta czasy zanim to się stało, a jej ciocia dokłada wszelkich starań, by dbać o dziewczynę, opiekując się nią jakby była jej własną córką, strata z dzieciństwa wywarła na Suzume ogromny wpływ. W pełni zrozumie to jednak dopiero wówczas, gdy pozna młodego mężczyznę, który przypadkiem spyta ją o drogę. Jednak czy można tutaj mówić o przypadku? Nie wiedząc dlaczego, kierowana jakimś dziwnym przeczuciem, sama zbacza z drogi do szkoły i udaje się do wskazanego podróżnikowi opuszczonego kompleksu łaźni miejskich, gdzie znajduje tajemnicze drzwi, jak się okazuje, do kwiecistej łąki pod niebem pełnym gwiazd z jej snów. Czy może ono istnieć w rzeczywistości? Przerażona przedziwnym odkryciem dziewczyna ucieka, pozostawiając magiczne przejście otwarte.
Gdy tylko ziemia zaczyna drżeć, a Suzume ze szkolnych okien dostrzega dziwny, czerwony dym unoszący się z miejsca, w którym znajdują się pobliskie ruiny, instynkt podpowiada jej, że złowrogie zjawisko to jej wina i musi wrócić, by naprawić swój błąd. Jednak teraz będzie musiała rozpocząć wędrówkę po kraju i w głąb siebie, aby znaleźć i zamknąć wszystkie drzwi oraz przywrócić spokój.
Baśń o tysiącu drzwi
Bohaterka lub bohater na progu dorosłości popełnia straszliwy błąd, przez jaki ucierpieć może wielu niewinnych i nieświadomych zagrożenia ludzi. Aby temu zapobiec, musi wyruszyć w podróż, najczęściej podążając za jakimś tajemniczym zwierzęciem i w towarzystwie osoby, na którą rzucono klątwę. To dobrze znany schemat i wyjątkowo często wykorzystywany w animacjach z Kraju Kwitnącej Wiśni. I właśnie on stał się bazą dla Makoto Shinkaiego podczas pisania Suzume. Czy to źle? Nie, lubimy takie opowieści – współczesne baśnie o przygodzie życia, z motywem drogi w tle. Tego typu historie dobrze się sprzedają, choćby powstało ich już tysiące. Zwłaszcza, gdy pojawiają się w nich budzące sympatię postacie, produkcja zachwyca wizualnie, a całości dopełnia grająca na emocjach widza muzyka. I w Suzume właśnie to otrzymujemy. To niezaprzeczalnie piękna animacja, subtelnie łącząca w sobie tradycyjną technikę 2D z elementami grafiki 3D, zrealizowana ładną kreską z przyjemną dla oka, spokojną gamą barw, dzięki której, oglądając, możemy w pełni się zrelaksować i wczuć w dość melodramatyczny nastrój opowieści. Bowiem choć nie brakuje w niej zabawnych momentów, a nawet jest ich dość sporo, i scen ukazujących uroki życia codziennego w Japonii, to jednym z głównych wątków, obok poświęcenia, jest pamięć o tych, którzy odeszli, tęsknota i niekiedy bardzo długi proces leczenia ran po stracie bliskiej osoby. Suzume zmuszona zostanie nie tylko zmierzyć się z niełatwym zadaniem odnalezienia przejść i ich zamykania, ale również z traumą z dzieciństwa, co wiązać się będzie ze scenami ukazującymi problemy, z którymi zmaga się protagonistka. Widać to w relacjach, jakie wytworzą się między nią a Sōtą i napotkanymi po drodze osobami, pomagającymi jej zrozumieć skrywane dotąd emocje i wspomnienia.
Animacja zwraca też naszą uwagę na wspomniany już wyżej temat poświęceń, jakim każdy z nas poddaje się w życiu. Ukazują to nie tylko heroiczne czyny głównych bohaterów, ale również postaci drugoplanowych i pobocznych, takich jak nadopiekuńcza ciocia Suzume, zabawny kolega Sōty, zapracowana matka bliźniaków czy poznana po drodze rówieśniczka bohaterki.
Codziennie wszyscy dajemy coś z siebie dla innych, posiłek, rzeczy, czy też udzielając schronienia, narażamy siebie samych na niewygodę i dodatkowe koszty, albo po prostu ofiarujemy swój czas – największe i najcenniejsze poświęcenie, jakiego możemy dokonać, biorąc pod uwagę ulotność i kruchość życia. Jednak animacja podchodzi do tych kwestii z głębszym przesłaniem, przypominając jednocześnie, iż w tym wszystkim nadal należy pamiętać o własnych potrzebach. Pomoc innym ma być dla nas nie obowiązkiem, który wypełniamy oddając wszystko to, co posiadamy, a odruchem, jaki zwyczajnie chcemy wykonać wiedząc, że takie działanie jest słuszne. W przeciwnym razie możemy doprowadzić do sytuacji, gdy zatracimy najistotniejszy element naszego życia. Nas samych.
To bardzo ważny przekaz, dlatego cieszę się, że animacja w ten sposób podeszła do tematu.
Niemniej Suzume posiada też swoje słabe strony. Przede wszystkim relacja głównych bohaterów, która stanowi istotny, a mimo to fatalnie poprowadzony element historii, to pięta Achillesa produkcji. Nie rozwija się, nie ma punktów zwrotnych, nie ma nawet porządnego wprowadzenia czy chociażby wyjaśnienia. Suzume i Sōta po prostu zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i choć nie spędzili razem nawet tygodnia, gotowi są zrobić dla siebie wszystko. Bo tak. To naiwne i nierealne podejście do tematu miłości mocno rozczarowuje i w efekcie doprowadza do tego, iż sceny, w których nasze serce powinno zabić mocniej, są zwyczajnie mdłe. Nie przeczę, łezka czy nawet dwie spłynęły mi po policzku – gdy Suzume stawia czoło swojej traumie i przy zakończeniu wątku Podziemnych Bóstw. Jednak ani razu nie wzruszyłam się, gdy Suzume i Sōta mieli swoje „wielkie” momenty.
Dwie strony medalu
Jestem więc prawdziwie rozdarta, mając podsumować i ocenić tę animację. Wizualnie zjawiskową, o mądrym, a raczej mądrych i ważnych przesłaniach, ukazującą piękno, jak i kruchość codziennego życia. Momentami zabawną, momentami uroczą i smutną. Z jednej strony ukazującą geniusz i kreatywność twórcy, z drugiej bazującą mocno na oklepanym szablonie. O głębokim przekazie, ale z płytką relacją między głównymi bohaterami. Niby budzącą emocje, a jednak z mdłym wątkiem romantycznym. Może to moja wina, może wyrosłam z takiej bezwarunkowej romantyczności? Może gdybym była w wieku osób, do których kierowana jest produkcja, mój odbiór byłby inny? Najlepiej będzie to sprawdzić samemu. Bo mimo niedociągnięć, na Suzume do kina iść warto. Należy bowiem docenić ogrom pracy, jaką twórcy odpowiedzialni za muzykę i grafikę wykonali.
Tytuł oryginalny: Suzume no Tojimari (すずめの戸締まり)
Rok premiery: 2022
Reżyseria: Makoto Shinkai
Czas trwania: 2 godziny 2 minuty
Aktualny repertuar dla Suzume znajdziecie TUTAJ.