Strzeżcie się Johna Constantine’a. „Hellblazer. Tom 1” – recenzja komiksu

-

Jak się okazuje, John Constantine to nie czarujący Brytyjczyk z seriali The CW, ani przystojny bohater filmu wojujący z demonami o twarzy Keanu Reevesa, czy intrygujący członek Justice League Dark. Według Briana Azzarello, autora 100 naboi, jest to postać bezkompromisowa i bezwzględna w swoich poczynaniach.

Azzarello po raz kolejny szokuje, broniąc postawionej przez siebie na początku komiksu tezy, że strach przed piekłem, jako pośmiertelnej kary za grzechy, jest uzasadniony. Dlaczego? Ponieważ zło już dawno zostało wpisane w DNA człowieka i to ludzie, a nie żaden rogaty buntownik z zaświatów, sami tworzą sobie istny koszmar. Idealnie ukazano to w pierwszym tomie Hellblazera, gdzie jesteśmy świadkami kolejnych perypetii Johna Constantine’a, który przez cały album praktycznie nie ujawnia swoich niezwykłych zdolności. Bohater kojarzony głównie z egzorcyzmami został tutaj przedstawiony jako prawie normalny mężczyzna. Trafił do więzienia, gdzie próbuje przeżyć kolejny dzień, odkrywa potworny sekret mieszkańców wioski albo przysłuchuje się barowym opowieściom. Każdej z tych historii towarzyszy mnóstwo bólu, przemocy, wulgaryzmów i (nie pokazanego dosłownie na kartach) seksu. Ale do rzeczy.

Życie usłane trupami

W pierwszym tomie znajdziemy pięć opowiadań. Trzy dłuższe historie, zatytułowane: Ciężki wyrok, Dobre chęci i Piekło zamarznie, oraz dwie jednowątkowe: W grobie i humorystyczny Pierwszy raz.

W Ciężkim wyroku Constantine trafia do więzienia o zaostrzonym rygorze, gdzie musi walczyć o przetrwanie. Dobre chęci ukazują Johna, który zmierza do miasteczka Doglick. Na miejscu demaskuje pewien mroczny sekret mieszkańców. Piekło zamarznie to rasowy kryminał, którego bohaterowie zostają odcięci od świata przez szalejącą śnieżycę, a wkrótce odkrywają, że pomiędzy nimi ukrywa się morderca.

W noweli W grobie powraca jedna z kluczowych postaci z historii Ciężki wyrok, proponując egzorcyście korzystny układ, a ten ostatni jest świadkiem pewnej ważnej rozmowy. Z kolei Pierwszy raz w dowcipny sposób opowiada o początkach nikotynowego nałogu przyszłego detektywa.

Rozrywka 18+

To, że Brian Azzarello ma ogromny talent do zjadliwych dialogów, było już widać przy okazji 100 naboi, lecz w Hellblazerze. Tomie 1 jeszcze silnej kładzie na to nacisk. Pojawi się wiele fabularnych nieścisłości, które można wybaczyć autorowi, ponieważ w parze z tym idzie przenikliwa historia wzbudzająca różne emocje – pozytywne, jak i negatywne. Próżno jednak szukać tutaj demonów, archaniołów i antycznych bóstw (zapewne sporo osób oczekiwało tego po komiksie ze znanym okultystą). Można by napisać, że pozbywając się mistycyzmu, Azzarello chciał bardziej poeksperymentować z wizerunkiem i dorobkiem postaci, wrzucając ją w przyziemne historie. Moim zdaniem wyszło mu to dość przeciętnie. Gdyby to nie była opowieść o Johnie Constantinie, to wątpię, czy ktokolwiek zainteresowałby się tym komiksem. Raczej to samo nazwisko głównego bohatera przyciąga fanów, aniżeli zeszyt. Tak było przynajmniej w moim przypadku.

Jeżeli chodzi zaś o Constantine’a, to jest on postacią cyniczną, pełną sarkazmu, nie do końca dbającą o to, co stanie się z innymi. Jego charakter idealnie wpasowuje się w przedstawione historie i na swój sposób da się go polubić, chociaż otacza go aura „tego złego”. Dużym plusem komiksu jest również styl prowadzenia narracji. Azzarello powoli wprowadza nas w świat bohatera, buduje napięcie, tworzy tajemnice, żeby na końcu zaskoczyć czytelnika ich odkryciem. Kto ma za sobą 100 naboi, ten na pewno doskonale orientuje się w stylu tego twórcy i nie da złapać się na jego „tanie sztuczki”.

Warstwa graficzna jest bardzo zróżnicowana. Richard Corben doskonale oddaje więzienną rzeczywistość – ciężkie, grubo ciosane sylwetki skazańców, o chamskich, prostackich twarzach. Następnie Marcelo Frusin próbujący naśladować styl Edwardo Russo. Jego plansze wyglądają dość przyzwoicie, ale trochę przykro patrzeć, jak stara się imitować rysunki ze 100 naboi. Stylistycznego „rozstrzału” zbioru dopełniają dobrze nam znany Steve Dillon (Thunderbolts) oraz Dave V. Taylor. Warte wyniesienia na piedestał są natomiast okładki tworzone przez Tima Bradstreeta, znanego chociażby z serii Punisher MAX, gdzie również wykazał się niemałym talentem do ich rysowania.

Gdzie w tym wszystkim odrobina magii?

Hellblazer. Tom 1 nie powala na kolana, ale przynajmniej dostarcza trochę rozrywki. Próżno szukać tutaj elementów okultyzmu czy mistycyzmu, ale same historie zostały opowiedziane w dość ciekawy i wciągający sposób. Jestem miło zaskoczona tytułem, ale to głównie za sprawą poprowadzonej narracji. A jeżeli szukacie naprawdę dobrego komiksu z tym bohaterem, to zachęcam do sięgnięcia po drugi tom Sagi o Potworze z Bagien. Tymczasem czekam na kontynuację tej historii i mam nadzieję, że pojawi się tam odrobina magii.

Strzeżcie się Johna Constantine'a. „Hellblazer. Tom 1” – recenzja komiksu

 

Tytuł: Hellblazer. Tom 1

Autor: Brian Azzarello

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 408

podsumowanie

Ocena
6

Komentarz

„Hellblazer” Briana Azzarello to dobry komiks, chociaż spodziewałam się czegoś lepszego. Niemniej polecam tym, którzy mają za sobą lekturę 100 naboi – na pewno odnajdziecie wiele elementów wspólnych, takich jak zjadliwe dialogi, w których lubuje się wspomniany twórca.
Agnieszka Michalska
Agnieszka Michalska
Pasjonatka czarnej kawy i białej czekolady. Wielbicielka amerykańskich seriali i nienasycona czytelniczka książek, ale nie znosi romansów. Podróżuje rowerem i pisze fantastyczne powieści - innymi słowy architekt własnego życia.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Hellblazer” Briana Azzarello to dobry komiks, chociaż spodziewałam się czegoś lepszego. Niemniej polecam tym, którzy mają za sobą lekturę 100 naboi – na pewno odnajdziecie wiele elementów wspólnych, takich jak zjadliwe dialogi, w których lubuje się wspomniany twórca.Strzeżcie się Johna Constantine'a. „Hellblazer. Tom 1” – recenzja komiksu