Hołd dla Nowej Kaledonii. „Tchia” – recenzja gry

-

Lubię gry z dobrą, miażdżącą serce fabułą. Czasem jednak warto zanurzyć się w coś odmiennego – na przykład pozycje, pozwalające na większą eksplorację świata przedstawionego. Taka jest właśnie Tchia. To urokliwa, dopracowana gra, która powinna spodobać się wielu graczom, niemającym wygórowanych oczekiwań. Co warto o niej wiedzieć?

Tchia jest trójwymiarową grą action-adventure, wydaną przez studio Awaceb. Można w nią zagrać na komputerach PC, konsolach PS4 i PS5, a także platformie Google Stadia. Opowiada o przygodach młodej dziewczyny (o tym samym imieniu), mieszkającej wraz ze swoim ojcem na jednej wyspie z magicznego, fikcyjnego archipelagu. Wyspowy krajobraz nie wziął się z wyobraźni – został zainspirowany Nową Kaledonią, położoną nieopodal Australii – domem rodzinnym twórców od studia Awaceb. Fabuła jest bardzo prosta – Tchia przemierza wyspę w poszukiwaniu rodzica porwanego przez groźnego dyktatora, Meavora.

Hołd dla Nowej Kaledonii. „Tchia” – recenzja gry

Nietypowe zdolności głównej bohaterki

Główna bohaterka dysponuje niestandardową umiejętnością, która stanowi jej największą siłę i pomaga odnaleźć, a następnie uratować ojca. Owa zdolność to tak zwany soul jumping, czyli przejmowanie kontroli nad istotami żywymi (około 30 zwierząt) oraz martwymi (na przykład kamieniami). Taka mechanika otwiera przed osobą grającą nowe możliwości – nie tylko pozwala jej wczuć się w linię fabularną, ale i eksplorować ciekawy, rajski świat. Tchia przemierza różne zakątki – czasem niebezpieczne – wyspy, a także walczy z podwładnymi Meavory, kreaturami Maano. Co ciekawe, potwory o charakterystycznym wyglądzie zostały stworzone z tkaniny, co stanowi ich piętę achillesową. Materiał można dość łatwo zniszczyć – wystarczy go spalić. Jak to zrobić? Tchia może „wcielić się” w świeczkę lub latarnię i skierować gorące płomienie na potwory.

To jednak niejedyne przykłady tego, jak w praktyce wykorzystać soul jumping. Interesującym przeżyciem było „przejęcie duszy” ptaka, dzięki czemu bohaterka miała możliwość (przez określony czas) latać nad wyspą, poszukując kluczowych miejsc lub punktów. Inny wzór? Wcielając się w psa, Tchia zyskała umiejętność kopania, co przydawało się podczas szukania zakopanych map.

Hołd dla Nowej Kaledonii. „Tchia” – recenzja gry

Nie liczy się cel, liczy się droga

Jedną z największych zalet Tchii jest tak zwany otwarty świat (open world), który można do woli eksplorować, poznawać, doświadczać. Jako bohaterka, gracz ma sposobność między innymi wspinaczki, żeglowania, pływania, szybowania w przestworzach. Zwiedzania jest od groma. Gra ma wiele do zaoferowania i widać, że była dopieszczana pod względem wizualnym. To nie rozrywka na kilka dni, lecz tygodni czy miesięcy.

Mam jednak wrażenie, że twórcy nie postawili tak wielkiego nacisku na warstwę fabularną. Podczas kilku tygodni grania nie czułam presji, by kontynuować tę ścieżkę. Ba, miewałam większą radość z eksplorowania wyspy.

Tchia polega trochę na zbieractwie. W momencie porwania ojca i rozpoczęcia gry, bohaterka nie ma dużo ekwipunku – poza procą, czyli prezentem od rodzica, oraz ukulele i tratwą, które dostała od przyjaciela swojego rodzica. Resztę rzeczy musi zdobyć na własną rękę. Na wyspie znajduje się spora liczba „znajdziek” (przedmiotów, które po odnalezieniu można sobie zabrać). Warto jednak nadmienić, że tylko dwie z nich są tak naprawdę wartościowe – obozowisko i owoce zwiększające staminę. Zdecydowana większość znalezisk jest po to, by odblokować nowy strój czy fryzurę.

Dodatkowo gracz może nie tylko głaskać wszystkie zwierzęta (bardzo przyjemna część rozgrywki), ale i… nimi rzucać. Może też spędzić czas grając na ukulele.

Hołd dla Nowej Kaledonii. „Tchia” – recenzja gry

Jesteś niczym Spider-Man…

…bo możesz wspinać się po wszystkim. Tchia staje się zwinna niczym słynny Człowiek-pająk z komiksów Marvela. Choć nie porusza się dzięki sieci, jest w stanie wcielić się w ptaka, następnie odkrywając fikcyjny archipelag z lotu zwierzęcia.

Wspomniane działanie jak Spider-Man można osiągnąć też poprzez wspięcie się na drzewo, rozbujanie pnia i odlecenie daleko. Tak naprawdę wszystko zależy od wyobraźni gracza.

Umiejętność wspinania się ma ważne znaczenie. Główna bohaterka wdrapuje się na sam szczyt charakterystycznego wzniesienia (przypominającego wieżę z Assassin’s Creed lub Far Cry), gdzie odblokowuje sobie widok na mapę, poszukując ważnych punktów fabularnych lub znajdziek. Co ciekawe, plan wyspy jest nietypowy, bowiem gracz nie znajduje na niej informacji, gdzie znajduje się w danej chwili, co stanowi dla niego znaczne utrudnienie. Musi dojść do tego sam – wywnioskować swoją lokalizację z otoczenia lub dotrzeć do jakiegoś drogowskazu.

Hołd dla Nowej Kaledonii. „Tchia” – recenzja gry

Odkryj magiczny świat Nowej Kaledonii

Mam nieodparte wrażenie, że twórcom Tchii chodziło w większej mierze o – w pewnym sensie – wypromowanie rodzinnej wyspy. Dlaczego tylko „w pewnym sensie”? Otóż nie odwzorowali oni rodzimych stron idealnie – jedynie bazowali na języku, kulturze, muzyce i krajobrazie. Stworzyli oryginalny, własny, fikcyjny świat, który wiele czerpie z prawdziwej Nowej Kaledonii. Mimo wszystko uważam, że takie zamierzenie miało na celu promocję wyspy – gracze, zainteresowani światem przedstawionym, z jakim mają styczność podczas wielogodzinnej rozgrywki, chętnie dowiedzą się więcej o jego genezie.

Czy warto zagrać w Tchię?

Tchię określiłabym jako grę intensywną, którą się szybko zapomina. Sama rozgrywka dostarczała wiele przyjemności, a eksplorowanie wyspy było miłą częścią kilku wieczorów z mojego życia. Nie czułam się jednak porażoną fabułą – ale rozumiem zabieg autorów i (najprawdopodobniej) jego celowość.

Uważam, że warto zanurzyć się w świat Tchii – chociażby z czystej ciekawości. Twórcy ze studia Awaceb poświecili monstrualną ilość czasu na dopracowywanie poszczególnych fragmentów fikcyjnego archipelagu. Można powiedzieć, że gra stanowi hołd dla Nowej Kaledonii (nie trzeba jednak rozumieć tamtejszej kultury, by cieszyć się rozgrywką).

Samuraje, ninja i demoniczna sekta. „Mahokenshi” – recenzja gry wideo

  • mechanika soul jumping jest super, daje wiele radości grania,
  • piękne widoki z ujęcia wody (podróżując tratwą lub jako zwierzęta wodne),
  • wpadająca w ucho muzyka ludowa.

Samuraje, ninja i demoniczna sekta. „Mahokenshi” – recenzja gry wideo

  • duża liczba niepotrzebnych nikomu znajdziek,
  • słaba interakcja ze światem,
  • dość nudny, wolno rozkręcający się początek.

Do przygotowania recenzji otrzymaliśmy kopię gry od https://keymailer.com

podsumowanie

Ocena
6.5

Komentarz

„Tchia” jest idealną pozycją dla miłośników eksploracji różnych terenów. Warto odkryć ją z czystej ciekawości – dla odmiennej kultury, folkloru.
Dominika Chmielewska
Dominika Chmielewska
Za dnia copywriterka, po zmierzchu maniaczka dram i kina azjatyckiego. Podobno interesuje ją kultura w pełnej krasie – od dziecka czyta książki i fanfiki, pochłania filmy i seriale wszelakiej maści, uwielbia musicale (wiwat Hamilton!) i teatr. Czasem nawet pogra w gry. Nie pogardzi dobrym RPG. Uczy się czeskiego i koreańskiego. Miewa niestabilne relacje z plastycznymi działaniami (ostatnio garncarstwo i haft) - raz je porzuca, a potem wraca. Nie wyobraża sobie dnia bez kubka kawy.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Tchia” jest idealną pozycją dla miłośników eksploracji różnych terenów. Warto odkryć ją z czystej ciekawości – dla odmiennej kultury, folkloru. Hołd dla Nowej Kaledonii. „Tchia” – recenzja gry