Szaleństwo w rytmie fantasy. „Tiny Tina’s Wonderlands” – recenzja gry

-

Premiera Tiny Tina’s Wonderlands obeszła gamingowy świat bez większego echa. Sam dowiedziałem się o tym tytule kilka miesięcy przed premierą, mimo że jestem dużym fanem Borderlands. Między innymi dlatego też podchodziłem do spin-offu serii z pewnym dystansem, ale i z ciekawością. Zastanawiałem się, co wyjdzie z połączenia „papierowych” RPG i typowego loot shootera. Jednak to, co powstało z tej mieszanki, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zresztą przekonajcie się sami.
Gdy stare spotyka się z nowym

Osoby zaznajomione z serią Borderlands wiedzą, że połączenie settingu tradycyjnych RPG z ich ulubioną strzelanką nie są rzeczą nową. W 2013 roku, jako dodatek do Borderlands 2, powstał Tiny Tina’s Assault On Dragon Keep, przenoszący graczy do fantastycznej krainy Wonderlands, w której to Tiny Tina przeprowadza swoje sesje RPG. Samo DLC było jedynie krótką odskocznią od głównego wątku gry, ale pokazywało potencjał, jaki miał zostać uwolniony niecałą dekadę później.

Fabuła trzymająca w napięciu

Od czasu mojego zawodu fabularnego związanego z Borderlands 3 obawiałem się, że kolejne części serii również pójdą w kierunku zredukowania historii na rzecz akcji. Na szczęście Tiny Tina’s Wonderlands wraca do korzeni, a powrót ten można zaliczyć do bardzo udanych. Zamiast dziesiątek zadań pobocznych, polegających na pójściu do punktu „A” i wyeliminowaniu wszystkich przeciwników, dostajemy ich kilkanaście, ale ze znacznie rozbudowaną linią fabularną, która niejednokrotnie zaskakuje zwrotami akcji. Dzięki niewielkiej ich liczbie, zadania trzymają też dobry poziom różnorodności, przez co nie stają się monotonne po pewnym czasie. Główny wątek fabularny również oferuje masę ciekawej zawartości, która potrafi zapewnić zabawę na długie godziny. Nie mogło zabraknąć też starych znajomych, dlatego oprócz Mistrzyni Gry Tiny, spotkamy Claptrapa, Mr. Torgue i wielu innych.

Najdojrzalsza część serii

Zdaję sobie sprawę, że wspominanie o jakiejkolwiek dojrzałości w kontekście serii Borderlands powoduje uśmiech u niejednego fana, jednak w tym przypadku to absolutna prawda. Jak dotąd, poziom humoru gier można było mierzyć liczbą przysłowiowych „żartów o kupie” na godzinę. W przypadku Tiny Tina’s Wonderlands sprawa ma się inaczej. Nie twierdzę, że takie żarty kompletnie zniknęły, bądź co bądź, ten specyficzny rodzaj poczucia humoru jest cechą charakterystyczną serii. Jednak w przypadku tej części, zamiast silić się na maksymalne „dośmiesznianie” każdej sceny, twórcy postanowili urozmaicić je różnorakimi nawiązaniami nie tylko do popkultury, ale i literatury klasycznej. Dlatego też nie zdziwcie się, jeśli obok smerfów i Małej Syrenki spotkacie Don Kichota i Pinokia, a wszystko to w olśniewającej, RPG-owej oprawie. Dojrzałość ta przejawia się też na inny sposób. Gearbox Software mocno do serca wzięło sobie ideę propagowania równości społecznych. Dlatego, oprócz ukazania silnych i decyzyjnych postaci kobiecych, mamy też przedstawione związki homoseksualne oraz osoby niebinarne. Początkowo obawiałem się tego, w jaki sposób będzie to pokazane w trakcie gry, ponieważ seria Borderlands słynie z kontrowersji i hiperbolizacji wielu tematów społecznych. Na szczęście twórcy odrobili pracę domową, a wszystkie wspomniane wyżej kwestie ukazano dojrzale i z szacunkiem.

RPG-owo jak nigdy dotąd

Jak zdążyłem wcześniej wspomnieć, romans Borderlands i „papierowych” RPGów nie jest czymś nowym, jednak dopiero przy okazji Tiny Tina’s Wonderlands mogliśmy ujrzeć pełen potencjał tego połączenia. Już sam prolog mocno podkręca klimat sesji, naszym oczom ukazują się gracze przygotowujący się do rozgrywki oraz Mistrzyni Gry, schowana za swoim tajemniczym ekranem. Start gry jest raczej spokojny, pozwala nam nacieszyć się oprawą graficzną rodem ze Skyrima czy innej produkcji fantasy. Jednak sielanka szybko się kończy, bowiem jak podczas każdej sesji, musimy w końcu zmierzyć się z głównym przeciwnikiem – w tym przypadku będzie to tajemniczy Dragon Lord. Jednak zanim do tego dojdzie, na naszej drodze staną szkielety, gobliny, smoki i masa innych baśniowych stworzeń. Na uwagę zasługuje również sposób przemieszczania się pomiędzy poszczególnymi lokacjami. Zamiast tradycyjnej szybkiej podróży, mamy do dyspozycji makietę całego Wonderlands, po której poruszamy się figurką naszej postaci. Co ciekawe, sama mapa również obfituje w dużą liczbę znajdziek, zadań pobocznych lub dungeonów sprawdzających nasze umiejętności bojowe. Wszystko to sprawia, że gra nabiera zupełnie innego charakteru, a pozorna powtarzalność serii jest całkowicie niezauważalna.

Tiny Tina's Wonderland
Tiny Tina’s Wonderland / 2K
Gra świetna, ale…

Jak pewnie zauważyliście, w recenzji nie wspomniałem zbyt wiele o nowych mechanikach czy usprawnieniach graficznych. Nie zrobiłem tego, ponieważ ich po prostu nie ma. Mówiąc szczerze, to podczas gry czułem, jakbym grał w Borderlands 3,5 lub w fabularny dodatek do trzeciej części, a nie w pełnoprawną i samodzielną odsłonę serii. Brakowało mi innowacji, mogącej urozmaicić rozgrywkę.

Magia bezludnego miasta. „Ghostwire: Tokyo” – recenzja gry

Oczywiście, mamy mechanikę zaklęć, która pojawiła się zamiast granatów, ale tak naprawdę, to większość czarów zachowuje się w sposób podobny do wyżej wspomnianych materiałów wybuchowych. Kolejną sprawą, do której muszę się przyczepić, jest przytłaczająca liczba zdobywanych przedmiotów, powiązana z niewielką progresją tychże. Z perspektywy loot schootera ten zarzut brzmi śmiesznie, ale wspomnicie moje słowa, znajdując taką samą broń po raz dwudziesty. Jednak tym, co najbardziej zabolało moje borderlandsowe serce, jest brak systemu Nowej Gry+, pozwalającej na rozpoczęcie nowej rozgrywki postacią, którą ukończyliśmy poprzednie podejście. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że było to clou wszystkich poprzednich odsłon serii, a według wielu graczy, dopiero tam zaczynała się prawdziwa gra.

Kilka słów na koniec

Ciężko podjąć jednoznaczną decyzję w sprawie Tiny Tina’s Wonderlands. Z jednej strony jest to nic więcej, jak przeniesienie mechanik i grafiki z Borderlands 3 do nowego settingu, jednak z drugiej, nie sposób zaprzeczyć, że zostało to zaimplementowane w sposób mistrzowski. Wszystkie elementy pasują do siebie niemal idealnie, co sprawia, że gra, pomimo braku nowatorskich rozwiązań, daje nam masę zabawy wynikającej z porządnie zaprojektowanej rozgrywki i świetnie napisanej fabuły.

Szaleństwo w rytmie fantasy. „Tiny Tina’s Wonderlands” – recenzja gry

  • RPG-owy klimat
  • Wciągająca fabuła
  • Angażujące zadania poboczne
  • Powrót do korzeni serii
  • Satysfakcjonujący system walki

Szaleństwo w rytmie fantasy. „Tiny Tina’s Wonderlands” – recenzja gry

  • Brak postępu technologicznego względem Borderlands 3
  • Krótka fabuła względem poprzednich części
  • Mała różnorodność zdobywanych przedmiotów
  • Brak Nowej Gry+
Grafika2K

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

W pełni wykorzystany potencjał.
Filip Linski
Filip Linski
Miłośnik fantastyki, napędzany hektolitrami kawy. Ciągnie go zarówno do mroków lovecraftowego Innsmouth, jak i do piękna tolkienowskiego Rivendell. W prawdziwym życiu zajmuje się fotografią i zwierzętami, a najbardziej lubi łączyć oba te zainteresowania.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

W pełni wykorzystany potencjał.Szaleństwo w rytmie fantasy. „Tiny Tina’s Wonderlands” – recenzja gry